top of page

Krańcowo II - Rozdział VIII - Człowiek z zasadami

Zaktualizowano: 13 mar 2021

Gdy tylko wieść o uszkodzeniu autobusu dotarła do pozostałych mieszkańców, grobowa atmosfera zapanowała we wnętrzu pojazdu. Wszyscy żyli w tym świecie dość długo, by zrozumieć, że w każdej chwili mogła na nich ruszyć gromada niewykształconych. Ściągana nieubłaganie przez prawo trzech.

Dziki, na którym spoczywała największa odpowiedzialność, czuł, że zaraz eksploduje mu czaszka. Żadne z rozwiązań, które przychodziło mu w tym momencie do głowy, nie wydawało się realne w ich obecnej sytuacji.

Z zamyślenia wyrwał go głos Janka, który przerwał panujące milczenie, rzucając pierwszą propozycję.- Może spróbowalibyśmy dojechać do Wspólnoty, w międzyczasie nawołując Kubę przez radio?

Klucz pokręcił jednak głową. – Wspólnota jest za daleko, akumulator nie da rady - stwierdził, negując pomysł.

Kierowca, nie miał jednak zamiaru dać za wygraną. – Więc pojedźmy tak daleko, jak damy radę, potem ukryjemy autobus i ruszymy do Wspólnoty na piechotę – stwierdził, uderzając pięścią w dłoń.

Słysząc to, Dziki wtrącił się, gasząc rozbudzone nadzieje – Nie wykluczam, że udałoby nam się dostać do Wspólnoty, ale co potem? Pod murami jest bardziej niebezpiecznie niż gdziekolwiek indziej. Nie mamy też zapasów, które moglibyśmy przehandlować za pobyt wewnątrz.

- Mike, nie mógłby nas przepchnąć? - spytał z nadzieją Edek.

Dziki stuknął nerwowo palcami w boczną część drzwi.- Jedną, może dwie osoby… trzy, gdybyśmy dołożyli jakieś fanty na łapówki. Na pewno nie nas wszystkich.

Smalec wyskoczył nagle do przodu, z miną jakby dostał oświecenia. - Przecież Dziki mógłby poprosić o pomoc Defekt, Dix na pewno mu nie odmówi.

Dziki pokręcił jednak głową, rozważał to przez dłuższy czas, ale był pewien problem. - Jesteśmy znacznie bliżej Stefy Głodu niż Wieży Defektu – stwierdził. - Nie mamy też pewności, gdzie teraz jest Dix. Podając naszą pozycję przez radio, musimy być świadomi, że Daniel i jego ludzie też słuchają...

Oli stanęła przed Dzikim, spoglądając na zgromadzonych. – Posłuchajcie, mamy karabin, który został po weteranie, kbks i ttke Dzikiego, mój pistolet. Moglibyśmy rozdzielić się na mniejsze grupy i przeczekać gdzieś na mieście. W tym czasie, może udałoby się doprowadzić autobus do porządku.

Pomysł dziewczyny nie spotkał się jednak z entuzjazmem. Smalec, prawie natychmiast zaprotestował. – Przecież praktycznie nikt z nas, nie musiał od dawna radzić sobie poza autobusem. Przetrwać poza nim umie, tak naprawdę jedynie Dziki. Tylko ci, którzy poszliby razem z nim, mieliby jakiekolwiek szanse.

Kilka osób poparło go cichym pomrukiem.

- Więc, co mamy teraz zrobić? – spytała Weronika, rozglądając się z lękiem po zgromadzonych. - Na pewno, nie możemy zostać w miejscu – odpowiedział Green. Dziki czuł, że jego podopieczni nie dojdą do niczego konstruktywnego. Zostawiając ich, pogrążonych w bezsensownej dyskusji, sam zbliżył się do Klucza. – Ile zajęłaby ci naprawa tego alternatora, zakładając że miałbyś części?

Mężczyzna spojrzał na niego z wyrzutem i odpowiedział z irytacją. – Już ci mówiłem, że nie naprawie alternatora. Mogę wymienić jeden na drugi. Gdybym miał zapasowy, zajęłoby mi to pewnie, jakąś godzinę.

Dziki podrapał się po głowie. Godzina postoju w jakimkolwiek miejscu poza najbardziej bezpiecznymi terenami Krańcowa i tak była ogromnym ryzykiem. Oli zbliżyła się i widząc jego minę, spytała natychmiast. – Chodzi ci coś po głowie? Dziki odsunął dziewczynę i Klucza na bok. Wykorzystał moment, gdy wszyscy licytowali się o to, kto w razie czego pójdzie z nim jako ogon.

- Posłuchajcie – zaczął szeptem.- Mamy tylko jedną szansę, jeden strzał, kilkanaście minut jazdy. Od tej decyzji zależy wszystko. Wybierzemy złe miejsce, autobus przepada, a ludzie są w niebezpieczeństwie. Na Wspólnotę nie możemy liczyć. W Defekcie, Dix pewnie by nas przyjęła, ale przecież nie zrobi tego na stałe. W obu przypadkach prawdopodobnie stracimy też autobus. Rozbicie się na grupy nie skończy się dobrze, a Kuba też nie pojawi się w pięć minut z częścią w rękach…

Oli słuchając go, spuściła głowę, a Klucz westchnął.

- Więc jaki masz pomysł? - spytała zrezygnowana.

- Pojedźmy po alternator sami, hurtownia części jest bliżej niż jakikolwiek bezpieczny punkt. Przy odrobinie szczęścia doczłapiemy się tam autobusem… Klucz słysząc to, zrobił przerażoną minę i zawołał - ty naprawdę chcesz jechać do Ikara?

Hurtownia części ‘’Ikar”, o którą chodziło mechanikowi, była mekką wszystkich Krańcowskich druciarzy. Stojąca na wylocie miasta ogromna hala, stanowiła największy punkt przerzutowy wszelkiego rodzaju osprzętu samochodowego. Chociaż w starym świecie Dziki nigdy nie dorobił się własnego auta, to jego ojciec wielokrotnie zaopatrywał się tam w części. Jeżeli gdziekolwiek w mieście miały znajdować się części do ich ‘’piętrusa” to właśnie tam.

Słysząc, jednak w głosie ich mechanika, wyraźny lęk spytał – co jest nie tak?

Oli, która zachowała znacznie więcej zimnej krwi, odpowiedziała za Klucza. - Obok Ikara jest miejsce, na które mówią: "Martwy Pas”. Ta galeria handlowa ze Starego Świata przy głównej trasie to teraz prawdziwe gniazdko niewykształconych - wyjaśniła dziewczyna. Dziki znowu poczuł zwątpienie. Myśl o zdobyciu części była jedyną, jaka od początku tej sytuacji przyszła mu do głowy.

Oli spojrzała w jego zrezygnowaną twarz i powiedziała – może to wcale nie jest taki zły pomysł, jakiejkolwiek decyzji byśmy nie podjęli i tak ryzykujemy. Ten plan jako jedyny nie zakłada, porzucenia autobusu.

Klucz podrapał się, bo brodzie wyraźnie zamyślony. – W Ikarze na pewno znaleźlibyśmy alternator, no i przez niewykształconych mało kto się tam zbliża, więc raczej nie byłoby zagrożenia ze strony Ręki. Dziki chcąc chwycić się, pojawiającej nadziej, zawołał - posłuchajcie, przecież do Ikara nie musielibyśmy wchodzić wszyscy. Wystarczyłbym ja do ochrony i Klucz, żeby dobrać części. Reszta mogłaby małymi grupami ukryć się gdzieś w pobliżu, by nie narażać się na działanie prawa trzech…

Janek który usłyszał o czym rozmawiają, wtrącił się mówiąc – to się nie skończy dobrze.

- A co możemy zrobić innego? - spytała Oli, spoglądając na kierowcę.- To jedyne wyjście, które daje szanse na przetrwanie Autobusu do Wolności.

***

Gdy autobus opuszczał plac i wyjechał w stronę Ikara, jego mieszkańcy praktycznie zamarli. Nikt ze sobą nie rozmawiał, wszyscy wpatrywali się nerwowo w okna. Dziki stojący obok Janka przyglądał się blednącym powoli kontrolką na kokpicie. Tuż przed nimi wyłaniał się powoli, słup reklamowy ‘’Pasa”

W starym świecie ten utworzony zaledwie na rok przed błyskiem kompleks stanowił jedną z najnowocześniejszych inwestycji Krańcowa. Ciągnący się wzdłuż drogi rząd sklepów z ogromnym parkingiem, miał dać przyjezdnym poczucie, że miasto nie jest tak zapadłą dziurą, jaką było w rzeczywistości.

To, co jednak święciło niegdyś swoje chluby, nie przetrwało próby czasu i Nowego Świata. Białe fasady budynków pokryły się smętnymi plamami rdzy. Niekonserwowane neony sklepów gubiły po kolei litery, które rozbijając się o kostkę, pokrywały parking kolorowym kawałkami szkła. Na witrynach butików z odzieżą i elektro-marketów, straszyły powybijane szyby i plamy krwi.

Ten widok dał Dzikiemu jasny dowód na to, że cały kompleks zapewne nigdy nie uległ resetowi. Doskonale widoczne zniszczenia nie powstały przecież w ciągu jednego roku.

Nie ,,Pas” był jednak ich celem. Kilkadziesiąt metrów wcześniej stała spora szara hala ogrodzona lichą pordzewiałą siatką. Hurtownia Ikar nie przyciągała wzroku, a gdyby nie ledwo widoczny już napis na bramie, ciężko byłoby w ogóle powiedzieć, co mieściło się w tej smętnej budowli.

Autobus do wolności wtoczył się powoli na plac przed halą, rozpychając wcześniej przymkniętą bramę swoim zderzakiem.

- Udało się – odetchnął Janek, obserwując ciemniejące kontrolki na desce rozdzielczej.

Klucz, który nachylił się nad kokpitem, westchnął - koniec akumulatora, oby w środku było jeszcze coś, od czego będziemy mogli go odpalić.

Dziki widząc niepewne miny swoich podkomendnych, zebrał ich dookoła siebie. – Dobra posłuchajcie, postępujemy zgodnie z planem. Janek, ty weźmiesz mój pistolet, razem z Laurą i Beatą schowacie się na podwórku tego dużego budynku, który przed chwilą mijaliśmy…

Kierowca autobusu spojrzał z ukosa na Dzikiego, biorąc broń do ręki – Dziki, wiesz dobrze, że nigdy nie strzelałem…

- Dlatego, jest odbezpieczona i załadowana. Celujesz i naciskasz spust. Poza tym, ze wszystkich będziecie najbliżej. Jakby coś się działo wracajcie tutaj - powiedział, próbując dodać mężczyźnie trochę otuchy.

Janek przytaknął niepewnie. - Będziemy w kontakcie radiowym.

Trójka osób z kierowcą na czele, opuściła plac przed Ikarem i ruszyła drogą.

Dziki zwrócił się teraz do Bociana. - Ty kiedyś strzelałeś, tak?

- Z replik RAM - odpowiedział chłopak - ale zasada jest bardzo podobna.

- Ta będzie odrzucać przy strzale, masz ustawiony pojedynczy ogień i naciągniętą iglicę - wyjaśnił Dziki, podając chłopakowi karabin poległego weterana. - Niestety ma tylko sześć kul - dodał.

- Obym nie musiał, użyć żadnej - odpowiedział z nadzieją chłopak.

Bocian, razem z Kryspinem i Weroniką ruszyli na drogę.

Dziki zwrócił się teraz do Oli - Ty umiesz...

- Tak - przerwała mu dziewczyna, momentalnie. - Uczył mnie brat, w Starym i Nowym Świecie.

- To dobrze - powiedział, choć bez przekonania - Pójdziesz ze Smalcem i Greenem, ukryjecie się w rowie przy rondzie.

- A co Edkiem i Korkiem? - spytała natychmiast dziewczyna.

- Nie mamy więcej broni - odpowiedział, zerkając niepewnie w stronę pasa. - Edek ukryje się w autobusie. Ja, Klucz i Korek wejdziemy do Ikara. Sam nic nie przywabi, a w razie czego będziemy w pobliżu.

Oli skinęła głową i biorąc swoją gromadę, również opuściła plac.

Gdy zostali już tylko we czwórkę, Edek natychmiast zabarykadował się w autobusie. A Dziki z pozostałymi ruszył w stronę budynku.

Potężny magazyn straszył łuszczącą się farbą i rdzewiejącymi fasadami. Na szczęście dla autobusiarzy, budynek wyglądał na nietknięty przez szabrowników. Trudno jednak było się temu dziwić. Oprócz Autobusu do Wolności, nikt w Krańcowie nie korzystał z pojazdów. Części do samochodów, nikogo więc nie interesowały.

Dziki zbliżył się, do przeszklonych drzwi. Jedynego elementu fasady, który nie wyglądał na żywcem wyciągnięty z PRL-u.

Nagle usłyszał, że ktoś woła go przez radio. – Dziki, Dziki….

Natychmiast odwrócił się w stronę autobusu, a potem rozejrzał po okolicy. Ktoś z jego ludzi już miał kłopoty? - Dziki, dziki…- odezwał się ponownie głos z radiostacji.

- Jestem- odpowiedział w końcu przykładając mikrofon do ust.

- Zdejmij palec ze spustu, przyjaciele idą - powiedział tajemniczy głos.

Dziki poczuł, jak serce zabiło mu z przerażenia. Gestem dłoni przyciągnął Klucza i Korka do ściany budynku. Sam wysunął się z bronią w pogotowiu. Ktoś musiał ich zauważyć, ale kto ? Ludzie z ręki Olbrzyma? Pers? Przedstawił się jako "przyjaciel", co już brzmiało jak wierutne kłamstwo.

Błądząc wzrokiem po okolicznych budynkach, starał się wypatrzeć, skąd nadejdzie potencjalne zagrożenie. Po chwili zobaczył trójkę ludzi, wyglądających na weteranów. Postacie zmierzały w ich stronę główną drogą. Przeklął pod nosem, bo lornetkę zostawił w autobusie i nie mógł z daleka ocenić, kto się zbliża.

Z sercem na dłoni obserwował postacie, które przekraczały właśnie wjazd i zniknęły zasłonięte autobusem. Powoli uniósł lufę Kbks-u, czekając na pojawienie się nie znajomych. Gdy nagle usłyszał głos po drugiej stronie.- Bez nerwów Dziki, to ja Wiewiór.

Dziki odetchnął z ulgą, opuszczając broń i obserwując jak długowłosy weteran, wychodzi zza autobusu w towarzystwie swoich dwóch ogonów: Klocka i Żółtego.- Kłopoty z autem?- spytał, wyciągając dłoń na powitanie.

- Szukamy części - odpowiedział Dziki, witając się z przybyłymi.- A wy, co tutaj robicie?- spytał natychmiast.

- Zarabiamy na chleb - odparł zadowolony Wiewiór - Od momentu pojawienia się ,,Ręki Olbrzyma” ceny strasznie poszły w górę. Nikt nie chce wyściubiać nosa poza Wspólnotę, a towar sam się nie przyniesie…

- Szukacie czegoś konkretnego? – spytał zaciekawiony, obserwując zwisające im z pleców puste plecaki.

- O, mam całą listę wraz z cenami - stwierdził Wiewiór, wyciągając z kieszeni na piersi kartkę.

Dziki wziął listę do ręki i ciężko mu było uwierzyć w to co zobaczył.

Oprócz oczywistych rzeczy jak amunicja czy papierosy były tam absurdalne wymysły jak: Depilator akumulatorowy firmy ,,Bianko”, gra komputerowa Magiczni Bohaterowie 3 czy Książka ‘’Łzy Ilian” .

- Ktoś naprawdę za to płaci? – spytał z niedowierzaniem, oddając Wiewiórowi kartkę.

- Nie bywasz we Wspólnocie, to nie wiesz - zaśmiał się weteran - Konglomerat potrzebnych i ich świta śpi na kasie. Teraz to taka obecna nowobogacka elita. No i oczywiście jak wszyscy, tęsknią oni za starym porządkiem. To przekłada się na ceny, jakie płacą za ulubioną grę czy ukochaną książkę sprzed tego burdelu… Nostalgia kosztuje - podsumował Wiewiór, z zadowoleniem zacierając ręce.

- Poważnie się to wam opłaca? – dopytał dalej nieprzekonany Dziki.

- Wiesz, taka prywatna rada od starego weterana. Żarcia czy amunicji szukają wszyscy. Większość sklepów jak tylko się zresetuje, ludzie obsiadają jak muchy. A na takie rzeczy jak elektronika, książki czy chociaż no nie wiem…damskie podpaski, mało kto zwraca uwagę. Ciągle wala się tego pełno. Jak wiesz komu to sprzedać, bardziej opłaca się opchnąć takie badziewie za srebrne i kupić czego ci akurat potrzeba we Wspólnocie - wyjaśnił Wiewiór.

- Rozumiem, ale widzę że idziecie w stronę pasa. To chyba niebezpieczne. Nie ma tam specjalnych niewykształconych?

- SĄ SZEFIE, NAZYWAJĄ SIĘ ,,POLEGLI”! – wrzasnął piskliwym głosem Korek, który chyba od początku pojawienia się Wiewióra czekał na moment, gdy będzie mógł w końcu wtrącić się do rozmowy.

Ten, słysząc entuzjazm chłopaka, zaśmiał się.- Widzę, że rośnie ci następca - stwierdził, klepiąc Korka po plecach, przez co chłopak mało nie popłakał się ze szczęścia.

- Może kiedyś - odpowiedział wymijająco Dziki.- A jak wam idzie walka z Ręką Olbrzyma? – spytał by zmienić temat.

Wiewiór zmarszczył czoło i poruszał nerwowo palcami.- Nie lepiej niż na początku. Informator Wilka do tej pory się nie odezwał, a w ich atakach dalej nie ma żadnego logicznego porządku. Plus jest tylko taki, że ostatnio pada coraz mniej trupów.

- Czemu? - dopytywał dalej Dziki.

- Ludzie zaczęli bardziej uważać. Wszyscy, którzy mają trochę oleju w głowie, krążą teraz gdzieś w pobliżu Wspólnoty albo ukrywają się lepiej niż wcześniej. Choć i to nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa. Ostatni powieszony Tomek Kołodziej został wyciągnięty z tej socjalnej kamienicy raptem pół kilometra od Wspólnoty.

Dziki przełknął nerwowo ślinę. Kamienica, o której mówił Wiewiór, była dawnym domem Mike’a i rzeczywiście znajdowała się bardzo blisko Wspólnoty. Przez chwilę przeraził się myślą czy nic nie zagraża Dix. W końcu jednak stwierdził, że, przecież Ręka Olbrzyma na pewno nie rzuciłaby się w tym momencie na Defekt. Sama Dix byłaby dla nich zbyt dużym zagrożeniem, do tego jeszcze wsparta przez swoich ludzi, stanowiła wyzwanie, z którym dopiero co powstała grupa nie mogłaby się równać.

- Dobra, nie będziemy wam dokładać do trzech – stwierdził w końcu Wiewiór i pożegnał się uściskiem ręki z Dzikim, to samo zrobili towarzyszący mu weterani.- Jakbyś potrzebował pomocy, daj znać przez radio, przez jakiś czas będziemy kręcić się w pobliżu - dodał na koniec, powoli kierując się do w stronę bramy. - Dzięki! – zawołał za nim Dziki, po czym wrócił do czekającego pod drzwiami Ikara, Klucza. - To, co wchodzimy w końcu? - spytał mechanik, obserwując zamknięte wejście.

Korek skinął entuzjastycznie głową, a Klucz zacisnął ręce na siekierze. Dziki opierając się barkiem o drzwi, uchylił je powoli, wpychając lufę Kbk’su do pomieszczenia, zanim sam wszedł do środka.

Przez szczelinę dostrzegł długi korytarz z kilkoma przejściami oraz czerwone fotele i automat z napojami dla petentów. Obserwując boczne wejścia, wślizgnął się do środka. Ściany wewnątrz oblepione były reklamami, olei samochodowych oraz przekrojami elementów silnika. Przechodząc w głąb, dostrzegł pomieszczenie biura, z dwoma rzędami ściśniętych ciasno biurek. Na wielu z nich stały jeszcze osobiste rzeczy dawnych pracowników. Widok niedopitego kubka spleśniałej kawy uświadomił Dzikiemu, że w momencie błysku ludzie pracowali tutaj jak gdyby nigdy nic. Nieświadomi tego, że już za chwilę ich życie się skończy. Ten widok zahipnotyzował go tak bardzo, że ocknął się dopiero szturchnięty przez Korka.

- Wszystko w porządku szefie? - wyszeptał zlękniony chłopak.

- Zamyśliłem się – stwierdził Dziki.

Idąc dalej, po swojej lewej stronie minęli okienko kasowe, w którym regulowało się należności za części. Elektroniczna kasa z otwartą szufladką i zakurzona faktura leżały nietknięte zapewne od momentu błysku. Korek minął Dzikiego i zrywając wyblakły paragon, spojrzał na jego treść.

- Wyszedł o 14:56, minutę przed błyskiem. To mogła być ostatnia transakcja dokonana w starym świecie - zawył wyraźnie podniecony chłopak. Klucz jednak zgasił go natychmiast mówiąc.- Jesteśmy tu by szukać alternatora a nie pamiątek z dawnego porządku…

Dziki skinął głową, dając znak by szli dalej. Odchodząc rzucił ostatnie spojrzenie na otwartą kasę. Sterta zakurzonych pieniędzy wciąż leżała wewnątrz szuflady. Mimo iż nie miały już żadnej wartości, nie mógł powstrzymać dziwnego podniecenia tym widokiem.

Na samym końcu korytarza wisiała ogromna tablica z napisem ’Odbiór części’’.

Po chwili wszyscy trzej stanęli przed wejściem na magazyn, oddzieleni jedynie przez ladę, na której ciągle stały nieodebrane pudełka. Ledwie kawałek dalej rozciągała się mała hala z regałami pełnymi sprzętu.

Nie czekając, Klucz przeskoczył przez blat i zaczął rozglądać się po półkach. - Obserwuj wejście! - wyszeptał Dziki, w stronę Korka, a sam prześlizgnął się po ladzie za Kluczem.

- I co? – spytał, widząc mężczyznę przeglądającego pobieżnie pudełka.

- Powinno tu być, ale nie wiem jak oni składują części, alfabetycznie, a może po numerach…

- Czego w ogóle szukamy? – dopytał Dziki.

- Dość sporej aluminiowej tuby, zakończonej z jednej strony rolką. W szczelinach będziesz widział miedź - wyjaśnił Klucz, nie przerywając grzebania między częściami.

Dziki doskoczył do następnego regału i również zaczął szukać części. Ich mechanik bez ogródek zrzucał wszystkie przejrzane pudełka na podłogę co z jakiejś nie wyjaśnionej przyczyny strasznie go denerwowało. To miejsce przed ich przybyciem było jak skansen ostatnich chwil starego świata. Nietknięte przez weteranów czy niewykształconych…

W pewnym momencie, gdy wyjątkowo ciężkie pudełko uderzyło z brzękiem o podłogę. Z głębi magazynu ktoś zawołał - POMOCY! RATUNKU!

Cała trójka z autobusu stanęła sparaliżowana. Przez chwilę nie było słychać żadnego ruchu.

- Ktoś tu jest? - wyszeptał Klucz, jakby wołanie miało mu się tylko przesłyszeć.

Dziki skinął głową, podsuwając się w głąb magazynku. Coś mu w tym nie pasowało.

- Szefie powinniśmy, coś zrobić - powiedział natychmiast Korek, idąc w stronę miejsca z którego dobiegało wołanie.

Dziki powstrzymał go jednak gestem ręki i wyszeptał – poczekaj przy drzwiach, chcę coś sprawdzić.

Podnosząc Kbks uderzył kolbą o półkę z częściami. Brzdęk rozniósł się echem w głąb pomieszczenia, a z oddali znowu słychać było błagania. - POMOCY! POMOCY! BŁAGAM!

Dzikiemu, to wezwanie wydawało się co najmniej dziwne. Było głośne, ale całkowicie pozbawione emocji, jak kwestia wypowiadana przez nieudolnego aktora. - To chyba niewykształcony...- wyszeptał w stronę towarzyszy, po czym zawołał. - Kim jesteś, przedstaw się!

W odpowiedzi usłyszał jedynie kolejne błagania - RATUNKU! BŁAGAM! POMOCY!

Dziki uśmiechnął się pod nosem, teraz był już prawie pewien. - To Łapka, próbuję nas zwabić wołaniem - wyjaśnił chłopakom.

- Nie przyjdzie tutaj? - spytał natychmiast Klucz.

- Duże nie są w stanie się poruszać, a małe też nie są za szczególnie ruchliwe. Szukaj części ja, ją sprawdzę - odpowiedział Dziki.

Idąc powoli w stronę błagalnych okrzyków, doszedł do drzwi pomieszczenia socjalnego. Uchylił je delikatnie i przez szparę zajrzał do środka.

Pierwsze co do niego dotarło, to smród bijący z wnętrza. Odór, niewyobrażalnej zgnilizny był tak silny, że momentalnie poczuł mdłości. Zasłaniając usta i nos kapturem, spojrzał głębiej. Pokój socjalny, pełen był osobistych rzeczy pracowników. Na krzesłach wisiały polary, na stole leżały talerze z wysuszonym na wiór jedzeniem, obok elektronicznego czajnika stało kilka kubków z herbatą gotowych do zalania.

W samym rogu pomieszczenia Dziki dostrzegł ruch. Przyglądając się zobaczył w końcu niewykształconego.

Łapka nie wiele różniła się od rysunku w zeszycie Kuby. Miała łysą, pomarszczoną głowę o kształcie muszli ślimaka morskiego. Ogromną paszczę pozbawioną zębów i ręce zakończone przerośniętymi dłońmi. W objęciu których bez trudu zmieściłby się dorosły mężczyzna. Istota, zdawała się “siedzieć” na czymś w rodzaju, ogromnej cielistej kuli. Która w rzeczywistości była zmienionym przez błysk korpusem. Najdziwniejsze było to, jak łapka “Krzyczała”. Nie poruszała ustami, jak ludzie przy rozmowie. Otwierała jedynie paszczę, a dźwięk zdawał się dochodzić z wnętrza jej brzucha.

- POMOCY! BŁAGAM ! - wykrzyczała istota, wypatrując czy dźwięk przywabił ofiarę.

Dziki wycofał się powoli, delikatnie zamykając drzwi. Chyba po raz pierwszy poczuł dumę ze swojego wertowania dziennika, przynajmniej raz udało mu się uniknąć zagrożenia.

Wracając do Klucza i Korka, którzy czekali w napięciu uniósł kciuk w górę mówiąc - powinniśmy mieć spokój, tylko już bez hałasu.

W akompaniamencie regularnych nawoływań, Kluczowi udało się w końcu coś znaleźć.

- JEST! – zawołał, unosząc triumfalnie pudełko w górę. – Jednak były alfabetycznie…

- Będzie pasować?- spytał Dziki, obserwując jak mechanik wyciąga alternator z pudełka.

- Marka się zgadza, model może być inny ale przekonam się jak przymierzę…- odpowiedział oglądając część w dłoniach.

- Dobra i tak stąd na razie nie odjeżdżamy, jak nie będzie pasowało będziemy szukać dalej.

Prześlizgując się ponownie nad ladą wrócili do Korka który czekał cały czas przy drzwiach, obserwując łapczywie automat z napojami.

- Słuchajcie chyba tego tak nie zostawimy? - spytał spoglądając z nadzieją na wielką reklamę ‘’Coli”.

- Daj mi chwilę - stwierdził Klucz i wracając do magazynu wrócił z ogromnym łomem.

Po chwili walki z drzwiczkami automatu dobrali się do wnętrza. Załadowawszy pełne kieszenie puszek ruszyli na zewnątrz.

***

Podczas gdy Klucz kończył doprowadzać ich autobus do porządku, mieszkańcy zebrali się na placu gotowi by natychmiast opuścić to niebezpieczne miejsce. Dziki siedział na dachu, obserwując jednolite szare niebo. Czy to, co wisiało nad nimi to rzeczywiście były chmury? A jeśli tak to czy kryło się za nimi jakieś słońce? Przypomniał sobie swój ostatni raz, gdy widział czyste niebo i to o dziwo w miejscu, w którym nikt by tego nie spodziewał - Za lasem ludzi…- powiedział do siebie.

- Co mówisz? – spytała Oli, która kilka minut wcześniej rozłożyła się obok niego.

- Przypomniało mi się jak wylądowałem za strefą przygraniczną. Tam niebo było błękitne, ale nie było na nim słońca. Czym właściwie jest Nowy świat? – spytał retorycznie.

Słysząc jego pytanie Oli zmarszczyła czoło. - Chyba nikt nie zna odpowiedzi, zastanawiam się czy w ogóle kiedykolwiek ją poznamy.

Dzikiemu przypomniał się w tym momencie Smutny, jedyna świadoma istota jaką spotkał za Lasem Ludzi. Wydawał się być kimś kto miał niebagatelną wiedzę o Nowym Świecie. Wiedział jak przejście przez granicę zmieni Dzikiego i Delimera, znał reguły rządzące różnicą czasu w strefie. Przez myśl przeszło mu, że może on znał by odpowiedź.

Niestety w momencie gdy doszło między nimi do spotkania, Dziki miał na głowie zbyt dużo problemów, by zastanawiać się nad początkami koszmaru w którym żyli.

Oli, która zamyśliła się przez dłuższy czas, zawołała nagle - Dziki?

- Mmm? - westchnął, rozkoszując się panującym dookoła spokojem.

- Wiesz, naprawdę cieszę się, że zostałeś naszym strażnikiem. – Dziki, poczuł swoje stałe rumieńce, zastanawiając się do czego miał służyć ten wstęp. Nie musiał jednak długo czekać bo dziewczyna kontynuowała - marzy mi się czasem, że zostaniesz już z nami na zawsze...

Słysząc to popatrzył w stronę dziewczyny, ta dalej sztywno wpatrywała się w dal. - Wiem jednak że odejdziesz - powiedziała w końcu - Nie miałabym serca, błagać byś został, kiedy wiem jak szczęśliwy możesz być z kimś kogo kochasz.

- Oli to jeszcze może potrwać, nie wiemy jak... - zaczął, ale dziewczyna weszła mu w słowo.

- Dziki, nie chcę tutaj kolejnego strażnika, bo ciebie, nikt nam już nie zastąpi. Dlatego mam prośbę, póki jesteś tutaj naucz nas jak sobie radzić. Tak, żeby Kuba nie wcisnął nam twojego następcy.

Dziki zamyślił się przez chwilę, nie sądził by był w stanie nauczyć kogokolwiek, czegokolwiek przydatnego. - Oli tak naprawdę, jedyne co mógłbym wam przekazać, to jak się strzela, a sam nie jestem w tym najlepszy. Amunicji też mamy mało i jest zbyt droga, żeby pozwolić sobie na regularne lekcje... O niewykształconych nie wiem za wiele, sam się dopiero uczę się z notatek od Kuby...

Oli pokręciła głową. - Jest dużo innych rzeczy, ty się nigdy nie boisz...- słysząc to Dziki przerwał jej natychmiast. - Boję się jak cholera, Oli, boję się za każdym razem. Po prostu gdy to się dzieje, gdy strach zaczyna mnie paraliżować. Skupiam się na tym że muszę przetrwać, albo ratować innych albo coś zrobić. Paraliż mija, ale boję się przez cały czas.

- O to właśnie mi chodzi - powiedziała dziewczyna, odwracając się w jego stronę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Naucz nas jak radzić sobie ze strachem. Weź nas na warty, pozwól pod swoim okiem zabić kilku niewykształconych, daj spojrzeć poza bańkę w której Kuba nas zamknął.

Dziki poczuł, że może wcale nie jest to zły pomysł. Wiedział że prędzej czy później z jakiegoś powodu nie będzie mógł dłużej zajmować się autobusem, a już od dawna nie ufał Kubie. Teraz gdy o tym pomyślał, samodzielny autobus znacznie uspokoił by jego obawy. - Zrobię co w mojej mocy Oli. Obiecuję - powiedział pewnie.

Dziewczyna słysząc to rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek. - Dziękuje Dziki! Jesteś najlepszy!

- Staram się, cię nie zawieść – odpowiedział, patrząc na Oli której humor od razu się poprawił.

W tym samym momencie z dołu dobiegła kolejna dobra nowina. – Skończyłem! Janek możesz odpalać – zawołał Klucz.

Już po chwili piętrus zagrzechotał, a mieszkańcy za wiwatowali radośnie.

– Udało się! – krzyknęła Oli i złapawszy Dzikiego za ręce, pociągnęła go do tańca, przy dźwiękach pracującego silnika.

- Tylko nas teraz nie zrzuć – zawołał, raz za razem obracany przez dziewczynę.

Oli zaśmiała się, zatrzymując w końcu i zgrabnie przykucnęła na jednej nodze, dziękując za taniec. Po chwili jednak, coś przykuło jej uwagę. Spojrzała w stronę pasa, po czym złapała za lornetkę którą Dziki miał na szyi. Prawie dusząc go sznurkiem, wyszeptała – ktoś idzie.

Dziki przejmując lornetkę, przyjrzał się zbliżającym postacią. – To Wiewiór z ogonami, widziałem się z nimi wcześniej…

- To oni wołali cię przez radio? – spytała, a Dziki potwierdził skinieniem głowy.

- Chyba kombinowali jak dobrać się do ‘’Pasa’’ – stwierdził po chwili. – Dziwne, nie wyglądają na szczególnie obładowanych.

- Idą w naszą stronę, może potrzebują pomocy?- stwierdziła z niepokojem Oli, zerkając ukradkiem na Dzikiego.

- Zaraz się dowiemy – odpowiedział, po czym zszedł na dół po drabinie z tyłu autobusu.

Weterani weszli w tym czasie na plac, zerkając z zainteresowaniem na Klucza zamykającego maskę. - Co słychać? Maszynka sprawna?- spytał Wiewiór.

- Już prawie…A co potrzebujecie podwózki? – odparł Dziki.

Rudowłosy mężczyzna, zbliżył się szepcząc - Podwózki… no coś w ten deseń. Mamy niezły interes do ubicia - stwierdził, machając wyzywająco brwiami.

- Jaki interes? – spytał niepewnie Dziki.

Wiewiór stanął obok wskazując ręką w stronę Pasa. - Nie wiem czy kojarzysz, ale w Starym świecie ten ostatni pawilon był przez długi czas zamknięty…

Dziki złapał się za brodę, starając przypomnieć sobie miejsce, o którym mówił mężczyzna. Rzadko robił zakupy w pasie, raz, że było tam stanowczo za drogo a dwa, że bez samochodu ciężko było się tam dostać. Kojarzył jednak, że jeden z pawilonów rzeczywiście był przez jakiś czas nieczynny. - No tak chyba wiem o który ci chodzi – stwierdził w końcu.

Wiewiór uśmiechnął się znacząco.- Zrobiliśmy z chłopakami małe rozeznanie i wygląda na to, że szykowali go pod jakiś supermarket. Samo miejsce nie ma nawet przygotowanej witryny, ale zaczęli już zwozić zaopatrzenie... - Dużo tego tam jest? - spytał, przeczuwając jaka propozycja padnie za chwilę.

- Tyle, że sami musielibyśmy to targać chyba z pół miesiąca. Dlatego mam dla ciebie propozycję, podjedziemy waszym autobusem. Załadujemy go do pełna, podzielimy co lepsze rzeczy między siebie, a resztę sprzedamy we Wspólnocie. Zainteresowany? – Wiewiór spojrzał wyzywająco na Dzikiego, zacierając jednocześnie ręce.

- Bardzo tam niebezpiecznie? – spytał, bo sam o tym, co dzieje się w "Pasie” dowiedział się z opowieści dopiero dzisiaj. Wiewiór zrobił trochę, niepewny grymas łapiąc się za potylicę.- No ciekawie nie jest, ale przy takiej ilości ludzi, jaką masz, załadowalibyśmy się raz-dwa, więc myślę, że obyłoby się bez większych nieprzyjemności…

Niezbyt przekonujący ton weterana, sprawił jednak, że Dziki zaczął nabierać wątpliwości.- No nie wiem…zapasy by się przydały, ale ludzie nie bez powodu nazywają to miejsce "Pasem śmierci”.

Wiewiór, słysząc niepewność w głosie Dzikiego, powiedział – posłuchaj, nic na siłę, mógłbyś jednak wysłuchać mojego planu. Jeśli nie przypadnie ci do gustu, trudno będziemy z chłopakami próbować sami…

- No dobrze, to mnie nic nie kosztuje…- odparł Dziki, a weteran już nieco pewniejszym tonem powiedział – choć za mną, coś ci pokażę.

Dziki i Wiewiór wyszli na drogę. Po chwili dołączyła do nich Oli, za pewne ciekawa co się dzieje. Dziewczyna dobiegając, spojrzała pytająco na Dzikiego, ale ten dał jej znak by chwilę poczekała.

- Spójrz, przez lornetkę – powiedział Wiewiór, samemu przykładając swoją do oczu. – Tuż pod sklepem z jeansami.

Dziki przejechał wzrokiem po witrynach i już po chwili dostrzegł leżącą na parkingu sylwetkę. Niewykształcony wyglądał jak trup jakiegoś weterana. Miał na sobie ogromny plecak a czarne wysokie buty przykrywały mu nogawki spodni. Jedynym co odróżniało go od człowieka, był całkowity brak górnej części twarzy. Istota nie miała ani oczu, ani nosa, jej tłuste włosy, opadały na niewyobrażalnie rozrośnięte czoło.

-To Poległy…- wyjaśnił Wiewiór - jak w pobliżu nie ma ludzi to leżą sobie tak jak trupy, ale podejdźmy kawałek.

Ruszyli do przodu, ciągle obserwując istotę, która już po chwili zaczęła rzucać się na ziemi, jak przy ataku padaczki.

- Widzisz? – spytał Wiewiór - Wyczuwają nawet pojedynczych ludzi, jak podejdziemy jeszcze bliżej ruszy za nami w pościg…

Mocno zaniepokojony Dziki, spytał po prostu. - A co to ma wspólnego z twoim planem?

Rudowłosy opuścił lornetkę, po czym spojrzał na Dzikiego i Oli.

- Polegli są cholernie szybcy i agresywni a jest ich w Pasie od groma. Dlatego musimy wywabić je ze środka, by móc wyczyścić w spokoju sklep. W tym celu zorganizowaliśmy sobie z chłopakami dwa skuterki. Żółty i Klocek odciągną poległych na bezpieczną odległość, a my w tym czasie bez narażania oczyścimy miejsce z towaru…

- A nie zawrócą się do Pasa, przecież wjedziemy tam autobusem pełnym ludzi? – spytał Dziki. - Pewnie, że zawrócą, dlatego liczy się szybkość. Wpadamy, wynosimy ile się da i uciekamy, nim niewykształceni wrócą w ogóle na parking… Dziki zerknął jeszcze raz z niepokojem na rzucającego się na ziemi poległego. - Nim podejmę decyzję, muszę przedstawić plan pozostałym - powiedział, spoglądając niepewnie na Oli.

***

Zgodnie z oczekiwaniem propozycja Wiewióra wywołała raczej mieszane odczucia. Korek uważał, że powinni bezwzględnie wziąć w tym udział, czemu zresztą trudno było się dziwić. Chłopak po prostu kochał być tam, gdzie się coś działo. Z drugiej strony Janek ze swoją wieczną niechęcią do mieszania się w cokolwiek był wszystkiemu absolutnie przeciwny. Większość mieszkańców ograniczyła się jedynie do niechętnego pomrukiwania. Nie trudno było zgadnąć, że czekają oni na to, co powie Oli.

Tym razem jednak i ona musiała mieć twardy orzech do zgryzienia, a Dziki czuł jaka walka musi się w niej toczyć. Z jednej strony kruszące się zapasy i brak odłożonych funduszy na czarną godzinę zachęcały do dorobienia sobie. Z drugiej wymagało to zaryzykowania wjazdu autobusem w bardzo niebezpieczne miejsce. W końcu jednak dziewczyna zacisnęła pięści na swoich drobnych kolanach i stwierdziła pewnie. - Powinniśmy zaryzykować.

Jej słowa wywołały natychmiastową lawinę pomst ze strony ich kierowcy. Finalnie jednak zgodnie z przewidywaniami Dzikiego mieszkańcy opowiedzieli się za tym, co postanowiła Oli. Mając już zgodę załogi, postanowił przekazać decyzję weteranom. - Dobra wyjdę powiedzieć Wiewiórowi, że przystajemy na jego plan, jak autobus jest gotowy, to pewnie zaraz będą chcieli ruszyć - stwierdził, podchodząc do drzwi.

- Autobus działa jak należy, sprawdziłem wszystko - zawołał za nim Klucz.

Dziki skinął głową i wyszedł do czekających na zewnątrz Weteranów. - Mieszkańcy się zgadzają – powiedział.

- Super - zawołał Wiewiór, zacierając z uśmiechem ręce - zobaczysz Dziki, nie pożałujesz tej decyzji.

Następne kilka minut spędzili już wszyscy razem na dogadywaniu szczegółów planu. Pierwotne założenie pozostało bez zmian. Klocek razem z Żółtym mieli wjechać skuterami na parking i odciągnąć niewykształconych najdalej jak to możliwe. Z tego, co dowiedział się Dziki, polegli byli dość mocno terytorialni, więc nie było możliwości odciągać ich w nieskończoność. Gdy gromada zaczęła by zawracać, towarzysze Wiewióra mieli dać znak przez radio. Dzięki temu wiedzieli by ile dokładnie mają czasu.

Po akcji Żółtego i Klocka rozpoczynała się rola autobusu, Janek miał zaparkować maszynę prawie drzwi w drzwi z pawilonem. Następnie Wiewiór razem z Dzikim weszli by do środka i zabili ewentualnych niewykształconych maruderów, którzy zostali by w sklepie. Po upewnieniu się, że jest bezpieczne, mieszkańcy autobusu mieli rozpocząć szaber i uciec, gdy tylko Polegli zbliżyli by się do parkingu.

Założenie wydawało się Dzikiemu proste i minimalizowało ryzyko, więc już kilka minut później rozpoczęli przygotowania. Autobus wyjechał z placu Ikara i ustawił się na drodze z dwoma skuterami. Następnie trzema pojazdami zbliżyli się do parkingu. Na teren ośrodka handlowego towarzysze Wiewióra wjechali sami, ustawiając się na środku placu.

Dziki z przyciśniętą do oczu lornetą obserwował przez przednia szybę, jak mężczyźni wabią niewykształconych klaksonami i prze gazowaniem silnika. Już po chwili ze wszystkich pawilonów wyłoniło się mrowie Poległych. Dziki, gdy tylko przyjrzał się wyłaniającym zewsząd postacią, spostrzegł, że nie licząc zdeformowanych twarzy, wszyscy wyglądali jak weterani. Większość, miała na sobie militarne stroje i ogromne plecaki. Najdziwniejsze było, że każdy z niewykształconych niósł w ręku, coś, co można by uznać za broń: noże, pałki, siekiery albo po prostu zwykłe deski. Żaden poległy nie szedł z pustymi rękoma. Była jeszcze jedna rzecz, która odróżniała ich od ludzi a którą wypatrzył dopiero teraz. Głowy zwisały im luźno, jakby nie mieli nad nimi żadnej kontroli.

Oli, która stała tuż obok Dzikiego pokręciła z niedowierzaniem głową, szepcząc - boże oni wyglądają prawie jak... - My - dokończył za nią Wiewiór.- Chociaż większość poległych kręci się w pobliżu pasa, czasem któryś wylezie do miasta i rozkłada się w dziwnym miejscu. Gdy na takie ciało natrafi jakiś żółtodziób i chce mu się dobrać do plecaka wtedy, Krhyk - zaintonował, przeciągając palcem po gardle.

W międzyczasie małe stado pędziło już w stronę skuterów. Gdy tylko zbliżyli się do weteranów, Żółty wykręcił manetkę i wystrzelił do przodu, zostawiając z tyłu Klocka. Dziki zastanawiał się, czemu mężczyzna jeszcze nie rusza. Niewykształceni byli przecież parę metrów od niego. Po chwili dostrzegł, że weteran panicznie próbuje odpalić skuter, kręcąc manetką i kluczykiem w stacyjce.

Po kilku sekundach walki, rzucił pojazd na ziemię i ruszył biegiem w stronę Żółtego. Ten zdążył odjechać na kilka ładnych metrów, nim zorientował się, że jego kolega ma kłopoty.

Tuż pod ramieniem Dzikiego Oli krzyknęła, zasłaniając sobie usta ręką. – Boże, zaraz go złapią!

Klocek biegł ze wszystkich sił, a Żółty robił już łuk, by po niego zawrócić, gdy nagle w stronę uciekiniera poleciała istna kanonada. Polegli nie mogąc go dogonić, zaczęli ciskać w niego wszystkim, co mieli w rękach. Po chwili do mężczyzny doleciały pierwsze przedmioty. Kilka noży odbiło się od jego plecaka, a ogromna siekiera przeleciała o włos od jego głowy.

Dziki myślał już, że uda mu się uciec, bo Żółty również pędził w jego stronę. W tym momencie jednak wysoki Poległy z maską gazową na twarzy wyprzedził swoich niewykształconych towarzyszy i cisnął trzymanym przez siebie toporkiem prosto w potylice Klocka.

Weteran runął na ziemię pozbawiony przytomności, tym niezwykle silnym rzutem. Na ziemi dookoła jego głowy pojawiła się plama Krwi. Pod ramieniem Dzikiego Oli pisnęła. Wiewiór zaklął głośno, przyciskając lornetkę do oczu. Polegli dopadli się do leżącego na ziemi weterana i zaczęli go bezlitośnie okładać. Żółty, który zatrzymał się zaledwie parę metrów dalej, wyglądał jakby miał zaraz się porzygać.

Wszyscy w autobusie zamarli obserwując jak niewykształceni, pastwią się nad truchłem, tego, co jeszcze przed chwilą było Klockiem.

Pierwszy z szoku wyrwał się Żółty który zawołał przez radio.- WIEWIÓR CO ROBIMY?!

Mężczyzna jednak nie odpowiedział, ciągle stał jak sparaliżowany przyciskając lornetkę do oczu.

- WIEWIÓR MAM WRACAĆ?! CO ROBIĆ MÓW?! – Zawołał jeszcze raz Żółty.

Tym razem jego krzyk nieco otrzeźwił rudowłosego, bo złapał on za swoje radio wołając - odciągaj ich!

Dziki popatrzył na niego z niedowierzaniem.

Po czymś takim Wiewiór dalej chciał kontynuować plan? Miał już zamiar powiedzieć mężczyźnie, że może lepiej było by się wycofać. Złapał go za ramię, by zwrócić na siebie uwagę, dostrzegając łzy ściekające mu po policzkach.- Jesteś tego pewien? – spytał zupełnie zbity z tropu tym widokiem.

- Dziki, on już nie żyje… Kurwa nie żyje…nie zostawię tego tak teraz…- powiedział, łamiącym się głosem, wycierając jednocześnie oczy rękawem. Dziki skinął głową, przykładając lornetkę do oczu, Polegli zgodnie z planem opuszczali teren Pasa ścigając weterana na skuterze. Większość z nich poruszała się naprawdę pokracznie. Stawy w ich nogach wyginały się dziwne, znacznie utrudniając pościg. Jedynie ten w masce zdawał się doskonale radzić, wyprzedził bowiem pozostałych i utrzymywał stałą odległość do uciekającego skutera.

Wszyscy w autobusie milczeli. Dziki nie musiał zgadywać, że widok ginącego weterana wstrząsnął nimi. Minuty mijały bardzo powoli, ludzie w autobusie wpatrywali się nerwowo w zegarek na kokpicie. Nikt nie ośmielił się powiedzieć nawet słowa. Ciszę przerwał dopiero krzyk Żółtego dobiegający z radia.- Zawróciły! Słyszycie? Zawróciły! - Dobra mamy jakieś dziesięć minut, Janek grzej!- rozkazał Dziki.

Ich kierowca wyglądał przez chwilę, jakby miał zamiar zrezygnować. Czując jednak na sobie ponaglające spojrzenie Dzikiego, wcisnął nerwowo gaz, zarzucając gwałtownie autobusem. Po chwili wjechali na teren Pasa. Plama krwi i resztki ubrań były jedynym co niewykształceni, pozostawili po Klocku. Dziki dostrzegł, jak Wiewiór zaciska nerwowo ręce mrucząc coś pod nosem, po chwili odkręcił jednak głowę.- To tamta hala! - zawołał do Janka, wskazując przez szybę na zamkniętą roletą, witrynę po drugiej stronie parkingu.

Autobus zrobił łuk na placu i ustawił się prawie drzwi w drzwi z celem.- Dobra ruszamy! – zawołał Wiewiór, wyskakując z autobusu. Nie bawiąc się w ceregiele, przestrzelił kłódki trzymające zabezpieczenie, a potem z pomocą Klucza i Smalca podciągnął je do góry. Teraz na drodze stanęły im już tylko rozsuwane drzwi z reklamą sieci sklepów "Jutrzenka”. Wiewiór wcisnął palce w szparę pomiędzy nimi i po chwili siłowania rozciągnął je na boki. Przełamany mechanizm przestał dociskać połówki wrót, więc bez przeszkód dostali się do środka. We wnętrzu stały puste jeszcze półki sklepowe, ale w alejkach pomiędzy nimi rozłożone były palety pełne produktów spożywczych.

- Brać jak leci! – krzyknął Dziki, dopadając się do pierwszej palety i zabierając dwa ogromne kartony czekolad mlecznych. Mieszkańcy autobusu rozbiegli się po sklepie, zabierając wszystko, co wpadło im w ręce. Po pierwszym kursie cały tył autobusu zapełnił się kartonami. Za drugim razem Dziki wbiegł w głąb sklepu, tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł, tym razem zabierając ze sobą opakowanie wódki.

W chaotycznym biegu mieszkańcy rzucali wszystko gdzie popadnie, byle by tylko zaoszczędzić na czasie. Dziki przedarł się na środek autobusu pomiędzy porozrzucanymi kartonami i rzucił kratę z butelkami na siedzenie. W trakcie trzeciego kursu, gdy łapał się za konserwy, usłyszał trąbienie z autobusu.- Za wcześnie! – zawołał.

Stojący nieopodal Wiewiór zerknął na zegarek.- Powinniśmy mieć jeszcze ponad 5 minut.

Nie czekając, rzucił trzymany przez siebie karton i wybiegł na zewnątrz, Dziki pobiegł za nim, by zobaczyć, co się stało. Najpierw dostrzegli Janka, który panicznie wciskał klakson, a po chwili w głębi placu dostrzegli poległego w masce gazowej wracającego na parking.

- Ten był najszybszy, co robimy?- spytał Dziki, zerkając w stronę Wiewióra. Weteran z ledwością powstrzymywał kipiącą w nim złość, po chwili zrzucił z pleców strzelbę i wycedził przez zęby. - Ja się nim zajmę, ładujcie dopóki nie pojawią się pozostali.

Dziki skinął głową i wrócił biegiem do sklepu. Wszyscy zatrzymali się, spoglądając na niego - Zbieramy jeszcze trzy minuty!- krzyknął, łapiąc za najbliższe pudełko.

W tym momencie z zewnątrz dało się słyszeć strzały. - Co się tam dzieje?! – zawołał Smalec. - Wiewiór kupuje nam czas, nie stójcie tak, do roboty! - rozkazał. Mieszkańcy ponownie rzucili się na towar, a Dziki wyjrzał przez drzwi ciągle z kartonem w rękach. Był pewien, że Wiewiór bez problemu poradzi sobie z Poległym, ale nie szło mu wcale tak dobrze.

Kamizelka na korpusie niewykształconego zatrzymała większość śrutu. Chcąc przeładować broń, Wiewiór musiał slalomować po parkingu, z ledwością unikając skaczącego zrywnie niewykształconego. W końcu jednak wrzucił naboje do komór swojego obrzyna i obrócił się, krzycząc - ZDYCHAJ!

W tym momencie z obydwu luf strzelby wypadła fala śrutu zrywając maskę gazową z twarzy niewykształconego. Poległy zamarł na chwilę. Gdyby miał oczy, wyglądałoby to tak, jakby patrzył się teraz w niebo. Gdy jego bezwładne ciało przechylało się do upadku, po chwili znowu drgnęło w nim życie.

- WIEWIÓR ODROCZENIE!!! - wrzasnął Dziki, chcąc ostrzec mężczyznę.

Nim jednak weteran zdążył przeładować, niewykształcony chwycił za lufę strzelby, wyrywając mu ją z ręki. Obracając broń w dłoni, uderzył zamaszyście kolbą w głowę Wiewióra, który padł na ziemię jak długi. Po chwili zaś zrobił coś, co przeraziło Dzikiego. Niewykształcony wycelował w głowę weterana i nacisnął spust. Na szczęście dla Wiewióra kurki uderzyły w puste komory. Poległy, musiał jakoś "zrozumieć" że broń nie wypaliła, uniósł ją więc jak pałkę i rąbnął weterana po raz kolejny w głowę.

Dziki otrząsnął się z szoku i upuszczając pudełko, chciał już ruszyć w jego stronę. W tym momencie jednak coś chwyciło go za ramię .- Dziki poczekaj!- zawołał Smalec - to dobra okazja. Wstrzymaj się, a może nie będziemy musieli się niczym dzielić...

Słysząc to Dziki nie wytrzymał, obrócił się i z całej siły rąbnął Smalca w jego kaprawy Ryj. Chłopak upadł trzymając się za wargę, z której bryznęła krew.- Jeszcze jeden taki durny pomysł a wylatujesz z autobusu! – ryknął i ruszył na pomoc Wiewiórowi.

Ten leżał na ziemi bezlitośnie okładany przez Poległego. Dziki zatrzymał się parę metrów przed nimi i przykładając kbks do ramienia, wystrzelił w głowę niewykształconego. Poległy zamarł przez chwilę z ręką gotową do kolejnego ciosu, zamiast jednak poddać się śmierci, po chwili wyprowadził kolejny.

- ILE ONA MA JESZCZE TYCH ODROCZEŃ! – ryknął do siebie Dziki, szarżując w niewykształconego, by zepchnąć go z Wiewióra.

Poległy zaskoczony tym atakiem przewrócił się, zataczając po ziemi. Wykorzystując moment, Dziki złapał leżącego na ziemi mężczyznę i postawił na równe nogi. Weteran wytarł ociekające krwią czoło i wyciągnął rękę w stronę niewykształconego wymamrotał -Strzeulba…

- Stój tu! - rozkazał Dziki, podbiegając jednocześnie do Poległego.

Potwór wyzionął w końcu ducha, a Dziki wyrwał strzelbę z jego sztywnych palców. Gdy stał jeszcze nad truchłem, dobiegł do niego jakiś bełkot. Przez chwilę myślał, że otumaniony Wiewiór zaczął majaczyć, ale katem oka dostrzegł ruch z obrzeży pasa.

Polegli wracali całym tłumem na parking, mamrocząc jakieś losowe niemające żadnego sensu słowa. Dziki złapał Wiewióra za rękę, bo przez krew zalewającą mu oczy nie widział dobrze, dokąd idzie.

Ciągnąc mężczyznę, w stronę autobusu okręcał się raz za razem, przypatrując zbliżającym się niewykształconym.- Janek trąb i wynosimy się stąd! - zawołał, gdy tylko stanęli na stopniach pojazdu.

Chwilę po tym, jak rozbrzmiał sygnał, mieszkańcy autobusu wlali się do środka. Dziki odliczał ich w myślach i gdy zobaczył, że byli już wszyscy, krzyknął - RUSZAJ!

Autobus wyłonił się powoli, zostawiając za sobą pas śmierci. Polegli ścigali ich jeszcze jakiś czas, ale nabierający prędkości piętrus nie dał im najmniejszych szans.

***

- Za dziesięć minut będziemy we Wspólnocie - powiedział Dziki, w stronę wpatrzonego w okno Wiewióra.

Weteran z twarzą skrytą pod bandażami milczał, obserwując drogę. Dziki wiedział, że musi czuć się okropnie po stracie towarzysza. Zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, gdy nagle pojawiła się przy nich Oli. Dziewczyna usiadła obok Wiewióra i chwyciła go za rękę. Mężczyzna spojrzał na nią i ocierając oczy rękawem, powiedział na tyle spokojnie, jak tylko mógł.- Już dobrze…

Oli oparła mu głowę o ramię i wyszeptała. - Nie jest dobrze, straciłeś przyjaciela. Jeśli potrzebujesz to z siebie wyrzucić, to w autobusie nie musisz być twardzielem – powiedziała, przytulając mężczyznę.

Wiewiór westchnął, kładąc jej dłoń na plecach. - To nie do końca tak, że byliśmy przyjaciółmi, po prostu podróżowaliśmy razem. Trochę tak jakby się nim zajmowałem, bo Klocek nigdy nie był specjalnie bystry.- Mówiąc to, zacisnął nerwowo pięść, ledwo hamując nachodzące mu do oczu łzy. - Cholera jasna, gdybym mu nie mówił, sprawdź ten skuter dwa razy, stał dobrych parę lat…sprawdź go dobrze…Kurwa… powinienem to zrobić za niego…

Oli pogłaskała Wiewióra po głowie. - Nie obwiniaj się. Żyjemy w świecie pełnym potworów i wszyscy jesteśmy narażeni. Ja wierzę, że zrobiłeś dla niego tyle ile tylko mogłeś – stwierdziła pewnie.

Wiewiór uśmiechnął się, choć jego oczy ciągle pozostały puste. -Ten autobus jest pełen naprawdę niezwykłych ludzi – powiedział, patrząc się w stronę Dzikiego. Po chwili jego wzrok spoważniał a oczy wlepiły się w podłogę. - Tak się ciągle zastanawiam, czemu po mnie wróciłeś? Nie znamy się aż tak dobrze, nie na tyle by było warto ryzykować…

Dzikiego zatkało, naprawdę nie był gotowy, by odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu tak należało, ale nie wiedział jak to przekazać. Na szczęście dla niego odpowiedzi udzieliła Oli.- Bo nasz Dziki ma swoje zasady, a jedna z nich jest taka, że pomoże każdemu, kto tej pomocy potrzebuje…- stwierdziła, patrząc z dumą w jego stronę.

Wiewiór zerknął na nią zszokowany, po chwili jednak roześmiał się. - Jesteś naprawdę niezwykły Dziki. Cholera, szkoda że większość ludzi nie jest taka jak ci którzy mieszkają w tym autobusie.

Dziki poczuł się zakłopotany, jak zawsze, gdy ktoś go chwalił, szybko więc zmienił temat.- Żółty dał znać przez radio, że czeka już pod murami Wspólnoty. - To dobrze - stwierdził, Wiewiór, odwracając się w stronę okna. Dziki usiadł na siedzeniu przed nim. - Czemu ci niewykształceni tak przypominają weteranów? – spytał. Wiewiór odwrócił się w jego stronę z poważną miną.- Wiesz zapewne jak wszyscy tutaj, że ci, którzy przekroczyli granicę 30 lat, pojawiają się jako niewykształceni. Od dawna jednak chodzą słuchy, że ludzie którzy zginęli w tym świecie, wracają w czasie błysku, ponownie już jako potwory. Pogłoska mówi, że Polegli to weterani, którzy zginęli w trakcie szabru… Dzikiego przeszedł właśnie dreszcz grozy. Więc jeżeli zginie, wróci jako potwór? Ile będzie wtedy pamiętał? Czy będzie całkiem nieświadomy? Czy może będzie miał jakieś piętno dawnego życia? Jego myśli przytłoczyła wizja jeszcze bardziej przerażająca. Gdzieś przecież mógł teraz włóczyć się jego poprzednik ,,Primo” zamieniony w niewykształconego. Na te myśl przeszły go prawdziwe dreszcze.- Nie zastanawiaj się tyle nad tym, bo wyłysiejesz - powiedziała Oli, dając mu prztyczka w czoło. - Widać, że chyba lubisz się martwić...- dodał Wiewiór.


2 comentários


Dziki
Dziki
12 de mar. de 2021

interpunkcja leży 😊

Curtir
Jarosław Domański
Jarosław Domański
12 de mar. de 2021
Respondendo a

Wiedziałem że nie powinienem poprawiać po trzech piwach...


Curtir
Post: Blog2_Post

©2021 by Krańcowo-Postapokaliptyczna powieść internetowa. Stworzone przy pomocy Wix.com

<meta name="google-site-verification" content="_8L5l7ZOpIc6zN8N7C3WG0pU9g71yOSqXvJmSLQFg1M" />

bottom of page