Krańcowo II - Rozdział VII - Powinność "Autobusu"
- Jarosław Domański
- 6 mar 2021
- 28 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 7 mar 2021
Godzinę po ucieczce ze szkoły, Dziki ruszył w pobliże Wiślinki. Zatrzymał się w tym samym miejscu, gdzie wcześniej parkował podczas zebrania Weteranów.
Chowając pojazd za aulą koncertową, postanowił, że przeczeka w ten sposób do rana. Nie miał ochoty na kolejne spotkanie z niewykształconymi. Wolał w to miejsce znosić odór bijący z rzeki.
Kładąc nogi na kierownicy, sięgnął do schowka po książkę, którą dostał od Kuby. Resztę warty, miał zamiar poświęcić, na nadrabianie zaległości w poznawaniu niewykształconych i ich zwyczajów.
Przebiegając wzrokiem po prowizorycznym spisie treści, odczytał w myślach nagłówki Delimera. - Delimer, wygląd i rozróżnianie, Delimer Uśpiony, Rodzący się Delimer, Delimer pełnokrztałtny pasywny.
Delimer w fazie Pasywnej (tzn nie posiadający naznaczonego)
Delimer Pasywny odróżnieniu od wielu innych niewykształconych, nie wykazuje większej zależności od prawa trzech. Jest istotą terytorialną, patrolującą obszar o wielkości różnej dla każdego pojedynczego przedstawiciela gatunku. Wielkości terytoriów patrolowych mogą mieć rozmiar od bardzo małego (magazyn, pojedynczy budynek) do ekstremalnie dużego (Całe osiedle, kilka przecznic).
W wypadku Delimerów patrolujących duże obszary, zauważyć można zdolność do wyczuwania ludzi schowanych we wnętrzu budynków. Prawdopodobieństwo z jakim niewykształcony wyczuje ukryte osoby, jest wprost proporcjonalne do ilości osób znajdujących się we wnętrzu. Delimer w ogóle nie wyczuje grupy mniejszej niż 6 osób.
Dziki przeskoczył kilka linijek, bo to co czytał, zdążył już dowiedzieć się od Pierwszego albo domyślić samemu.
Bardziej interesowała go inna rzecz. - Znane Delimery i ich obszary patrolowe.
Delimer z Zakładów Chemicznych nr 1 (Magazyn półproduktów, południowa strona placu 250 metrów od wejścia)
Delimer z Zakładów Chemicznych nr2 (Hala produkcyjna elementów plastikowych wraz z magazynami gotowego produktu)
Delimer z pod sklepu Merkury (Wnętrze sklepu, skwerek przed budynkiem, tyły sklepu aż do koszy na śmieci)
Delimer z pod Lasu Ludzi nr 1 (Osiedle słoneczne, od ulicy Wysokiej do linii kolejowej)
Delimer z pod Lasu Ludzi nr 2(Osiedle Jagoda, brzeg Wiślinki, Szkoła podstawowa im Kopernika)
Dziki zaklął wściekle pod nosem.
Więc to był prawdziwy powód, dla którego Kuba nie zatrzymywał tam autobusu. Wiedział, że jest to teren Delimerów. Dziki, nie miał o tym pojęcia, bo zamiast czytać ze skupieniem tak cenną książkę, spędził miesiąc w Wieży Defektu, patrząc się w sufit.
Przysięgając sobie w duchu, że od dzisiaj będzie każdą wolną chwilę spędzał nad podręcznikiem, wrócił do spisu treści. Nim jednak zabrał się na poważnie do czytania, kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
Pełen nerwów, zrzucił nogi z kierownicy wyglądając przez szybę, gdy spostrzegł że to, co zobaczył było wskaźnikiem sygnału na cb-radiu.
Mała czerwona kreska podnosiła się raz za razem, świadcząc o tym, że ktoś w tym momencie nadaje. Radio było jednak przyciszone, bo szum przeszkadzał Dzikiemu w czytaniu.
Kręcąc gałką analogową, zwiększył nieco głośność i usłyszał przerywany komunikat.
’’pomocy… potrzeBNA… MAMY…ranni… pomocy…PIEKARNIA...ZAKWAS… PIEKARNIA ZAKWAS… POMOCY! ‘’
W tym momencie komunikat się urwał.
Dziki, zamyślił się przez chwilę nad tym co usłyszał, gdy nagle tuż za nim wyrosła Oli. - Coś się stało? – spytała, zaspanym głosem. - Ktoś prosi o pomoc przez radio…- odpowiedział. - Gdzie? – zawołała, momentalnie się rozbudzając. - Chyba jest w tej piekarni, po przeciwnej stronie auli… nie jestem do końca pewien, sygnał był strasznie słaby - stwierdził zaniepokojony. - Powinniśmy to sprawdzić, zrobić coś! – powiedziała natychmiast Oli, doskakując do radia. Kręcąc korektorem fal, próbowała wyłapać jeszcze jakiś sygnał. Janek, który spał najbliżej, podniósł się powoli, zerkając na dziewczynę wyraźnie zirytowany - Daj już temu spokój! Nie wiemy kto nadaje, nie wiemy jakie ma intencje. To równie dobrze może być pułapka, wyłącz radio i idziemy spać – warknął.
- A gdybyś to ty potrzebował pomocy? – odparła natychmiast dziewczyna. - To nikt by nie przyszedł. Idź spać Oli, dość przygód na jedną noc! – westchnął kierowca, nie mając już nawet siły by dłużej kłócić się z dziewczyną. Oli spojrzała jednak z nadzieją w stronę Dzikiego.- Chyba tego tak nie zostawimy, powinniśmy, chociaż sprawdzić co się dzieje. Czy jesteśmy w stanie jakoś pomóc…- stwierdziła, patrząc błagalnie. Dziki poczuł, jak niemal natychmiast spada na niego wielki ucisk w dołku. – Oli posłuchaj, to naprawdę może nie być dobry pomysł, a jeżeli kryje się tam Armia Daniela? Próbują wywabić w ten sposób kolejną ofiarę? - próbował wytłumaczyć dziewczynie. Ta jednak nie miała zamiaru ustąpić. Błyskawicznie chwyciła za radio i zawołała. - Mówi Oli z autobusu do wolności, powiedz kim jest… - Nie zdążyła jednak dokończyć, bo Janek wyszarpał jej gruszkę z ręki, krzycząc – CHOLERA JASNA OLI! Musisz dawać całemu światu, informację gdzie nas szukać!
Oli...mała dziewczynka z autobusu… pamiętam cię – odezwał się głos z radia.- spotkaliśmy się… spotkaliśmy we wspólnocie… dałem wam pomarańcze… pomarańcze.. błagam.. proszę… pomóżcie proszę…
Dziki poczuł ogromny kamień w miejscu brzucha, teraz wołający o pomoc zyskał twarz. Nie był już anonimowym głosem, który zginąłby w odmętach pamięci. Weteran, który pochwalił Dzikiego, powiedział, że robi coś dobrego... Gdyby tylko był sam, nie musiał odpowiadać za ludzi z autobusu, pobiegłby tam bez wahania.
Teraz jednak ciągle brzęczały mu w głowie słowa Kuby ''odpowiadasz za autobus i mieszkających w nim ludzi” Oli widząc zapewne, jak bije się z własnymi myślami, złapała go za rękaw i powiedziała – jesteś najlepszą osobą jaką poznałam, jedynym człowiekiem, na którym ten świat nie odcisnął piętna, nie walcz z tym kim jesteś. Bądź z tego dumny tak jak ja jestem… Po jej słowach Dziki wiedział już, że przegrał tę walkę. Poczucie tego, co należało zrobić, wsparte przez słowa dziewczyny, zwyciężyło nad obietnicą daną Kubie.- Janek siadaj za koło - rozkazał.
Kierowca poderwał się, wściekle zerkając w jego stronę. - DZIKI NIE PIERDOL! Nie masz napisane w umowie, że musisz się pakować we wszystko co się tutaj dzieje! A ty przestań go podpuszczać – warknął, w stronę Oli. - Co się stało?!- ziewnął Korek, który zbliżył się razem z innymi obudzony powstałą wrzawą. - Dziki znowu poczuł zew bohaterstwa i wydaje mi się, że o jeden raz za dużo - odpowiedział, nerwowo ściskając za swoje dredy. Oli stanęła na jednym z siedzeń, tak by zrównać się z Jankiem i krzyknęła na niego - jakoś tobie nie przeszkadza, kiedy to Dziki, naraża się dla ciebie! - Ja tam jestem z tobą szefie - stwierdził Korek, mimo że nie wiedział nawet, o co chodzi.
Stanął jednocześnie jak na baczność obok Dzikiego.
- Niech nasz strażnik robi, to co należy - zawołał Green.
Janek machnął zrezygnowany ręką i usiadł wściekły za kierownicę, mrucząc pod nosem nieskończoną litanię przekleństw. - Dobra posłuchajcie! - zaczął Dziki, gdy sprawa była już przesądzona - To naprawdę może być pułapka, a ja nie mam zamiaru was narażać. Pójdę sam sprawdzić co się dzieje, a wy tu poczekajcie. Jakby coś się stało, uciekajcie i znajdźcie Kubę. Pod żadnym pozorem po mnie nie wracajcie – zarządził. Po swojej krótkiej przemowie otworzył drzwi od autobusu, gdy nagle pod jego ramieniem przebiegła Oli - Idę z tobą! – zawołała, wyskakując na zewnątrz.
- Nawet mi się nie waż! – krzyknął, ale dziewczyna wyciągnęła już latarkę i ruszyła drogą. Zaraz za nią z autobusu wyskoczył Korek. - Ja też szefie!- powiedział, biegnąc w jej stronę. Dziki poczuł, że zaraz eksploduje - DO CHOLERY JASNEJ NIE BĘDĘ SIĘ Z WAMI KŁÓCIŁ, DO AUTOBUSU! – ryknął, ale ani Oli, ani Korek go nie posłuchali. Dziewczyna i chłopak biegli ze wszystkich sił, jakby myśleli że uciekając dość daleko, sprawią że Dziki ich nie zawróci. Ten zdesperowany, ruszył pędem za nimi.
Gdy udało mu się dogonić uciekinierów, byli już przy ulicy naprzeciwko piekarni. – Co wy do cholery wyprawiacie, w tej chwili wracać do autobusu! - wyszeptał. Nikt jednak go nie słuchał, zarówno Oli, jak i Korek wpatrywali się jak zaczarowani w budynek po drugiej stronie.
Dziki obrócił się żeby sprawdzić co tak przykuło ich uwagę i w tym momencie również jemu odebrało mowę.
Szyld nad piekarnią jarzył się na tle ciemnych jak smoła budynków. Zahipnotyzowany tym widokiem, wyszedł na drogę. Ta nagła iluminacja, przywodziła na myśl początek "Nocy Latarni”, ale było już za późno, żeby ta się rozpoczęła. Poza tym rozświetlony był tylko mały szyld nad sklepem, nigdzie więcej nie było prądu.
- Piękne - powiedziała Oli, stając obok Dzikiego.
- I na pewno niebezpieczne, schowajcie się za skwerkiem, ja zobaczę co się tam dzieje. A potem natychmiast wracacie do autobusu - rozkazał Dziki, ale ponownie został zignorowany.
Oli wyciągnęła pistolet, który trzymała schowany pod spódniczką i pobiegła w stronę piekarni, przyklejając się do ściany.
- Skąd to masz?- spytał zszokowany Dziki, doskakując do niej.
- Kuba mi dał, do obrony- odpowiedziała, uśmiechając się.
- Powinienem, chyba o czymś takim wiedzieć - stwierdził.
- Nie, bo jeszcze byś mi zabrał…- odparła dziewczyna, obracają się w stronę wejścia.
- Dlaczego ona ma broń? – zapytał Korek, który dobiegł do nich, patrząc jednocześnie z wyrzutem na Oli.
- Cisza, zajrzę do środka. A wy tu czekacie! ZROZUMIANO! – powiedział Dziki, mocno już wyprowadzony z równowagi.
Gdy Oli i Korek kiwnęli głowami, otworzył drewniane drzwi, przez które wchodziło się do staromodnej piekarni. Na pustych pułkach, pozostały już tylko od dawna niejadalne rzeźby z chleba. Wewnątrz pomieszczenia było jeszcze ciemniej niż na zewnątrz. Oświetlając wnętrze latarką, zobaczył opustoszałe pułki i kosze na chleb pokryte grubą warstwą kurzu. Idąc w głąb pomieszczenia, zerknął na pustą ladę, na której stała jedynie, stylizowana na XIX wieczną, kasa fiskalna. Przyglądał jej się przez chwilę, gdy nagle szufladka wysunęła się z głośnym brzękiem, rozsypując na podłogę drobne monety.
Przestraszony tym nagłym ruchem, dał nura w dół, chowając się za ladą i wtedy stało się coś niewytłumaczalnego. W jego nos uderzył przyjemny zapach świeżego chleba, nad swoją głową usłyszał dziesiątki, jeśli nie setki osób pogrążonych w rozmowie. Staromodne żyrandole z cekinami rozświetliły pomieszczenie, a brzęczący dźwięk otwieranej kasy zabrzmiał po raz kolejny. Odchodząc od lady, poczuł na sobie setki spojrzeń niewidzialnych osób, których rozmowy przebijały mu czaszkę niczym młot pneumatyczny. Chciał krzyknąć, ale jego głos ugrzązł gdzieś w tym rumorze.
- Dziki!- usłyszał, jak ktoś woła jego imię, a chwilę później poczuł piekący ból na swojej twarzy. - Dziki! - usłyszał jeszcze raz, a ból powrócił mocniejszy.
Odkręcił głowę i dostrzegł własne odbicie w oknie piekarni. Leżał na podłodze, a Oli próbowała go docucić, klepaniem po twarzy. Zmysły wróciły do niego tak szybko, jak go opuściły. Leżał na zimnej zakurzonej podłodze w pomieszczeniu oświetlanym jedynie latarką trzymaną przez Korka. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny.- Co się stało? – spytał, podnosząc się z ziemi.
- Zostawiłeś nas i wszedłeś tu, a potem zacząłeś się zachowywać bardzo dziwnie - powiedziała Oli, ze łzami w oczach.
- Jak to dziwnie? – dopytywał dalej.
- Zacząłeś się panicznie rozglądać, upadłeś na podłogę i dostałeś jakiś konwulsji - odpowiedział Korek.
Dziki potrząsnął głową. Po raz pierwszy widział coś takiego. Bez wątpienia znaleźli się w strefie działania jakiegoś błędu. Nie miał jednak bladego pojęcia jakiego. Podnosząc się z ziemi, spojrzał na Oli i Korka.- Wracajcie natychmiast do autobusu! – rozkazał.
Dziewczyna jednak od razu zaprotestowała. - Nie ma mowy! A jak znowu upadniesz? Ktoś musi cię ubezpieczać.
Dziki ruszył w jej stronę, chcąc wyrzucić ją choćby siłą. W tym momencie jednak dostrzegł za jej plecami, jakiegoś mężczyznę opartego o szybę po drugiej stronie.- OLI! Do mnie szybko!- krzyknął. Dziewczyna wystrzeliła jak oparzona, prawie wbiegając na Dzikiego. Tajemnicza postać uśmiechnęła się, błyszcząc w ciemności nienaturalnie białymi zębami i po chwili zniknęła gdzieś za rogiem budynku.
- Co się dzieje szefie? – spytał Korek, rozglądając się panicznie.
Najwidoczniej nie zdążył dostrzec znikającej postaci.
- Ktoś tam był, pod drugiej stro…- zaczął wyjaśniać Dziki, jego słowa przerwało jednak wołanie, dobiegające z górnego piętra. - Pomocy… Ktokolwiek…
Oli, która stała obok Dzikiego skinęła głową, zaciskając ręce na broni. Chciała już ruszyć na górę, ale ten zatrzymał ją. – Idziecie za mną i macie być cicho - wyszeptał, wchodząc na schody.
Gdy tylko minęli pół piętro, znaleźli się na długim korytarzu wyłożonym drewnem i zapełnionym licznymi rodzinnymi fotografiami. Właściciele piekarni musieli mieć dom tuż nad zakładem.
Dziki poświecił w głąb holu, zauważając drzwi prowadzące do poszczególnych pokoi. Pierwsze po lewej były otwarte, a ze środka słychać było jakiś ruch. Idąc przy ścianie, zbliżył się do framugi i po chwili skupienia, wparował do pustego pomieszczenia.
W środku pokoju było jedynie trochę staromodnych mebli, lampa z abażurem i zasłonięte okno. Świecąc po wnętrzu, zaczął rozglądać się za źródłem tajemniczego dźwięku. Nagle dostrzegł coś, co odebrało mu dech. Stare drewniane krzesło drgało delikatnie na podłodze, co rusz przesuwając się z cichym chrzęstem po klepkach. Zupełnie jakby siedziało na nim wyjątkowo ruchliwe niewidzialne dziecko.
- Przerażające…- wyszeptał Korek.
Oli która stała z tyłu, przełknęła nerwowo ślinę.
Dziki zamknął delikatnie drzwi do ”dziwnego” pokoju i ruszył dalej w głąb korytarza.
- Gdzie jesteś? – spytał cicho, stając po środku pomieszczenia.
- Na końcu…- odpowiedział jakiś głos.
Dziki doskoczył do ostatnich drzwi, dając towarzyszom znak by stanęli za nim. Naciskając nerwowo na klamkę, spojrzał przez szparę do środka.
Naprzeciwko wejścia stało ogromne łóżko, na którym w zakrwawionej pościeli leżał weteran. Mężczyzna trzęsącymi rękoma, mierzył bronią w ich stronę. - JESTEŚ CZŁOWIEKIEM?!- wrzasnął, ledwo utrzymując karabin w dłoniach.
- OPUŚĆ BROŃ! - krzyknął Dziki, mierząc do postaci.- Jestem z autobusu do wolności, znasz mnie! - odparł, a Oli dodała - Jesteśmy tu żeby ci pomóc…
Mężczyzna słysząc to opuścił broń, dysząc przy tym ciężko. Dziki wszedł do środka oświetlając go latarką.
Z ledwością rozpoznał w nim handlarza ze wspólnoty. Weteran był nieogolony chudy a całe ubranie miał przesiąknięte krwią. - Przepraszam…ja myślałem… że to wróciło… nie wiedziałem czy ktoś…przyjdzie - wydukał, ledwo łapiąc powietrze.
- Co ci się stało? - spytał Dziki, zamykając drzwi i podchodząc do mężczyzny.- To ręka Olbrzyma?
Weteran pokręcił głową, krztusząc się przez chwilę.- Ja szukałem sobie… szukałem nowej… kryjówki szukałem… ale tu był niewykształcony… dziwny…bardzo inny - wykrztusił z siebie i po chwili odpłynął.
Przerażona Oli zawołała - Dziki, jest z nim bardzo źle, musimy go zabrać do Greena.
Dziki poświecił po pokoju, obok weterana leżało radio którym wcześniej wzywał pomocy. Łapiąc za krótkofalówkę spróbował skontaktować się z autobusem.- Janek tu Dziki, słyszysz mnie? Janek odpowiedz…
Po chwili kierowca odezwał się – Dziki? Co się tam dzieje? Oli i Korek są z tobą?
- Podjedź autobusem pod piekarnie, mamy ciężko rannego. Nie damy rady go przynieść. Pośpiesz się…- zawołał do radia.
W tym momencie, weteran odzyskał na chwilę przytomność.- HETEROCHROMITA…TU JEST HETEROCHROMIT… UWAŻAJ - krzyknął, przypłacając to ostrzeżenie kolejną porcją krwistego kaszlu.
Dziki, kładąc mu rękę na czole, powiedział - Leż spokojnie - po czym zwracając się do swoich towarzyszy, wyszeptał - Oli, Korek zostańcie przy nim. Zobaczę czy droga jest bezpieczna. Zbliżył się do drzwi i z pistoletem w pogotowiu odchylił je tak by wyjrzeć na korytarz. Przerażony spostrzegł stojącą w głębi postać. Na pewno nie była ona człowiekiem. Istota miała zbyt nieproporcjonalne ciało, za długie ręce oraz nogi, na których bujała się w dziwny nienaturalny sposób. Dostrzegając go zawołała, ochrypłym nieprzyjemnym głosem.- Jest was tutaj więcej?
Dziki zawahał się. Wiedział, że istnieją niewykształceni, którzy potrafią imitować ludzkie zachowanie. - Jestem tutaj sam - odpowiedział, wychodząc na korytarz i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Kłamczuszek…- zakpiła istota, uśmiechając się przerażająco białymi zębiskami, które zdawały się świecić w panującej ciemności.
- Nie wiem czym jesteś, ale jeżeli stąd nie odejdziesz zginiesz! – zawołał, najgroźniej jak potrafił.
Istota cofnęła się kawałek, a Dziki podniósł latarkę oświetlając jej twarz.
Była zbyt pociągłą jak na ludzką, z malutką gębą i ogromnymi oczami o czarnych białkach, w których jarzyły się czerwone źrenice. Głowa niewykształconego przywodziła na myśl haloweenową maskę.
Dał kolejny krok do przodu, a niewykształcony cofał się, wlepiając w niego swoje dziwne oczyska. - A ja nie jestem sam! - zawołał nagle potwór i otworzył boczne drzwi tuż przed Dzikim.
Ze środka wypadła niska bardzo krępa kobieta w kropkowanej sukni, z dziesiątkami szydeł wbitych w poczerniałą od krwi głowę. Gospodyni, chwyciła rękę Dzikiego, wgryzając się w nią swoimi nielicznymi zębami. Jednocześnie swoim masywnym ciałem przyparła go do ściany. Zawył z bólu, czując jak ślina niewykształconej, wylewa się na niego, mieszając z krwią.
- ODWAL SIĘ, TY CHOLERNA MASZKARO! - ryknął, zapierając się plecami o mur i odpychając kobietę kolanem.
Na jego szczęście drugi niewykształcony, nie angażował się w walkę, a jedynie obserwował całą sytuację. Gospodyni, która pchnięta odbiła się od ściany, przystąpiła natychmiast do kolejnego ataku, próbując złapać Dzikiego za szyję swoimi grubymi palcami.
Osłaniając się jedną ręką, drugą przyłożył jej pistolet do brzucha i wystrzelił.
Poczuł jak lodowata krew, zalewa mu dłoń, ale bestia ciągle atakowała. Wystrzelił po raz kolejny. Tym razem praktycznie wpychając lufę w ranę. Po chwili usłyszał z oddali krzyk Oli - DZIKI, UWAŻAJ! – dziewczyna wychyliła się zza drzwi, próbując wycelować w stronę gospodyni. W tym samym jednak momencie, drugi niewykształcony minął Dzikiego i ruszył w jej stronę, wołając - dziewczynka!
- OLI ZAMKNIJ DRZWI! - rozkazał, Dziki strzelając po raz kolejny w brzuch gospodyni.
Dziewczyna zatrzasnęła się w ostatnim momencie, tak że niewykształcony z impetem rąbnął w drewniane wejście.- otwórz! - zawołał potwór, szarpiąc klamkę swoimi długimi palcami i uchylając wejście.
Po drugiej stronie Korek razem z Oli, ciągnęli drzwi ze wszystkich sił, próbując zatarasować drogę niewykształconemu.
Dziki napierając z całą mocą, pchnął gospodynie, przewracając ją na ziemie. Uwolniony z przepychanki wycelował w czarno oką postać i nacisnął spust krzycząc - ZOSTAW ICH!
Raniony potwór odskoczył na chwilę, przyglądając mu się złowieszczo po czym, ryknął ochryple – PRZESZKADZASZ! - łapiąc jednocześnie za klamkę do innego pokoju.
Z otwartego pomieszczenia wybiegł kolejny gospodarz, wysoki chudy dziadek z grubymi okularami na nosie. Dziki, szykował się już na impet jego uderzenia, gdy nagle po jego nodze rozlał się przeraźliwy ból.
Leżąca na dywanie korpulentna kobieta, zagryzła się na jego łydce. Gdy odruchowo spojrzał w dół, poczuł uderzenie w głowę i runął na podłogę. Gospodarze przycisnęli go do ziemi. Kobieta wgryzała się dalej w jego nogę, a dziadek próbował go udusić.
Wyswobadzając jedną z rąk, wycelował miedzy zapadłe oczy starca i nacisnął spust. Gospodarz zamarł, co świadczyło, że za chwilę zacznie się jego "odroczenie”. Po jakiś pięciu sekundach paraliżu jego oczy znowu skupiły się na Dzikim. Nim jednak zdążył nacisnąć spust po raz kolejny, usłyszał głośne.- Złaź z niego!
Klucz wbiegł na korytarz i z impetem wbił się w starca, strącając go. Zaraz za nim wpadł Bocian, który wymachując ogromną maczetą, ruszył w stronę niewykształconego przy drzwiach.
Green, który wbiegł na samym końcu, doskoczył do kobiety wgryzionej w nogę Dzikiego, próbując ją oderwać. Ta jednak zacisnęła zęby jeszcze mocniej.
- ODSUŃ SIĘ! - krzyknął do Greena i gdy ten tylko puścił kobietę Dziki wystrzelił jej w głowę.
Uwolniony z zębatego uścisku, podniósł się i zobaczył, jak czarnooki niewykształcony odrzuca Bociana, wyrywając mu maczetę z ręki. Nie czekając, wystrzelił kilka razy w postać, ta jednak nie reagując na kule, wpadła prosto na Klucza.
Niewykształcony podniósł rękę, chcąc wymierzyć mu cios maczetą, ale Green, który stał obok, zdążył chwycić nadgarstek potwora. Po chwili razem z Bocianem, który otrząsnął się po pierwszym ciosie, przycisnęli istotę do ściany.
Klucz, skończył w tym momencie szarpać się z gospodarzem, którego odroczenie się wyczerpało. Sięgając do kieszeni, wyciągnął nóż sprężynowy, którym zaczął chlastać trzymanego przez Bociana i Greena stwora.
- BOLI! BOLI! BOLI!- wołał niewykształcony, po każdym kolejnym ciosie.
W końcu osunął się na ziemię pozbawiony ''życia''. Trójka mężczyzn odskoczyła od bestii a Oli wypadła z pokoju dobiegając do Dzikiego. - Wszystko dobrze? Jesteś cały? – spytała przestraszona, oglądając jego zakrwawioną rękę.
-To głupota – odpowiedział - dzięki za pomoc chłopaki.- Łapiąc oddech, popatrzył w stronę pokoju - W środku jest ciężko ranny weteran, musimy go zabrać do autobusu.
Wchodząc do pomieszczenia, wykorzystali zakrwawioną kołdrę jako nosidło i wyciągnęli rannego na korytarz.
Weteran zajęczał cicho i nagle otworzył oczy.- DZIKI… TY… JESTEŚ… DZIKI?! – Zawołał łamiącym się głosem.
- Leż spokojnie, jesteś już bezpieczny – opowiedział mu, starając się uspokoić mężczyznę.
- Nie…dam…rady…ja..muszę..powiedzieć…STÓJ! - zawołał w końcu.
Dziki spojrzał na niego, zatrzymując całą grupę gestem dłoni.
- ON…PRZYSZEDŁ…PO…CIEBIE…MÓWIĄ O TOBIE…LUDZIE Z ZARZECZA…- wykrzyczał weteran i stracił przytomność.
Green spojrzał na niego i natychmiast sprawdził mu tętno.- Dziki nie ma czasu, jeśli ma mieć jakąś szansę, muszę zacząć go łatać…- ponaglił ciągnąc za jeden z rogów kołdry.
Dziki skinął głową i wszyscy ruszyli na dół.
Autobus czekał przed samym wejściem.
Janek spojrzał przerażony, na krwawiącego mężczyznę, którego grupa wciągnęła na górę.
Dziki chciał już wejść za nimi, ale Oli zatrzymała go ciągnąc za bluzę.- Najpierw, ja opatrzę ciebie! – zawołała, prawie ściągając go ze schodów.
Reszta mieszkańców ścisnęła się zaciekawiona, gdy Oli bandażowała jego rany oblewając je obficie czystym spirytusem.- Straszne – syknął, a dziewczyna pogładziła go po głowie. - Wiem ale cholera wie co ona miała w ustach, lepiej nie ryzykować…
Gdy Oli skończyła go opatrywać, podniósł się i chciał już iść na górę, ale drogę zablokował mu Korek - Umarł…- wyszeptał, mijając Dzikiego.
Ten wbiegł po schodach patrząc na Greena który zasłonił rozciągniętego na kanadyjce weterana.- Co się stało?! Dlaczego mu nie pomogłeś!- wykrzyczał z frustracją, na ich jedynego lekarza.
Green spojrzał się na niego z lękiem.- Dziki… już było za późno. Zlała się z niego chyba połowa krwi - westchnął siadając na podłodze.
Dziki popatrzył, na przesiąkającą czerwienią kołdrę, zastanawiając się przed kim chciał go ostrzec weteran.- Będziemy musieli go pochować i dać znać we wspólnocie co tu się stało…Przepraszam Green… To przez nerwy - westchnął Dziki, siadając obok ciała.
Poczuł jakieś dziwne ukłucie w okolicach brzucha, może był to stres? Może w środku był zły na samego siebie, że po raz kolejny zaryzykował swoim życiem, a do tego tym razem zrobił to zupełnie bez sensu. Może gdyby tego dnia zamiast nocować pod Lasem Ludzi krążyli po mieście mogli by usłyszeć to wezwanie szybciej. Tysiące koncepcji i pomysłów przebijało się przez jego czaszkę ale bez względu na wszystko wybijała się jedna myśl. Obok leżał człowiek, któremu pomóc już nie mógł…
***
Gdy tylko zaczęło świtać, autobus zabrał ciało do Wspólnoty. Tuż przy jej murach, znajdował się cmentarz, więc weteran mógł chociaż liczyć na godny pochówek. Dziki miał też nadzieje, że ktoś z mieszkańców rozpozna mężczyznę i rzuci trochę więcej światła na ostrzeżenie, jakie dał mu w swoich ostatnich chwilach. Zmarły tragicznie, musiał być jednak samotnikiem, bo choć mieszkańcy kojarzyli go z widzenia, nikt nie potrafił powiedzieć nic więcej na jego temat.
Przez krótki czas jego ciało przetrzymywane było bez pochówku z nadzieją, że trafi się w końcu jakiś wędrowiec, który rozpozna go i da jakieś wyjaśnienie na to, co mogło dziać się przed jego trafieniem do piekarni.
Dzikiemu zależało na tym szczególnie mocno, bo ostatnie słowa, które mężczyzna wypowiedział przed śmiercią, ciągle do niego wracały. Normalnie potraktowałby je pewnie jako majaki, wykrwawiającego się. Było to jednak już drugie ostrzeżenie, które dostał tej nocy. Ledwie kilka godzin wcześnie, Pierwszy doradził mu, by opuścił autobus i wracał do Defektu. Powodu, dla którego miałby to zrobić, niestety nie poznał, bo mężczyzna uciekł, spłoszony przez Oli i Janka.
Swoimi obawami Dziki podzielił się wyłącznie z Mike’m. Między innymi dlatego, że jego przyjaciel miał wyjątkowo lekceważący stosunek do wielu spraw i rzadko kiedy traktował coś poważnie. Wiedział więc, że jako jedyny nie popadanie w paranoje. - Aha i niby ktoś miałby przedostać się z zarzecza, dokonać czegoś, czego nie zrobił jeszcze nikt do tej pory. Tylko po to, żeby dopaść ciebie? Strasznie ci ego podskoczyło w tym autobusie - wyśmiał go, gdy przekazał mu, to co usłyszał od konającego.
Ponieważ autobus wrócił do swojej starej trasy i przystanków, Dziki miał znacznie mniej czasu na przejmowanie się słowami nieznajomego. W pewnym momencie, praktycznie o nich zapomniał skupiając się na realizacji danej sobie obietnicy. Od czasu wydarzeń na Sali gimnastycznej, każdą wolną chwile spędzał, na wertowaniu notatek zostawionych mu przez Kubę.
Dzięki tej systematycznej nauce, jego wiedza na temat niewykształconych znacznie się rozszerzyła. Miało to jednak swoją wadę. Okazało się bowiem, że na ulicach Krańcowa czyhało dużo więcej różnorakich niebezpieczeństw, niż Dziki uważał na początku. Coraz częściej łapał się na tym, że przeciągał jazdę, a przy każdym postoju podświadomie wyszukiwał dopiero co poznanych zagrożeń. Od momentu wzięcia się za zeszyt na poważnie, praktycznie zapomniał, czym były spokojne noce.
- Zgłupiejesz od tego - stwierdziła, któregoś dnia Oli, wyrywając mu zeszyt z ręki. Pochłonięty lekturą Dziki, nie zauważył nawet kiedy zbliżyli się do salonu meblowego, który w starym świecie potocznie nazywano ''Dendem”. Zwyczajowo robili tu krótki przystanek, bo szafy i kuchenne stoły nie interesowały nikogo na tyle mocno, żeby fatygował się prawie pod granice miasta. To sprawiało, że miejsce to było wyjątkowo odludne.
Wyciągając, dziewczynie notatnik z dłoni odpowiedział machinalnie.- Myślę, że powinniśmy zrezygnować z przystawania tu, takie miejsca jak to...- Oli przerwała mu jednak, ponownie wyrywając zeszyt z ręki.- Już ci się zakola robią ja u Prima… Dziki mimowolnie przebiegł dłonią po głowie, czując, że życie w błogiej niewiedzy było znacznie przyjemniejsze.
Dziewczyna popatrzyła na niego spokojnie, chwytając jednocześnie za ramię. - Ja wiem, że to, co nas otacza to kanał, ale nie możesz popadać w paranoje…- stwierdziła.
Dziki wypuścił ciężko powietrze, obserwując oddalający się budynek z ogromnym szyldem D&D. - Może masz racje, ostatnio mam problem z uspokojeniem się - odparł, ponownie przejmując zeszyt.- Gdybyś jednak zerknęła na notatki Kuby…- Oli jednak,uśmiechnęła się krzywo mówiąc - właśnie dlatego nigdy tego nie robię - stwierdziła dobitnie, znowu go wyrywając .
Podnosząc się z miejsca przesiadła się, rząd dalej siadając na notatniku.
Widząc to, Dziki pokręcił zirytowany głową.- Moim obowiązkiem jest zapewnić wam bezpieczeństwo…- zaczął, chcąc wytłumaczyć swoją postawę. Dziewczyna jednak weszła mu w słowo. - Boże ty już nawet brzmisz jak Primo, powiedz jeszcze tylko, że pomaganie ludziom to niepotrzebne narażanie się i oficjalnie zmieniam ci pseudonim…- zakpiła, jednocześnie broniąc zeszyt sukienką.
Dziki nie był już w stanie dobrać się do niego, w żaden "przyzwoity" sposób. Uznał więc zwycięstwo Oli i rozsiadł się na fotelu, zamykając na chwilę zmęczony oczy.-Dobra... Wiem, że ostatnio jestem podminowany, ale po tym, co stało się w szkole, nie dziw się, że zrobiłem się ostrożniejszy. No i jest jeszcze "Ręka Olbrzyma”, który krąży po mieście. Nie chciałbym sobie wyobrażać, co by się stało, gdybyśmy trafili na nich przypadkowo…
Oli opuściła głowę, obserwując swoje kolorowe trampki, które zabrali jakiś czas temu z jednego ze opustoszałych sklepów. - Mike mówił ci coś ostatnio? Jak sprawa z Armią Daniela? – spytała.
Dziki zastanowił się przez chwilę. Sam nie widział się z Mike’m od momentu, gdy przywieźli do Wspólnoty ciało weterana. Kontaktowali się co prawda kilka razy przez radio, ale ze względu na to, że każdy mógł podsłuchać ich rozmowę, nie mogli pozwolić sobie na pogawędkę o niczym ważnym. - Podejrzewam, że niezbyt dobrze, gdyby doszło do jakiegoś starcia, w eterze zrobiłoby się głośno…- odpowiedział w końcu.
Oli podnosząc jedną nogę, zerknęła na biały czubek buta i uciekają wzrokiem od Dzikiego spytała - chciałbyś brać w tym udział? Prawda?
Dziki zastanawiał się skąd dziewczynie przyszło to do głowy, akurat w tym momencie. Nie mniej, nie widział powodu by kłamać.- Posłuchaj, to nie jest tak, że jakoś szczególnie przepadam, za nadstawianiem karku. Wiem jednak, że są rzeczy które nas nie ominą, albo ktoś rozprawi się z Ręką Olbrzyma, albo wszyscy będziemy w niebezpieczeństwie - westchnął.
- Ja to rozumiem – stwierdziła pewnie Oli, odwracając się wyzywająco w jego stronę – I wiesz co? Rozmawiałam trochę z naszymi chłopakami. Większość jest zdania, że powinniśmy włączyć się w to aktywnie. Gdybyś na przykład chciał jakoś podziałać za plecami Kuby, masz moje słowo, że nikt z nas cię nie wyda…
Dziki spojrzał w stronę dziewczyny. Dopiero po chwili dotarło do niego, co kombinowała i poczuł, jak narasta w nim złość.- TO NIE JEST ZABAWA OLI!- krzyknął.
Dziewczyna cofnęła się, nieco przestraszona jego nagłym atakiem. Widząc jej zlęknioną minę Dziki, poczuł wyrzuty sumienia, złapał głęboki oddech i kontynuował, siląc się na spokój. - Powinniście się wszyscy cieszyć, że was to omija, a nie kombinować jak wziąć w tym udział - wyjaśnił, licząc, że skończy tym temat.
Oli zrobiła jednak naburmuszoną minę i zakładając wściekle ręce na pierś, odparła - Jakbyś sam, nie pchał się wszędzie…
- Ale to jestem ja, nie możesz narażać całego autobusu dla własnego kaprysu - warknął, nim zdążył ugryźć się w język.
Dopiero po chwili dotarło do niego, jak strasznie zabrzmiało, to co powiedział.
Oli słysząc go, wstała wściekła. - Więc ty możesz ratować ludzi, zostawiać nas z tyłu albo się narażać, ale kiedy my chcemy coś zrobić, to już jest źle! – wykrzyczała i ruszyła biegiem w stronę schodów.
Widząc to Weronika poderwała się z miejsca i pobiegła za nią.
Dzik został sam pełen sprzecznych uczuć. W tym momencie usłyszał, że woła go Janek. W czasie rozmowy byli zaledwie dwa siedzenia za nim, więc musiał dokładnie wiedzieć o czym rozmawiali. Ponieważ czuł że złość jeszcze z niego nie zeszła, nie miał ochoty wysłuchiwać, jakichkolwiek morałów. Niechętnie więc podniósł się z miejsca. Niespodziewanie jednak kierowca spojrzał na niego spokojnie i wytłumaczył. - Nie bierz do siebie, tego, co teraz powiedziała. Ona nie ma pretensji, że pomagasz innym. Po prostu Oli nie może zdzierżyć, kiedy nie ma możliwości, wziąć w czymś aktywnego udziału - powiedział, głosem pełnym wyrozumiałości.
Dziki nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Ze wszystkich ludzi w autobusie, to właśnie Janek najczęściej spierał się z Oli. On sam traktował mężczyznę, jako nadzorcę woli Kuby. Skonsternowany spytał więc. – Ty się z nią zgadzasz?
Kierowca ścisnął mocno usta i wyraźnie zwolnił.- Posłuchaj, to nie jest tak, że gdy mi to powiedziała, to zapiałem z entuzjazmu. Wiem, jednak że to nas nie minie. Daniel i jego banda w końcu staną na naszej drodze. Nie pałam też, szczególną chęcią do brania udziału w jakiejś strzelaninie. Gdybyśmy jednak mieli podwieźć cichaczem ludzi Wilka w jakieś miejsce, by nie musieli przebijać się pieszo przez miasto, albo dostarczyć im zaopatrzenie to, czemu nie?
Dziki słysząc to prawie prychnął - I wierzysz, że skończyło by się tylko na tym? Pamiętasz co Oli zrobiła pod piekarnią? Przecież jakbyśmy zaczęli wozić weteranów, to za chwilę sama biegała by z nimi na patrole…
Janek pokręcił głową, spoglądając znacząco na Dzikiego. - To trochę twoja wina, no bo wiesz strasznie ją rozochocasz.
- Rozochocam? - dopytał, jakby nie do końca zrozumiał - Przecież ona zawsze taka była. Tylko nigdy wcześniej nie miała tak szalonego pomysłu.
Janek skupił się na drodze, milknąc przez chwilę. Wjeżdżali właśnie na wiadukt, z którego skręcało się na ich kolejny stały punkt przystankowy.
Gdy zjechali już na szerszą drogę, ponownie zwrócił się do Dzikiego.- Posłuchaj, nie jest żadną tajemnicą, że Oli i Kuba mają zupełnie inną wizję, tego czym powinien być Autobus do Wolności. Do tej pory wszyscy nasi strażnicy: Hektor, Vlad i Primo, twardo podzielali stronę Kuby, nie dając Oli najmniejszej szansy na negocjacje. Z tobą jest jednak inaczej, po raz pierwszy trafił jej się ktoś, kto podziela jej przekonania. Więc zaczęła cię testować…
- Testować? – dopytał ponownie, nie będąc pewnym czy dobrze to rozumie.
- Właśnie testować - odpowiedział Janek - Sprawdza, na ile może sobie przy tobie pozwolić. A już wie że może dużo. Przed tobą żaden ze strażników nigdy nie dał jej wpływać na swoje decyzje, a tym bardziej nie pozwoliłby jej brać udziału w akcji. Nie zdziwiłbym się, gdyby w którymś momencie zaproponowała ci całkowite odłączenie się od Kuby.
- Chyba trochę przesadzasz…- zaprotestował Dziki.
Janek zmarszczył jednak czoło i dodał pewnym głosem.- Konflikt między Oli a Kubą to nie tylko kłótnia o powinności autobusu. To siedzi znacznie głębiej - stwierdził, po czym ponownie skupił się na drodze, bo autobus, zdążył już niebezpiecznie zbliżyć się do krawędzi jezdni.
Oddalając się od centrum, wjechali powoli na plac przed magazynami firmy Kurierskiej "SpeedExpo” . Kierowca okręcił autobus, w stronę wyjazdu, tak by mieli widok na ciągnącą się w oddali drogę. Następnie nie pytając Dzikiego o zdanie, sam zarządził postój, gasząc silnik.- Chwila przerwy nie zaszkodzi, niech maszyna ostygnie - powiedział, przeciągając się leniwie. Dziki nie protestował, chciał wykorzystać te rzadką okazję wylewności Janka i pociągnąć go trochę za język. Wiedział, jednak że ich kierowca nigdy nie był skłonny do dzielenia się ważnymi informacjami. Postanowił więc, że do podpuszczenia go użyje swojej najlepszej karty atutowej.- Z tym konfliktem miedzy Oli a Kubą chodzi o jej brata prawda? Korek mówił mi, że…- zaczął, z radością obserwując, że samo wspomnienie chłopaka, obruszyło Janka jak psa na widok kota.
Kierowca wtrącił się niemal natychmiast, z olbrzymią irytacją w głosie szepcząc.- Korek gówno wie. Jeżeli chcesz się dowiedzieć, czegoś o historii autobusu, to rozmawiaj ze mną. Podróżowałem z Kubą prawie od rozpadu Pierwszej Grupy, jeszcze za nim koncepcja autobusu w ogóle powstała...
W tym momencie w głowie Dzikiego potwierdziło się, to co podejrzewał już od dłuższego czasu. Nie mogąc wytrzymać, prawie zawołał – cholera, Janek ty jesteś prawdziwym weteranem!
Kierowca spojrzał na niego z odrazą, jakby właśnie został śmiertelnie obrażony.- Nigdy nie używaj na mnie tego tytułu! To tylko ściąga kłopoty. Tak jak te mundury i inne afiszowanie się swoją głupotą. Jakby naprawdę to, że miałem pecha pojawić się tu wcześniej niż inni, czyniło mnie kimś wyjątkowym - warknął wyraźnie poruszony.
- Wybacz, po prostu się zdziwiłem…- przeprosił Dziki, natychmiast jednak podpytał dalej.- Ale to znaczy, że jesteś tu naprawdę długo… Jakim cudem nikt do tej pory nie zwrócił na to uwagi? Przecież każdy, kto jest tu trochę dłużej, staje się powszechnie znany. Nawet Ja stałem się rozpoznawalny...
Janek pokręcił nerwowo gałką od biegów, wewnątrz na pewno był na siebie wściekły, że dał się wciągnąć w tą rozmowę. W końcu jednak widząc, że Dziki nie da mu spokoju, odpowiedział- posłuchaj, chcę, żeby to pozostało między nami. Tak, jestem tu już czwarty rok, a mam święty spokój dlatego, że nie obnoszę się z tym, jak paw ogonem. Nie bawię się w żadne klubiki, grupki, przysięgi spotkania i inne głupoty. Nie angażuje, nie słucham... Robię swoje jako niewyróżniający się kierowca autobusu, który równie dobrze mógłby być już którymś z kolei, więc nikt nie zwraca na mnie uwagi.
Dziki pomyślał w tym momencie, że odnalazł przyczynę, która sprawiła, że Kuba i Janek od zawsze tak dobrze się dogadują. Obydwaj mieli po prostu identyczne podejście do pozostania biernymi, gdy to tylko możliwe.
Nie chcąc dłużej denerwować Janka, Dziki sprowadził rozmowę na pierwotny tor.- Dobrze, ale mówiłeś, że przyczyna konfliktu Oli i Kuby leży głębiej. Co miałeś na myśli?
Kierowca spojrzał do tyłu, przyglądając się czy nikt nie siedzi dostatecznie, blisko by ich podsłuchać, po czym wyszeptał w stronę Dzikiego. - Wiesz w ogóle, czemu powstał Autobus do Wolności? Dziki nachylił się nad Jankiem. - Żeby pomagać wybranym nowoprzybyłym, stawiać tu pierwsze kroki…- wyszeptał, a kierowca uśmiechnął się ironicznie.
- Tak było na początku i tego chciała by Oli, a obecnie istniejemy bo? – spytał mężczyzna, bawiąc się swoimi dredami.
- Żeby ogarnięci ludzie nie trafiali do Armii Daniela - westchnął z niechęcią Dziki.
Janek kilka razy klasnął cicho w dłonie.- Dokładnie, choć jest to w głównej mierze sprężyna Kuby, a mało kto pamięta, że przecież on nawet nie założył Autobus do Wolności. Głównym twórcą całej pierwotnej idei, wprowadzania ludzi do Nowego Świata, był brat Oli, Bartek czy jak go wołali Bris...
Słysząc to Dziki zamyślił się przez chwilę. Wiedział jedynie, że brat Oli nie żyje, nie był jednak pewien czy zginął w starym, czy w Nowym Świecie. Nie dopytywał się też nigdy o jego osobę. Uznał, że dopóki dziewczyna sama nie będzie chciała mu się zwierzyć, nie będzie naciskał. Finalnie nie wiedział nawet ani jak miał na imię, ani jaki nosił pseudonim. – Więc dlaczego nikt tutaj go nie wspomina?- spytał.
Janek podrapał się Dredem po brodzie, zbierając przez chwilę myśli. – Mam wrażenie że nikt, nie chce robić przykrości Oli. Jego śmierć była dla niej straszliwym ciosem… A poza autobusem, Kuba dba o to by nasza przeszłość pozostała nie jasna. Choć gdyby nie Bris nasza grupa na pewno, nie była by taka jak jest teraz.
- Podejrzewam, że było by tu znacznie mniej ludzi - wtrącił Dziki.
Janek słysząc to uśmiechnął się ironicznie.- Wątpię żeby ktokolwiek tutaj był. Założenia Kuby były proste, odciągnąć nowoprzybyłych jak najdalej od Armii, a potem mieli radzić sobie sami. O żadnym mobilnym ośrodku pomocy, w jaki się teraz bawimy nie było mowy.
Dziki podrapał się po głowie.- Więc co się w końcu stało? Że jest autobus i ta gromada tutaj.
Janek, nim odpowiedział pogrzebał chwilę w schowku wyciągając wodę. Widać było że od tej opowieści zaschło mu już w gardle. Dziki czekał cierpliwie aż mężczyzna ugasi pragnienie i kontynuuje.- Autobus był pomysłem Brisa. Ponieważ podróżowaliśmy we czwórkę, ściągaliśmy niewykształconych. Potrzebowaliśmy więc jakiegoś środka transportu, w którym mogliśmy się przespać, zgromadzić zapasy itd. W pierwotnym założeniu szukaliśmy Kampera, ale żadnego w Krańcowie nie znaleźliśmy, jedynym sensownym pojazdem był piętrus.
Dziki słysząc to, pokręcił głową. – Dobrze, ale chodziło mi o ludzi, przecież Kuba nie chciał ich gromadzić.
Janek zgniótł butelkę, wrzucając ją do schowka i odparł.- Tak, ale Bris przekonał go, że warto zachować w grupie trochę użytecznych. Takich jak Klucz albo Green. Nie da się jednak po prostu wybierać sobie kompanów. I tak Klucz, który był tak potrzebnym mechanikiem, przywlókł się do nas ze swoim kumplem Smalcem. Natomiast Green, który miał zadatki na lekarza, wypadł razem z Bocianem. Ponieważ podróżowali razem od samego początku, żaden nie chciał zostawić drugiego. Więc mimowolnie autobus się rozrastał.
- No dobra, ale Papużki albo Korek, raczej nie dostali się w ten sposób - zaprotestował Dziki.
Janek pokiwał twierdząco głową, i ponownie zaczął bawić się dredami.- Oni dołączyli później i to w dość specyficznych okolicznościach…
- Jak to?- dopytywał, dalej zaciekawiony
- To dłuższa historia- odpowiedział Janek, rozkładając się wygodnie na fotelu.- Po tym, jak zdobyliśmy autobus a Kuba z pomocą Brisa, opracowali metodę na przetrwanie Błysku, bez utraty świadomości. Wszystko zaczęło działać zgodnie z pierwotnym założeniem. Założyliśmy przyczółek ze sprzętem obok cmentarza, a Kuba zamieszkał w nim na stałe. Tłumaczył, że w ten sposób nie będzie nam się dokładał do trzech i przy okazji będzie miał oko na kryjówkę. Po jakimś czasie, zgodnie z planem, zaczął nam przysyłać nowoprzybyłych, ale Bris szybko wyłapał, że coś jest z nimi nie tak…
- To znaczy? – wtrącił Dziki.
- Widzisz, na tydzień szkolenia w autobusie, przychodziły same takie młode byczki, doskonale uwarunkowani fizycznie, albo niesamowicie bystrzy. Brakowało zwykłych przeciętnych ludzi, których przecież powinno być najwięcej. Dlatego w trakcie kolejnych błysków, Bris zostawiał nas i chodził sprawdzać co się dzieje na cmentarzu. Okazało się, że Kuba, każdego słabiaka pchał od razu do Strefy Głodu, żeby mieć problem z głowy - wyjaśnił Janek
Dziki poczuł nie po raz pierwszy wyjątkową niechęć w stosunku do ich lidera. Nie dał jednak nic po sobie poznać, bo nie wiedział, czy Janek podzielał w tym względzie jego zdanie. Zamiast okazywać, żale spytał się po prostu. - I co się wtedy stało?
-To jasne że Bris się wściekł - odpowiedział kierowca.- Ustalili bowiem że Kuba nie będzie wprowadzał tylko ludzi którzy albo byli patusami już na pierwszy rzut oka, albo byli tak ułomni że nie mieli by żadnych szans. W każdym razie brat Oli wykopał go z autobusu...
- Co?!- spytał, Dziki podnosząc głos, co spotkało się ze złowieszczym spojrzeniem Janka.
Szepcząc krótkie ''sorry” nachylił się bliżej, wyczekując odpowiedzi.
- A no właśnie, wykopał go - kontynuował szeptem kierowca - mało kto o tym wie poza najstarszymi rezydentami. Przez kilka tygodni Kuba nie był nawet naszym członkiem.
Dziki czuł jak jego ciekawość, została rozbudzona do takiego stopnia, że choćby miał wydusić z Janka dalszą część, pozna historię autobusu.- Co, było dalej? Mów!
Janek, na szczęście nie wyglądał na znudzonego opowieścią, więc kontynuował ściszonym głosem.- Więc Bris miał zamiar realizować swój pierwotny plan pomagania nowoprzybyłym. W międzyczasie Kuba wpakował się w konflikt z grupą nazywaną ‘’Odrodzeniem Silnego”
- Odrodzeniem? – dopytał Dziki.
-Taa , przed tym, jak rozrosła się Armia Daniela, to oni byli największą zmorą Krańcowa. Ponieważ Kuba dobrze się ukrywał, pomyśleli, że zaatakują nasz autobus i zmuszą nas, do powiedzenia gdzie jest jego kryjówka. Mała grupa ich zwiadowców przyszła pewnej nocy i zaatakowała, gdy brat Oli stał na warcie. Nieźle sobie z nimi poradził, pewnie się tego nie spodziewali, ale w Starym Świecie Bris był żołnierzem Narodowych Sił Rezerwy. Dobrze strzelał, potrafił zachować zimną krew. Gdy większość członków Odrodzenia, leżała już martwa, dosięgnęła go zabłąkana kula. Choć rana nie wydawała się groźna, to pocisk utkwił w jakimś felernym miejscu, Greenowi brakowało doświadczenia i umiejętności, więc nie zdołał nic z tym zrobić. Kilka dni później Bris zmarł.
Dziki pokręcił głową, czując dziwne ukłucie w środku. Mimo że darzył Oli ogromną sympatią, traktował praktycznie jak przyjaciółkę, nigdy nie odważył się spytać o jej przeszłość. Poczuł nawet dziwne wyrzuty sumienia, że dowiadywał się o niej w ten sposób.
Obawiając się jednak, że Janek straci zaraz ochotę do zwierzeń, ciągnął go za język dalej. – I jak zachował się Kuba?
- Pewnie się domyślasz, że wrócił skruszony jakiś czas po tym - odpowiedział Janek. - Błagał Oli o przebaczenie, mówił jakieś banialuki o powinności wobec jej brata, że chcę ją chronić i takie inne pierdoły. A że dziewczyna ma miękkie serce to go przyjęła. Oczywiście na początku słuchał się jej jak mały piesek. To właśnie wtedy nasz autobus przyjął Weronikę, Papużki, Korka, Edka, Kryspina czyli wszystkich, z których nie ma pożytku. Pewnie byłoby tych ludzi znacznie więcej, ale Kuba znalazł sposób by wymknąć się spod władzy Oli.
- To znaczy? - spytał zainteresowany Dziki.
Janek popatrzył się na niego znacząco - Ponieważ sam nie umiał się z nią kłócić, pewnie przez wyrzuty sumienia. Postanowił, wcisnąć nam kogoś, kto zrobi to za niego i powołał pierwszego strażnika autobusu - Vlada. Facet był Białorusinem, który w starym świecie handlował u nas na rynku, ale według mnie miał coś wspólnego z armią. Miał strasznie surowe podejście, musztry, rozkazy i tym podobne rzeczy stały się codziennością. Kuby oczywiście z nami nie było, posłużył się swoją starą wymówką o badaniu tego świata. Vlad rzecz jasna nie chciał nawet słyszeć, o tym by ktoś został z nami na stałe i tak doszliśmy do sytuacji, jaka trwa dotąd…
Dziki oparł się na fotelu. Więc taka była jego główna rola, która być może była dla Kuby ważniejsza, niż ochrona ludzi w autobusie. Miał być osobą, która będzie hamowała Oli i jej szlachetne zapędy.
Uśmiechnął się mimowolnie, myśląc o tym jak nie udolnie mu to wychodziło. – Teraz, rozumiem znacznie więcej - stwierdził.
Po chwili spytał o jeszcze jedną nurtującą go rzecz.- Powiedz mi, co stało się z tym Odrodzeniem? Nigdy nie słyszałem o tej grupie…
- Odrodzenie zostało zniszczone przez Armię Daniela - odpowiedział Janek, praktycznie bez zastanowienia.- Jego lider "Silny" za późno dostrzegł zagrożenie ze strony Armii. Gdy w końcu doszło do starcia nazywanego "Pogromem Merkurego” Daniel posiadał już liczną i dobrze uzbrojoną grupę. Finalnie Silny zginął zabity przez "Cichego”, który od dawna już, jest prawą ręką Daniela. Większość członków "Odrodzenia” zginęła albo została siłą wcielona do bandery. Ci, którym udało się zbiec, zostali potem odstrzeleni przez weteranów. Byli kutasami na równi z banderą, więc wcale ich nie szkoda…- stwierdził dobitnie Janek, łapiąc za kluczyk w stacyjce.- Dobra, musisz wybrać nam jakieś miejsce na noc – powiedział, przekręcając zapłon.
Autobus jednak zamiast normalnego warkotu wydał z siebie cichy niepokojący jęk. Janek spojrzał przerażony w stronę stacyjki i przekręcił ją jeszcze raz. Po kolejnym "jęknięciu” silnik odpalił z klekotem. - Co się dzieje? – spytał, Dziki widząc, że Janek patrzy się deskę rozdzielczą, z której jarzyła się czerwona kontrolka. - Nie mam pojęcia – zawołał Kierowca, odruchowo przegazowując silnik.- Lepiej obudź Klucza…
Dziki ruszył do tyłu, mijając śpiących mieszkańców. Na samym środku autobusu dostrzegł nogi mężczyzny. Ich mechanik ułożył się w poprzek siedzeń, próbując stworzyć sobie namiastkę łóżka z ich niewygodnych foteli. - Kluczu wstawaj! Piętrus głupieje!- zawołał Dziki, szarpiąc go za spodnie.
Klucz poderwał się, klnąc pod nosem. Mijając Dzikiego, ruszył biegiem w stronę kokpitu.
Z góry schodów wyjrzała Oli ciągle z nadąsaną miną. Ciekawość musiała jednak wygrać w niej z gniewem, bo zeszła na dół i spytała - znowu się psuje?
- Chyba tak - odpowiedział Dziki i ruszył do przodu, by rozeznać się w sytuacji.
Klucz zdążył już wyjść na zewnątrz i zniknął pod maską autobusu. Janek stał tuż obok niego, zerkając nerwowo w stronę silnika. Dziki a zaraz za nim Oli dołączyli do nich. - Jak bardzo jest źle? –spytała dziewczyna, natychmiast wbijając się pod ramię ich mechanika, by przyjrzeć się co robi.
Klucz zignorował ją i prostując się z zaniepokojoną miną, zwrócił się do Dzikiego.- Mistrzu, jakiś czas temu dałem ci listę części dla Kuby…
- Listę części - powtórzył Dziki, starając się przypomnieć sobie sytuację i wtedy jego serce zabiło przerażone, rozlewając niedowład po całym ciele.- NIE DAŁEM MU JEJ!- zawołał, uderzając się ręką w głowę.- Zaraz po tym wylądowałem w szpitalu i zupełnie o niej zapomniałem. Myślałem że mówiłeś mu o częściach jak z wami jeździł…
- Cholera, mówiłem mu, że potrzebujemy części i że masz listę. Powiedział, że weźmie ją od ciebie, jak już wydobrzejesz - syknął, Klucz zerkając z irytacją w jego stronę.
Dziki mając podobne odczucia, odwarknął natychmiast mężczyźnie. - Jeździł z wami tyle czasu, nie mogłeś mu po prostu powiedzieć czego ci brakuje?!
Klucz spojrzał na niego z pod byka, nie hamując się już wcale - Cholera jasna Dziki, myślisz że pamiętam numery wszystkich części?! Po to zrobiłem Listę żebyś mu ją dał, jesteś strażnikiem więc odpowiadasz za takie rzeczy!
- A TY JESTEŚ MECHANIKIEM! - krzyknął - CIĘŻKO BYŁO JESZCZE RAZ ZAJRZEĆ POD MASKĘ!?
Obydwaj zbliżyli się do siebie niebezpiecznie, gdy nagle pomiędzy nich wbiła się Oli. -NATYCHMIAST PRZESTAŃCIE SIĘ KŁÓCIĆ!- krzyknęła, po czym obdarowała jednego i drugiego potężnym kopniakiem w piszczele. - Teraz jak obydwaj ponieśliście karę za głupotę, porozmawiajmy na spokojnie. Kluczyk, jak bardzo jest źle?
Mechanik zerknął raz jeszcze z przekąsem na Dzikiego, po czym zwrócił się do Oli. - Alternator szlak trafia, zaraz nie będziemy w stanie odpalić autobusu.
- A stąd w ogóle ruszymy? – wtrącił Janek, zerkając z lękiem na magazyny za ich plecami.
Klucz podrapał się po głowie, rozsmarowując brud po czole.- Główny akumulator musiał już być niedoładowywany od dłuższego czasu, bo ledwo zakręcił. Mamy jeszcze pełny zapasowy, ale na nim pojedziemy jakieś pół godziny i to pod warunkiem, że wyłączymy wszystkie światła i radio…
- A co potem? – spytała Oli. - Koniec naszej podróży – stwierdził dobitnie Klucz, ponownie zerkając z wyrzutem w stronę Dzikiego. - Ale przecież Autobus zapalił. Nie możemy po prostu go jeszcze raz uruchomić i już nie gasić? – spytał z nadzieją Janek. Słysząc to, Klucz jęknął, unosząc oczy do góry.- Problem leży nie w akumulatorze tylko w alternatorze… Bez niego silnik nie wytwarza prądu, autobus ma w baku elektryczną pompę paliwa, która w tym momencie czerpie zasilanie z akumulatora. Gdy wyczerpie go do końca po prostu stanie. - Nie dasz rady go jakoś załatać? Przynajmniej do momentu aż nie skontaktujemy się z Kubą ?- spytał, Dziki. Klucz obdarzył go poirytowanym spojrzeniem. - Jestem mechanikiem samoukiem, mogę podmienić jeden alternator na drugi, ale go nie zregeneruje i to jeszcze w takich warunkach…- powiedział, wyraźnie wstrzymując się od gniewnego tonu, bo Oli wsłuchiwała się w to co mówi. - Więc jesteśmy ugotowani…- westchnął, Janek uderzając pięścią w otwartą maskę.

Acha! Drobna uwaga do AUTORA!
@Jarosław Domański:
"Nowoczesne" radia PMR, ogólnodostepne, w przeciwieństwie do CB radia, mają możliwość parowania w dowolną liczbę i kodowanie cyfrowe- powodzenia że ktoś w świecie Krańcowa, będzie miał na tyle wiedzy i sprzętu żeby umiał i mógł rozkodowywać sygnał cyfrowy z dwóch czy więcej sprzeżonych na jednym kodowaniu cyfrowym PMRek.
Zwalam to na niewiedzę mieszkańców Nowego Krańcowa ;-)
Fajne puszczenie oczka od autora, we fragmencie o przystanku pod sklepem meblowym "Deande" w trakcie czytania "bestiariusza" od Kuby- sklep D&D
pdk ;-)
A mi sie ten rozdział dalej nie podoba 😛 urodzony ze mnie hejter😁
Szczerze mówiąc, czasami jak wracam z pracy idąc przez prawie pół miasta i obserwując otoczenie...nic nie jest takie samo jak w momencie gdy zacząlem czytać. Odruchowo patrzę na budynki i widzę obrazy z książki. Chapeoba Panie Jarku 😀👏