top of page

Krańcowo III - Rozdział II - Radio na sznurze

Zaktualizowano: 27 mar 2022

Od momentu zniszczenia autobusu, w umyśle Dzikiego zaszła zmiana, której nawet on sam nigdy by się nie spodziewał. Zupełnie zniknęły koszmary, które nawiedzały go praktycznie każdej nocy od przybycia do Nowego Świata. Ich miejsce zajęły z pozoru spokojne sny, pełne wspomnień z czasów gdy był jeszcze strażnikiem.

Te nowe senne mary, działały jednak na niego znacznie gorzej, niż ich poprzedniczki. Gdy wybudzał się w trakcie ‘’ucieczki przed gospodarzem’’ albo otwierające się oczy ratowały go od ‘’pożarcia przez łapkę’’, po chwili kołatania serca wszystko wracało do normy. Dziki kład się dalej spać, powtarzając utartą przez wszystkich frazę – To był tylko sen…

Gdy jednak teraz w swoich marzeniach sennych, prowadził autobus w towarzystwie roześmianej Oli albo uczył Korka jak strzelać z pistoletu, to powrót do rzeczywistości stawał się jego najgorszym koszmarem. Gdy Ciemnienie się skończyło i mogli w końcu pogasić reflektory, było już za późno by kontynuować podróż. Dlatego wszyscy położyli się spać. Dziki wiedział jednak, że to nie będzie dla niego spokojna noc. Już chwilę po tym, gdy odpłynął przyśnił mu się autobus.

Razem z Oli i Weroniką, siedzieli na jego tyle. Dziewczyny próbowały przekonać go, że mógłby przecież ożenić się z Dix i adoptować Pierwszego. Ta nie mogłaby przecież, szukać zemsty na własnym synu. Dziki nie był pewny co do ich planu. Uważał, że skoro Pierwszy był od niego starszy, to żadna instytucja nie zgodzi się, by był jego ojcem. W pewnym momencie zaniepokoiła go inna rzecz. Jakim cudem autobus jechał, skoro razem z Kluczem zdemontowali mu koła…

Dotarło do niego, że coś jest nie w porządku. Klucz był przecież umierający, nie mógł więc zrobić niczego przy ich piętrusie. Gdy pomyślał o mechaniku, stało się to, czego bał się najbardziej. Zrozumiał, że śni. Oli i Weronika zamarły jak na zatrzymanym filmie, a autobus zaczął się rozmywać. Mimo to Dziki ze wszystkich sił zaciskał oczy. Nie chciał, żeby to się kończyło… Chciał, żeby ten sen trwał… Chciał zostać z nimi jeszcze przez chwilę.

Za każdym razem kończyło się to jednak tak samo. Im mocniej starał się utrzymać we śnie, tym szybciej dobiegał on końca. Już po chwili, całkiem przytomny leżał zwinięty w śpiworze. Czując pod głową mokrą plamę, doszło do niego, że chyba płakał nieświadomie.

- Zły sen? – spytał głos Pierwszego z ciemności. Dziki podniósł się powoli. Pomieszczenie w którym spali, oświetlone było mdłym błękitnym światłem, przypominającym te z lamp owadobójczych. - Trudno określić, na pewno przykry… - odpowiedział, rozglądając się za kompanem.

Pierwszy siedział oparty o ścianę w rogu pomieszczenia, maskę miał zdjętą, a w ręku trzymał radiostację. Gdy zobaczył, że nie jest już jedynym przytomnym, odłożył krótkofalówkę na podłogę. Dziki w tym czasie, usiadł obok niego.

– Tęsknie za koszmarami, teraz mam same przygnębiające sny…- stwierdził, patrząc się w ciemność.

Pierwszy spojrzał na niego badawczo, opierając jednocześnie głowę o ścianę. – I stało się to, czegom się obawiał. Bałem się… a jednak przyszło – wyrecytował nagle, przenosząc wzrok na sufit.

- Co to? – spytał Dziki, przekonany, że fraza nie była autorstwa jego kompana.

- Jeden z niewielu cytatów z biblii, który lubię – odparł mężczyzna, wciąż patrząc się w górę.- Mówi o tym, że nieważne jak bardzo się boimy, nie powstrzyma to zła przed przyjściem. Odnosząc to do twojego przypadku. Bałeś się, że tobie lub twoim bliskim stanie się coś złego, ale nie dopuszczałeś do siebie tej myśli za dnia. W nocy podświadomość odbijała to sobie, zadręczając cię koszmarami. Gdy zło nadeszło, przestałeś się go bać… bo już się stało. Teraz w nocy, po prostu tęsknisz za tym, co ci odebrało.

Dziki popatrzył na Pierwszego. Nie mógł nie przyznać mu racji, ciągle odpychał od siebie myśli. Najpierw o zagrożeniu, które na niego czekało. Potem o tym, że musi odejść z autobusu. Teraz natomiast ciągle odtrącał od siebie wspomnienia, o ludziach których stracił. Te, gdy tylko do niego dotarły, pozbawiały go wszystkich sił. - A ty? Czemu nie śpisz? – spytał chcąc zmienić temat.

- Nie lubię – odparł mężczyzna. – Zasypiam bardzo długo i w tym czasie muszę walczyć ze swoimi myślami. Cały czas boję się też, że umrę we śnie, zupełnie nieświadomy. Sny natomiast, podobnie do ciebie mam tylko przykre…

Dziki spojrzał na swojego rozmówcę. Pierwszy bardzo często wyglądał na bardzo zmęczonego albo niewyspanego. Za każdym razem, gdy widział go bez maski, miał wrażenie, że mężczyzna jest wykończony. Wcześniej myślał, że to wynik samotnych podróży i przymusu ciągłego uważania na siebie. Teraz jednak dotarło do niego, że przecież inni weterani, nawet samotnicy, nie wyglądali tak źle. – To znaczy, że w ogóle nie sypiasz? – spytał z niedowierzaniem.

- Ja tak mam całe życie Dziki – odparł, pocierając oczy. – Nie zaczęło się to w Nowym Świecie. Przyzwyczaiłem się po prostu do krótkiego snu… No i wydaje mi się, że trochę nieświadomie wspomagam się błędami. Za każdym razem, gdy jestem już wyczerpany, a muszę coś zrobić, dokończyć albo chociaż uciec, dostaję jakby zastrzyk energii. Zmęczenie mija, mogę działać dalej.

Dziki przypomniał sobie w tym momencie jak on i Pierwszy uciekali kiedyś przed Delimerem. Wtedy zastanawiał się, jakim cudem mężczyzna wytrzymuje tak krótki sen i tak dobrze znosi ciągłą podróż. Nie pomyślał nawet o tym, że błędami można by ograniczać ilość snu. – Zazdroszczę, też bym chciał nie musieć spać.

- To nie jest tak, że nie muszę. Czasem po prostu padam wykończony, dziś po prostu już trochę odpocząłem… - odparł Pierwszy, zamykając oczy.

Dziki popatrzył przez chwilę na podłogę, zatrzymując wzrok na radiostacji. - Co robiłeś? - spytał, zaciekawiony po co mężczyźnie była w nocy krótkofalówka. - Słuchałem nocnego radia… - odpowiedział kompan. - W nocy nie sypia znacznie więcej ludzi niż myślisz. Jak znajdziesz odpowiedni kanał, możesz sobie zawsze posłuchać trochę plotek albo historii krążących po Krańcowie. Taki mały odpowiednik telewizji. Nigdy co prawda nie włączam się w dyskusje, ale dzięki nocnemu radiu dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy – mówiąc to, mężczyzna podniósł radiostację. Patrząc na nią przez chwilę, przekręcił włącznik, a ta zatrzeszczała cicho. – Niestety bateria już się rozładowuje. Jak wywołałeś mnie pod cmentarzem, zapomniałem ją wyłączyć, a potem nie było okazji, żeby podładować…

Dziki zamyślił się przez chwilę. W autobusie mieli co prawda radio, ale to przestawione było zwykle na kanał ‘’ogólny’’ by móc w razie czego wyłapać wiadomość od Kuby. Zaciekawiony spojrzał jednak, na urządzenie w dłoni towarzysza. – Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? – spytał zaintrygowany.

Pierwszy popatrzył przez chwilę na radio, po czym odpowiedział, drapiąc się anteną w czoło. - Po tamtej stronie, chodzą pogłoski o zawieszeniu broni. Wygląda na to, że propozycja wyszła od Daniela. Zdaje się, że szykują się już do obrony centrum...

Dziki spojrzał z niedowierzaniem. Czyżby Daniel uznał Zarzecze za zagrożenie tak duże, że postanowił nawiązać współpracę ze znienawidzonymi weteranami? – Z kiedy ta informacja? – dopytał.

- Przez tę dylatację czasu trudno powiedzieć…- odparł Pierwszy. – Mogła wisieć nad rzeką kilka sekund albo dni…

Dzikiego zastanowiła teraz jeszcze jedna kwestia. Coś, nad czym ze względu na swoją misję, nie miał czasu się zastanowić.- Wiem, że akurat ty się tym nie przejmujesz, ale jakbyś miał wybrać… Kto wygra? Zarzecze czy Centrum? – spytał, mając nadzieję, że dzięki temu, chociaż przez chwilę zapomni dręczących go wspomnieniach.

Pierwszy, znowu oparł się głową o ścianę, zamykając oczy. – Nie łatwo to ocenić. Zarzecze wygrywa zorganizowaniem. Wszelki ruch oporu albo myśl odmienna od głównego nurtu, to tutaj margines. Centrum jest podzielone, jeśli chodzi o ludzi. Za to dużo lepiej uzbrojone. Komisariat, salon myśliwski, muzeum drugiej wojny światowej, wszystko było po naszej stronie. Zarzecze ma natomiast więcej użytkowników błędów, ale ich wole są bardzo prymitywne… No i to Centrum ma po swojej stronie, najpotężniejszego użytkownika błędów, Daniela.

- Daniel jest najpotężniejszy w Krańcowie? – spytał Dziki, nieco zbyt głośno, bo Pierwszy zganił go spojrzeniem.

- Obudzisz Zjawę niech chociaż ona się wyśpi…- stwierdził mężczyzna, spoglądając na dziewczynę, która poruszyła się w swoim śpiworze.

Ta najwidoczniej była już jednak przytomna, bo podniosła się powoli. - Nie śpię od początku waszej rozmowy – stwierdziła. – Po prostu liczyłam, że zaczniecie opowiadać jakieś pikantne szczegóły, o których nie powinnam wiedzieć – powiedziała, siadając, na swojej karimacie. – To, co z tym Danielem? Rzeczywiście jest najpotężniejszy? – spytała, poprawiając roztrzepane włosy.

Pierwszy nie odpowiedział, przyglądając się jej przez chwilę. – Gdybyś miała kiedyś okazję się do niego zbliżyć, sama byś się o tym przekonała. Nie mam pojęcia, co jest jego Pierwotną Wolą. Tego nie wie nikt. Jest jednak naprawdę niezwykła i zdaje się stawać silniejsza każdego dnia. Na obecną chwilę, wygrać mógłby z nim tylko Smutny…

Dziewczyna stanęła przed nimi, naciągając kurtkę. - Przecież sam mówiłeś, że Smutny jest po stronie Zarzecza, szkoli Zwiadowców itd…- wtrąciła, całkiem już rozbudzona. Zarzucając sobie kaptur na głowę, towarzyszka dosiadła się do nich.

Dziki patrząc na dziewczynę, poczuł, jak sam zaczyna przemarzać. Pośpiesznie chwycił za bluzę, po czym wciągając ją na siebie, wrócił na wygrzane miejsce. Noce na Zarzeczu były chyba nawet zimniejsze niż w centrum.

W tym samym czasie Pierwszy rozpalił ogień na butli turystycznej. - Skoro żadne z was już nie śpi, to może chociaż zrobię kawę…

Zjawa popatrzyła jednak na niego wyraźnie przestraszona. - Ja zrobię! – wtrąciła głośno. – tego twojego błota nie da się pić! A teraz mów co z tym Smutnym. I tak... pamiętam, że chcesz czysty kubek…

Pierwszy skinął głową, z powrotem opierając się o ścianę. – Dziękuje. A wracając do Smutnego, jego nie interesuje, kto wygra. Szkoli ludzi na Zarzeczu, bo potrzebuje spokojnego miejsca, żeby prowadzić eksperymenty. Na pewno, nie stanie do walki w jego imieniu i nie będzie się dla niego narażał…

Zjawa słysząc to, wydawała się jeszcze bardziej zaciekawiona. - Sporo o sobie wiecie. Co was dwóch tak właściwie łączy? – spytała, stawiając na podłodze trzy kubki.

- Znaliśmy się w Starym Świecie – odparł jej Pierwszy.

Dziewczyna słysząc to, poderwała się z miejsca, przewracając przy okazji przygotowane naczynia. – NIE WIERZĘ! Pan z nikim nie rozmawiam, miał jakichś znajomych w Starym Świecie!?

Pierwszy pokręcił głową, ustawiając kubki z powrotem. – To nie tak. Nie byliśmy żadnymi kolegami, ani nic takiego... Zresztą, to już nieważne.

Zjawa podchwyciła jednak temat i nie miała zamiaru odpuścić. Dziki zdążył już zauważyć, że wbrew pozorom, które stwarzała we Wspólnocie, należała do ludzi naprawdę ciekawskich. - Jakie nieważne? Za późno! Już zacząłeś mówić. Teraz nie wolno przestać! Takie są zasady! – zawołała zaczepnie w stronę Pierwszego.

Ten westchnął zirytowany. – Zasady czego? – dopytał, spoglądając ironicznie w twarz rozmówczyni.

- Rozmów towarzyskich! – odparła, siadając po turecku przed Pierwszym, jakby oczekiwała, że jej słowa wszystko już przesądziły.

Dziki był przekonany, że Pierwszy w życiu nie da się na coś takiego złapać. Myślał, że najlepszym wypadku zmieni temat, a w najgorszym zaciągnie maskę na twarz i zejdzie na dół bez słowa. Niespodziewanie jednak mężczyzna odparł – skoro takie są zasady…

Podekscytowana Zjawa przelała wodę w pierwszym kubku, robiąc na podłodze plamę. Pośpiesznie wytarła ją rękawem, nie spuszczając Pierwszego z oka. Wyglądało to tak jakby bała się, że zmieni zdanie i jednak nie odpowie jej na zadane pytanie.

Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę, po czym niespodziewanie spojrzał na Dzikiego. -Ty powiesz mi, czy dalej chciałbyś być z Dix – a następnie, zerkając na Zjawę, dodał – a ty opowiesz, co było między tobą i Lance’m. Wtedy powiem, jak poznałem Smutnego - stwierdził stanowczo.

Zjawa, słysząc go, poderwała się ponownie, rozlewając wrzątek dookoła. – Nigdy nie było nic, między mną a tym skurwysynem o wyglądzie Delimera zapłodnionego przez Dziada!

Dziki widząc jej wybuch, wiedział już, że jednak zdecydowanie było. Odchrząknął rzeczowo, mówiąc – to chyba nazywa się ‘’Uderzeniem w stół”

- O co ci chodzi? – wycedziła Zjawa, celując w niego czajnikiem.

- ...‘’a nożyce się odezwą’’ - dokończył Pierwszy. – Każde z nas zdradza po jednym sekrecie, albo każdy swój zatrzymuje dla siebie. Takie są zasady…

- Nie ma takiej zasady, wymyśliłeś ją! – krzyknęła dziewczyna.

- Tak samo, jak ty poprzednią - odparł Pierwszy, zamykając oczy.

Dziki zastanowił się przez chwilę, nad pytaniem towarzysza. Nie wydawało mu się ono, ani trochę dziwne. Nie wiedział tylko czy będzie w stanie dobrze na nie odpowiedzieć. Dix i Dziki byli w końcu razem, a tylko powiązania z Pierwszym, stanęły im na drodze do jakiegoś rodzaju ‘’wspólnego szczęścia’’. Nie widział nic dziwnego w tym, że jego towarzysza interesowała ta kwestia. Być może chciał sprawdzić, czy Dziki żałuję, że wstawił się zanim. – Trudno mi powiedzieć – stwierdził w końcu. - Czasem zastanawiam się, czy moje uczucie do Dix było szczere. Czy może było tylko ‘’WOW’’, bo pod każdym względem była pierwsza w moim życiu. Brakowało mi jej, gdy się nie widywaliśmy, tęskniłem za nią. Po tym, co stało się na placu w cegielni, nie miałem nawet czasu pomyśleć, czy dalej mi jej brakuje. Ciągle było coś, co odwracało uwagę. Wiem jedno, nie mógłbym być z nikim, kto jest pożerany przez taką obsesję jak ona… Czy mam nadzieję, że dotrze do niej jaki błąd popełnia? Tak. Czy moglibyśmy wrócić do siebie, gdyby jej przeszło to chore pragnienie zemsty? Nie wiem…

Pierwszy skinął głową, odwracając się teraz w kierunku Zjawy. – Szczerość, za szczerość…

Dziewczyna westchnęła, biorąc kubek z kawą do ręki. Dla niej odpowiedź była zdecydowanie dużo trudniejsza. W końcu spoglądając w stronę Dzikiego, stwierdziła – On też był dla mnie pierwszym. I tak jak Dix dla ciebie, pod każdym względem... W Starym Świecie nie byłam jakoś szczególnie lubiana. Dziewczyny nie chciały się ze mną kumplować, bo zamiast czytać szmatławce i rozwodzić się nad męskimi torsami sportowców, wolałam pograć na komputerze, albo pooglądać horrory. Z facetami, nie było lepiej. W naszym zaścianku, gdzie dziewczyny mają tylko wyglądać. To, że się czymś interesowałam, uchodziło za odstraszającą odmienność. Dlatego większość młodości, spędziłam w swoim pokoju, zamknięta w świecie gier i TV. Gdy błysnęło i cudem wróciłam z cmentarza na czerwonkę, przyjęli mnie tylko dlatego, że Boruta, ich lider był moim sąsiadem i do tego, bardzo lubił moją mamę. Wiedziałam jednak, że jeśli zrobi się ciężko, a ja nie będę użyteczna, stanę pierwsza w kolejce do wypieprzenia – powiedziała na jednym tchu, a jej oczy po raz pierwszy, od kiedy Dziki ją poznał, zrobiły się mętne. Zjawa, nie pozwoliła sobie jednak, na utonięcie w emocjach. Pokręciła głową i kontynuowała opowieść chłodnym, spokojnym głosem. – Jakiś czas po przybyciu dowiedziałam się, że jedna z grup Gonicieli ma akurat wakat. Ich członek zginął, uduszony przez Smolarzy. I tak trafiłam pod wątłe ‘’skrzydła’’ Lance’a – prychnęła, po czym biorą łyk kawy, opowiadała dalej, ledwo tłumiąc gniew. – Nie wiem czemu, ale gdy tylko zaczęliśmy podróżować razem, z miejsca zaczął się do mnie przystawiać. Opowiadał o tym, że w Starym Świecie często mnie obserwował, ale nigdy nie miał odwagi, do mnie zagadać. Bajkopisarz pieprzony, pewnie nie było już dziewczyn w Nowym Świecie, które by go chciały, dlatego podwalał się do mnie - Wtrąciła, gniewnie, po chwili jednak opanowała się i wróciła do rzeczowego tonu.

- W każdym razie, zaczęło nam iść całkiem nieźle. Okazało się, że mam spory talent do biegania więc razem z Krukiem, utworzyliśmy najlepsze Trio w Sojuszu. Lance, jednak ciągle chciał ode mnie czegoś więcej niż tylko współpracy. Tak długo mi słodził, że w końcu uwierzyłam w jego uczucia. W pewnym momencie zaczęłam nawet…- dziewczyna przerwała nagle, zaciskając nerwowo usta. – Przyjmijmy, że się nabrałam ok? Dzień, przed tym, jak mieliśmy ogłosić to, że jesteśmy razem, zaliczyliśmy wtopę – stwierdziła, uderzając pustym kubkiem o podłogę. – Było świeżo po błysku, ruszyliśmy akurat sprawdzić, czy któryś ze sklepów w centrum się nie odnowił. To było spore ryzyko, ale chcieliśmy wyprzedzić szabrowników i wolnych weteranów. Dlatego ruszyliśmy ledwie kilka godzin po oprzytomnieniu. Okazało się, że tego dnia wywaliło sporą gromadę Smolarzy. Natknęliśmy się na nich, jak maszerowali w stronę kotłowni. Zrobiło się gorąco, ale byliśmy zbyt pewni siebie. Liczyliśmy, że jak zawsze uda nam się ich minąć i dotrzeć do centrum. Finalnie, skończyłam odcięta przez niewykształconych w starym składzie na węgiel, a mój kochanek uciekł, nawet się za mną nie oglądając. Jedyny plus był taki, że oszczędziłam sobie kompromitacji bycia z nim oficjalnie…

Dziki popatrzył na dziewczynę. Żal który starała się ukryć, był dostatecznie wyraźny, by ocenić, że Lanc’e był jej dużo bliższy, niż starała się pokazać. Ciekawiło go jednak, co innego. – Czym właściwie są Smolarze? Wiele razy o nich słyszałem, ale nigdy nie poznałem szczegółów.

Zjawa, widząc chyba okazję do zmiany tematu, odpowiedziała szybko. – To była zmora Sojuszu Bloków, gromadziły się licznie w starej ciepłowni niedaleko naszego miejsca. Z kolei droga tamtędy była najszybszą, jaką mieliśmy do centrum. Smolarze pocą się oleistą czarną cieczą, dlatego ciągle wyglądają, jakby byli ubabrani smołą. Zostawiają też po sobie plamy tej substancji, gdy stoją gdzieś dłużej. Jeżeli wdepniesz w taką, nim wyschnie, przytwierdzi cię do drogi i żegnajcie buty… Jeżeli akurat, gonią cię niewykształceni, albo już biegniesz bez butów…żegnaj życie – wyjaśniła. – Dobra zepsułeś nam obydwojgu humor, teraz czas na ciebie – dodała, celując palcem w Pierwszego.

Mężczyzna podniósł swój kubek z kawą. Biorąc spory łyk, odpłynął na chwilę myślami, dając sobie czas na ułożenie wszystkiego w głowie. W końcu zaczął, głosem rzeczowym jakby był nauczycielem na jakiejś katedrze. – 27 sierpnia 2006 roku, podjąłem pierwszą próbę samobójczą. Zjechałem swoim samochodem, pod jadącą z naprzeciwka ciężarówkę…

Dziki i Zjawa słysząc to, otworzyli z niedowierzaniem usta. Pierwszy nie patrząc na nich, kontynuował. – Przeżyłem, a zdarzenie zostało uznane za zwykły incydent drogowy. Do kolejnej próby targnięcia się na swoje, życie przygotowywałem się dwa lata. 11 grudnia 2007 roku rzuciłem się pod pociąg. Spod kół, wyciągnął mnie sokista, Waldemar Kawicki, który pełnił wtedy dyżur na peronie. Tutaj nie udało mi się nikogo przekonać, że to był wypadek, bo mężczyzna widział, jak wskakuję wprost na tory. Po tym wydarzeniu rodzina skierowała mnie na leczenie psychiatryczne, do naszego Krańcowskiego ośrodka. Tam też spotkałem Smutnego…

Dziki popatrzył zszokowany. To nie było coś, czego, spodziewałby się usłyszeć. Do tego Pierwszy opowiadał o tym tak spokojnie, jakby streszczał teraz historię zupełnie innej osoby. Przysuwając się bliżej, zapomniał w ogóle o swojej kawie i Smutnym. Chciał już spytać swojego kompana o powody, ale ten przerwał mu. – Mówię o tym, o czym chcieliście usłyszeć na początku, wiec daj mi skończyć – stwierdził. Po czym niestrudzenie zaczął ciągnąć dalszą część historii, a głos nie zawisł mu nawet przez chwilę.

- Smutny, nosił kiedyś imię Paweł Więcek, a znajdował się w ośrodku z tego samego powodu co ja. Próbował odebrać sobie życie, po tym, jak stracił rodzinę. Nie potrafił znieść dalszego istnienia w poczuciu winy, bo do wypadku, w którym zginęli, doprowadził sam. Gdy próbowano przywrócić nam ''sens istnienia'', często spotykaliśmy się razem na terapiach grupowych. Czasem też z innymi mieszkańcami ośrodka graliśmy w karty na świetlicy. Gdy już ostatecznie naćpano mnie lekami i uznano, że nie stwarzam zagrożenia dla siebie i innych, zostałem wypisany. Ze Smutnym nie spotkaliśmy się więcej, aż do nastania Nowego Świata…

Dziki, który w tym momencie stracił już zainteresowanie Smutnym. Wyłapał w końcu moment, w którym mógł się wtrącić. – Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego chciałeś się zabić?

Pierwszy spojrzał na niego niepewnie.- Bo nie widziałem powodu, by dalej żyć…. Bo byłem samotny, bo moje życie było dnem, z którego nie umiałem się podźwignąć. Bo nic mi nie wychodziło, bo świat zdawał się wyzłośliwiać nad moją osobą. Bo ludzie, których kochałem i ceniłem, starzeli się i umierali. Bo nigdy nie miałem przyjaciela, który podtrzymałby mnie w trudnych chwilach. Bo żyłem tylko dla siebie i dłużej nie chciałem… Bo życie bolało mnie tak bardzo, że o śmierci nie myślałem jako o nicości, a jako o uldze w bólu. Powodów było wiele, a nam nie starczyłoby nocy, żeby je opisać… Ja zgodziłem się opowiedzieć, moje relacje ze Smutnym nic więcej. Dlatego zostańmy przy tym – powiedział stanowczo, a Dziki zrozumiał, że nie warto dopytywać.

Pierwszy zrobił przerwę, biorąc kolejny łyk kawy. – Skończyłem na tym, że nie spotkaliśmy się więcej w Starym Świecie. Natrafiliśmy jednak na siebie w Nowym. Gdy odszedłem z Armii Daniela, spotkałem go przy Lesie Ludzi, który jako miejsce dla mnie ważne, często odwiedzam. Nie mieliśmy szczególnego powodu, by trzymać się razem, ale jakoś tak się stało. Nigdy szczególnie nie przepadałem za Smutnym, ale jego towarzystwo miało swoje plusy. Był strasznie zaaferowany tym światem, naturą błędów i muszę przyznać, że przez jakiś czas mnie tym zaraził. Badaliśmy granicę, do jakich można się posunąć, a ta zdawała się praktycznie nie istnieć. Eksperymentowaliśmy z Pierwotną Wolą, jej wpływem na świat itd. Dzięki temu, dowiedziałem się na przykład, że można zmienić Pierwotną Wolę.

- JAK?! – spytała natychmiast Zjawa, która z tego, co dowiedział się Dziki, swoją uważała za wyjątkowo problematyczną.

- Trzeba doświadczyć emocji, która będzie jeszcze bardziej skrajna… – wyjaśnił Pierwszy, po czym kontynuował opowieść. – W końcu pod wpływem tych wszystkich eksperymentów, Smutny oderwał swoją jaźń od ciała. Mógł dzięki temu kierować błędami za pomocą emocji, niezależnie od tego, czy były zgodne z jego pierwotną wolą, czy nie. Ze mnie zaś chciał zrobić strażnika swojej skorupy, bo tylko ona trzymało jego jaźń w całości. Nie pozwoliłem mu jednak na to. Nie chciałem być uwiązany taką odpowiedzialnością... No i ogólnie, nie przepadałem za nim. Oczywiście on miał o mnie inne zdanie, dla niego byłem tym głupszym pomagierem. Dlatego ciągle chciał, żebyśmy eksperymentowali razem…

Zjawa popatrzyła na Dzikiego, czekając chyba czy ten będzie miał jakieś pytanie. Gdy jednak zobaczyła, że milczy sama spytała - czemu on to ciągle robi? Przecież, jest już chyba dostatecznie potężny…

Tym razem odpowiedział jednak Dziki, bo tego zdążył się już dowiedzieć. – On szuka sposobu, żeby przywrócić do życia swoją rodzinę. Wierzy, że istnieje błąd, który mu na to pozwoli…

- Nie inaczej - potwierdził Pierwszy. – Gdy byłem przez chwilę na Zarzeczu, zobaczyłem, że ciągle eksperymentuje z przywracaniem człowieczeństwa niewykształconym. Myśli chyba, że uda mu się odnaleźć żonę i córkę, przemienione w potwory, a potem przywrócić je do normalności.

Dziki słysząc to, pomyślał natychmiast o ludziach z autobusu. Przyjaciołach i bliskich, których stracił. Ile by oddał, żeby taki błąd istniał naprawdę. Nim jednak zdążył spytać Pierwszego o zdanie w tej kwestii, Zjawa ubiegła go. - Myślisz, że to ma szansę się udać? Że błąd, który na to pozwoli może istnieć?

Pierwszy westchnął, spoglądając mimowolnie na Dzikiego. Zapewne domyślił się, co może mu teraz chodzić po głowie. – Wątpię - stwierdził w końcu. - Uważam, że on po prostu daje sobie fałszywą nadzieję, by nie dać się ponieść rozpaczy… Kończąc opowieść, mężczyzna spojrzał na zegarek. – Zjedźcie coś. Jak tylko zacznie świtać, ruszamy. Chciałbym się przedostać, do pierwszego miasta jeszcze przed kolejnym ciemnieniem.

- Te ciemnienia… Często się zdarzają? – spytał Dziki, dobierając się do swojego plecaka, by wyciągnąć z niego prowiant. Pierwszy, który również sięgnął do kamizelki po batona zbożowego, stwierdził - nie ma reguły, ani jeśli chodzi o częstotliwość, ani o czas trwania. Najgorsze jest, jeżeli dopiero opuścisz schronienie, a zaraz musisz się do niego wracać. Bo znowu się zaczyna. Dlatego wszyscy tu żyją z opaskami na rękach… Zjawa, która zaczęła otwierać nożem konserwę, podchwyciła kolejny temat. - Co to za osada, o której wspomniałeś? Dużo tam ludzi? - spytała. - Nazywa się ''Przychodnia" i mieści się w dawnym szpitalu. Z tego co wiem, jest po magistracie drugim co do wielkości skupiskiem ludzi na Zarzeczu. To tak zwana enklawa nowych, bo tam zabierają wszystkich nowoprzybyłych... Słowa Pierwszego, przerwał niespodziewany dźwięk zbliżającego się samochodu. Zjawa poderwała się natychmiast, łapiąc za strzelbę. Dziki chwycił pistolet, spoglądając na Pierwszego, ten jednak spokojnie popijał kawę, pogryzając batonem. – To tylko Sznur…- stwierdził, bez przejęcia.

- Kto? – spytał natychmiast Dziki.

- Sznur, jest opiekunem schronień - odpowiedział Pierwszy, chowając papierek do kieszeni.- Jeździ i sprawdza, czy wszystko jest na miejscu. Nie brakuje paliwa w generatorze albo czy lampy się nie przepaliły.

Zjawa ciągle nie opuściła broni. - Jedzie tu człowiek z Zarzecza, a ty jesteś spokojny jakbyśmy byli u siebie - stwierdziła bez przekonania.- Skoro jednak ma samochód, może go sobie ukradniemy. Droga będzie szybsza - szepnęła złowieszczo.

Dziki popatrzył na nią, przytakując, ale Pierwszy spojrzał na nich krytycznie. – Sznur, przeszedł w swoim życiu dostatecznie dużo. Jeżeli któreś z was spróbuje zrobić mu krzywdę, stanę w jego obronie, a gwarantuje wam, że nie odda samochodu bez walki…

Zjawa opuściła broń zawstydzona, Dziki nie miał jednak zamiaru odpuszczać. – To tylko człowiek z Zarzecza! Tam gdzieś Zwiadowca ciągnie za sobą naszą Oli. Z samochodem moglibyśmy uratować ją szybciej, może nawet zanim…

Pierwszy stanął przed Dzikim tak gwałtownie, że ten aż cofnął się zlękniony. Wciągając maskę na twarz wyszeptał – tylko człowiek z Zarzecza? Dla mnie też byłeś TYLKO człowiekiem ze Wspólnoty. Nie oceniaj ludzi tak pochopnie Dziki, bo dla mnie, Oli może znaczyć równie mało, co dla ciebie Sznur...

Dziki był w takim szoku, że nie wiedział co odpowiedzieć. Motywację mężczyzny, zawsze były dla niego czarną magią. Nim jednak zdążył wymyślić cokolwiek, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i szorstki głos wołający z dołu. - Ktoś się jeszcze kryję?

- Na górze!- odparł Pierwszy, poprawiając maskę.

Po chwili przybysz wszedł na górę po schodach. Dziki od razu zauważył, że był dużo starszy niż wszyscy tu zgromadzeni. Jego twarz, zwłaszcza z lewej strony, usiana była licznymi bliznami. Był też ślepy na jedno oko. Jego wygląd w Centrum, z miejsca dałby mu łatkę weterana. Ubrany był bowiem, jak ktoś, kto ma za sobą sporo doświadczeń. Nosił długi strażacki płaszcz w brązowym kolorze, spod którego wystawał metalowy puklerz. Ten bez wątpienia robiony był chałupniczymi metodami. Na plecach mężczyzny, przewieszona była dziwna strzelba z dwoma zbiornikami na gaz.

- Niech drzwi do schronienia, zawsze będą otwarte, albowiem nikogo nie pozostawia się ciemnią za nimi – powiedział przybysz, witając się z nimi podniesioną ręką.

- Amen?- spytała Zjawa, patrząc zdziwiona na mężczyznę.

- Dobrze widzieć cię całego- powiedział Pierwszy, podchodząc do Sznura.

Ten ścisnął mu rękę, przyglądając się uważnie zdrowym okiem. – Nie powinno cię tu być Czarny! WSZYSCY ALBO NIKT!

- Dobrze wiesz, że nie jestem z Zarzecza - odparł mężczyzna.

Dziki i Zjawa popatrzyli na siebie. Oboje byli chyba zdziwieni, że ich przewodnik mówił o tym tak swobodnie. Przybysz nie wyglądał jednak na szczególnie poruszonego. Z jakiegoś powodu musiał znać historię Pierwszego już wcześniej, niemniej odparł mu natychmiast - tym bardziej nie powinno cię tu być, wracaj do raju i ciesz się jego błogosławieństwami – powiedział, po czym zupełnie ignorując pozostałą dwójkę, zaczął inwentaryzować pomieszczenie. Przyglądał się halogenom, przewodom, zerknął nawet na stół z podarkami, mamrocząc – oby ten, kto wziął, potrzebował.

Dziki spojrzał na Pierwszego pytająco, a ten wyszeptał – Sznur jest z Zarzecza, ale go nie popiera. Był nowoprzybyłym, któremu dawno wybór, opieka nad schronieniami albo śmierć – wyjaśnił.

Opiekun schronień, musiał jednak go usłyszeć bo wzdrygnął się lekko. - Pilnuję, by schronienia dla każdego były bezpieczne, a drzwi zawsze otwarte. Nie zostawia się nikogo za drzwiami… - wymamrotał jakby do siebie, wymieniając jednocześnie spaloną żarówkę w jednym z halogenów.

Zjawa, podsunęła się do Pierwszego mówiąc tak cicho, że Dziki ledwo to usłyszał. – Z nim coś jest nie tak?

Ten spoglądając na Sznura, odparł - to, co on robi, to nie jest prestiżowa praca, tylko kara za ‘’przyjście na gotowe’’. Najstarsi mieszkańcy Zarzecza, mają awers do tutejszych nowoprzybyłych, że przybyli do świata już zdatnego do przetrwania. Wszyscy, którzy pojawili się po piątym roku, traktowani są jako ludzie drugiej kategorii. Woły robocze, które można poświecić, albo zamęczyć pracą. Sznura, grupa zwiadowców zostawiła kiedyś dla żartu za drzwiami w trakcie ciemni. Gdy krzyczał, by go wpuszczono, tuż obok niego pojawił się Spalacz...

Zjawa skinęła głową, a Dziki przyjrzał się jeszcze raz mężczyźnie. Przebywanie w ciemni, musiało odcisnąć na nim piętno i to nie tylko w postaci blizn. Ten musiał chyba wyczuć ich spojrzenia, bo spytał nagle. - Dlaczego inni mieszkańcy raju są z tobą?

Pierwszy, bez wahania odpowiedział – Daro, gdy był po tamtej stronie, porwał dziewczynę, która była przyjaciółką tego chłopaka – wyjaśnił, wskazując na Dzikiego. – Chcemy ją odnaleźć i uratować.

Sznur spojrzał badawczo na Dzikiego, przerywając na chwilę swoją pracę. – Przeklęty los tych, którzy przybyli za późno i przeklęty tych, którzy przybyli z raju. Nie zaznają w tym miejscu spokoju – powiedział, zbliżając się. – Daro, wyruszył do raju z towarzyszami, ale wrócił tylko on. Dlaczego?

- Dziki zabił pozostałych – odparł chłodno Pierwszy. Ten, nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Dlaczego mężczyzna zdradzał wszystkie ich tajemnice, skoro sam po przejściu przez rzekę, kazał im kłamać i udawać. Zjawa patrzyła równie zdziwiona, ciągle zaciskając ręce na broni. Po słowach Pierwszego Sznur stanął tak blisko Dzikiego, że ten był w stanie wyczuć pot bijący spod jego płaszcza. – Zwiadowcy, mają się za nad ludzi. Wszyscy zobowiązani jesteśmy usługiwać im jak królom, tylko dlatego, że umieją przejść przez rzekę. Dobrze, że chociaż tam spotyka ich los, na który zasłużyli - stwierdził, a po chwili odsuwając się, dodał - widziałem Daro, w towarzystwie młodej dziewczyny o krótkich włosach. To było jakieś trzy dni temu, w Sadzie Wileńskim…

Dziki słysząc to, po prostu nie wytrzymał. Łapiąc mężczyznę za płaszcz, zawołał natychmiast.- Sadzie?! W jakim Sadzie?! Co z Oli czy była cała?! Sznur popatrzył na niego, kładąc mu rękę na głowie. – Obity towar, traci na wartości. Skoro Daro zadał sobie trud, przeniesienia jej przez rzekę. Do miejsca swej sprzedaży, trafi cała…- powiedział i wyrywając się z rąk Dzikiego, wrócił do swojej pracy.

- Daleko ten sad? – spytał Dziki, zerkając teraz na Pierwszego.

- Stąd już nie, ale to by znaczyło, że Daro też szedł skrótem. Dziwne, myślałem, że nie zaryzykuję tego z dziewczyną... - odpowiedział, zerkając jednocześnie w stronę opiekuna schronienia.- Sznur, plany się trochę zmieniły, dziewczyna trafi do Magistratu, szybciej niż myślałem. Mógłbyś podwieźć nas, chociaż do Przychodni?

Ten jednak pokręcił głową. – Nie po drodze mi, sprawdzam miejsca przy bezpiecznym szlaku. Dalej w głąb krótkiej drogi, już nie jadę...

Pierwszy zamyślił się przez chwilę. – Pohandlujmy, co byś chciał, żeby nas przewieźć? Sznur skończył przyglądać się ostatniej lampie w pomieszczeniu i zamyślił się, kładąc ostentacyjnie rękę na brodzie. – Jeśli któreś schronienie, będzie nie przygotowane, poniosę karę. Już raz byłem za drzwiami. Pierwszy popatrzył na niego spokojnie. – Twoim autem, obróciłbyś raz-dwa. A mogę dać ci coś naprawdę cennego…

Mężczyzna popatrzył zainteresowany, jak Pierwszy sięga po swój plecak. Po chwili w jego ręku pojawił się stary westernowy rewolwer. – To czarnoprochowy Piett le mat. Wiem, że na Zarzeczu macie problem z amunicją, a do niego proch, jak i kule, byłbyś w stanie robić samemu.

Sznur, błyskawicznie chwycił za broń, przykładając ją od razu do zdrowego oka. – Piękny... zawór w mojej ciśnieniowej strzelbie już dawno niedomaga. Bardzo często się zacina, teraz taki prezent byłby bardzo przydatny…

Pierwszy stając za mężczyzną wyszeptał - będzie twój, jeśli zabierzesz nas do Przychodni.

Opiekun schronień przyglądał się broni przez dłuższy czas, szepcząc ciągle coś pod nosem. W końcu chowając ją do płaszcza, stwierdził – zabiorę was. Tylko muszę skończyć z tym miejscem.

- Poczekamy – odparł Pierwszy.

Przez następne kilka minut, Sznur sprawdzał pomieszczenie. W tym czasie przybyli z Centrum zdążyli skończyć pośpieszne śniadanie, złożone głównie z wafli ryżowych i pasztetów w metalowych puszkach. Po tym niezbyt smacznym posiłku, wyszli w końcu na zewnątrz.

Dopiero teraz, Dziki był w stanie zauważyć gdzie dokładnie znajdowało się schronienie. Wciąż nie opuścili osiedla, sąsiadującego z Dzielnicą Krzyków, do tego byli przy głównej drodze.

Za płotem budynku którym się chowali, stało auto którym bez wątpienia, przyjechał Sznur.

Pojazd wyglądał już o wiele bardziej jak mały czołg, niż samochód. Z każdej strony obity był pomalowaną na czarno blachą, a na jego dachu przyczepione były rzędami potężne szperacze. Dodatkowo ciągnął on przyczepę z mauzerem, pełnym paliwa.

- Jakim cudem, to nie pordzewiało? - spytała Zjawa, przyglądając się pojazdowi.

- Farba kauczukowa, pięć warstw na każdy arkusz!- powiedział Sznur, który niespodziewanie wyłonił się ze schronienia. - Skończyłem, możemy ruszać.

Mężczyzna otworzył im drzwi, bo klamki ukryte były tak, że bez wcześniejszej wiedzy nie dałoby się do nich dobrać. Dziki rozglądając się po wnętrzu zauważył, że samochód musiał być wcześniej jakimś dużym SUVEM. Wewnątrz, nie zostało już jednak praktycznie nic z oryginalnego wyposażenia. Kanapa była wyciągnięta, a z przodu ostał się jedynie fotel kierowcy. Dodatkowo cały samochód pełen był pudełek po żarówkach, kabli, reflektorów i mierników napięcia. Przypominał przez to warsztat, jakiegoś domorosłego elektryka.

Dziki, Zjawa i Pierwszy, ledwo upchnęli się w tym bałaganie, rozsiadając się między pudłami na podłodze.

Sznur siadając za kierownicą, odpalił natychmiast auto i ruszył naprzód. Drogę obserwował jedynie przez mały lufcik, wycięty w okolicy przedniej szyby. Z tego powodu, ciągle uderzał w krawężnik, albo wjeżdżał w jakąś dziurę. Jadący z tyłu, rzucali się więc jak w gigantycznej pralce. W pewnym momencie musieli jednak wyjechać na jakąś szerszą drogę, bo mężczyzna przyśpieszył, a ciągłe podskakiwanie ustało.

- Te wasze schronienia się resetują? – spytał Dziki, przyglądając się sprzętowi we wnętrzu.

Wyglądało to tak, jakby mężczyzna musiał nie tylko pilnować ich stanu, ale w razie potrzeby budować nowe. Sznur milczał przez chwilę, zanim odwracając się w stronę Dzikiego odpowiedział – resetują, a ja ciągle tworzę je od nowa…

- Schronienia budują bardzo gęsto – wtrącił Pierwszy. – Dlatego, nawet jak jedno czy dwa się odnowią, jest jeszcze sporo w odwodzie. To dla nich sprawa życia i śmierci. Sznur i kilku innych opiekunów, budują nowe i zapewniają działanie już istniejącym.

Słysząc jego słowa Sznur wyrecytował jakąś dziwną mantrę. – Przybyłem jako pasożyt na gotowe, dlatego muszę spłacać mój dług, wobec tych którzy byli tu wcześniej. To oni dali mi szansę przeżycia…

Zjawa, słysząc jego deklarację, popatrzyła niepewnie na Pierwszego. – Jesteś pewien, że możemy mu ufać? Nie doniesie na nas – wyszeptała.

Pierwszy pokręcił jednak głową i klepiąc kierowcę w bark, spytał. – Co myślisz o Zwiadowcach?

Sznur szarpnął gwałtownie kierownicą. – ZAMKNĘLI DRZWI! NIKOGO NIE ZOSTAWIA SIĘ ZA DRZWIAMI!

Zjawa i Dziki wylądowali na ścianie auta, Pierwszy, który najwidoczniej spodziewał się tej reakcji, zdołał się utrzymać chwytając za fotel. Gdy Sznur już się opanował, podsunął się do swoich towarzyszy, mówiąc - gdy wracałem na naszą stronę, spotkałem się z nim w trakcie ciemnienia. Zwiadowcy, którzy byli ze mną, traktowali go jak śmiecia. Oni tak odnoszą się do każdego, nowoprzybyłego. Mówiłem wcześniej, że Zarzecze jest zjednoczone, ale nie jednomyślne. Po prostu tutaj nie ma się wyjścia. Bez wsparcia społeczności, przeżyjesz maksymalnie kilka dni...

W tym samym momencie Sznur zatrzymał gwałtownie auto.

- Co się dzieje? – spytał Pierwszy, nachylając się w stronę mężczyzny.

Ten wpatrywał się w lufcik, mamrocząc pod nosem. – Truciciel chodzi, zatruwa schronienia, niszczy moją pracę, odbiera bezpieczeństwo.

Słysząc to Pierwszy wychylił się mocniej, zerkając przez ten sam otwór. – Ochotniczy…

Sznur, w pewnym momencie chwycił za swoją strzelbę. – TACY JAK ON, NIE MOGĄ UJŚĆ Z ŻYCIEM – mówiąc to przekręcił zawór w jednej z butli pod lufą, przez co cała broń zatrzeszczała złowieszczo, jakby miała zamiar eksplodować. Jednocześnie szarpnął klamkę i otworzył drzwi.

- Uważaj! – krzyknął Pierwszy i wyskoczył za mężczyzną na zewnątrz.

Dziki, który był znacznie bliżej otwartych drzwi niż Zjawa, przeskoczył fotel kierowcy i wypadł z samochodu. Gdy tylko spojrzał na drogę, zobaczył Sznura biegnącego w stronę Ochotniczego. Niewykształcony stał przez chwilę, obserwując go przez maskę strażacką, po czym rzucił się do ucieczki.

Sznur zatrzymał się mierząc ze swojej dziwacznej strzelby i nacisnął spust. Rozległ się huk a z lufy wystrzeliło coś co wyglądało jak gwóźdź kolejowy. Metalowy bolec trafił w głowę niewykształconego, przebijając ją na wylot, tak że szkło w jego masce po prostu eksplodowało. Martwa istota osunęła się na ziemię.

Sznur podbiegł do niej natychmiast. – Rodzą się z dobrymi płaszczami, oby pasował… -wyszeptał, ściągając ubranie z niewykształconego.

Dziki, momentalnie domyślił się, jak mężczyzna skompletował swój poprzedni strój. Pierwszy pokręcił głową, spoglądając na swoją blaszkę. – CIEMNIENIE!

- CO?! PRZECIEŻ DOPIERO SKOŃCZYŁA SIĘ NOC! – zawołał Dziki.

- Trzeba wracać! Nie odjechaliśmy daleko, wracajmy! – powiedział Sznur biegnąc w stronę samochodu.

Dziki jednak zatrzymał go – nie możemy się cofać! Znowu stracimy czas! – zawołał.

Pierwszy dobiegł do nich. – Masz na samochodzie halogeny! Ile dasz radę jechać w ciemni?!

Sznur pokręcił głową, mrucząc coś pod nosem. – Dziewięć… Dziewięć minut, zanim światła na samochodzie pochłonie mrok. Potem się nie da jechać, a oni pukają w drzwi…

- Do następnego schronienia, damy radę!? – spytał ponownie Pierwszy.

- …tak – odparł Sznur. – Powinniśmy dać…

P.S Dajcie znać czy dwa pierwsze rozdziały były ok. Jak się czytało? Jakość bardzo spadla? Mimo wszystko to tekst pisany na świeżo ☹️


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Epilog i pożegnanie

EPILOG Opowieści z martwego świata. Historia I Stancja. Szara i Zjawa biegły ze wszystkich sił wypatrując świateł pobliskiej Stancji. Od...

 
 
 

17 Comments


Łukasz Malczewski
Łukasz Malczewski
Apr 22, 2021

Jest dobrze, tak trzymaj.

Trochę to musi odbierać elastyczność, nie możesz nic zmienić, w tym co już wystawiłeś na stronę.

Like
Replying to

Nie no, zawsze mogłem coś pokryjomu zmienić, a potem wmawiać Wam, że tak było <joke> :D Jest to rzeczywiście pewne ograniczenie, z drugiej strony piszę właściwie do ustalonego już planu wydarzeń i staram się go trzymać, więc tragedii i gimnastykowania się też zbyt dużo nie ma :)

Raczej ból jest w tym, że nie rozbuduję w szczegóły tego co już wstawiłem, nawet jak wpadnę na jakiś dodatkowy pomysł...

Like

vroon
Apr 17, 2021

Szukam nowych rozdziałów, jak Delimer dotkniętego...

Uzależnia i wciąga - jakość coraz lepsza.

Like

Mariusz Goczkowski
Mariusz Goczkowski
Apr 16, 2021

Spadku jakości nie widać Panie Szanowny :) mnie wciągnęło bez reszty i będę starał sie zarazić innych tą lekturą. Szacun jak sam skurwesyn Panie Jarku :)

Like

Tomek Wozny
Tomek Wozny
Apr 16, 2021

Wpadłem na amen i nie mogę się doczekać następnych rozdziałów.

Swietny świat stworzyłeś.

Like
B S
B S
Apr 16, 2021
Replying to

Może leży pod tym względem właśnie, że ciężko przebić się z czymś nowym, co nie jest sprawdzone. Ludzie lubią te książki, które znają. Jak w Rejsie, lubię te melodie, które już słyszałem ;) Inaczej byłoby gdyby każdy kupował książki jak nie przymierzając flaszki, ale tak nie jest. Wtedy byłby popyt. Zresztą to biznes jak każdy inny, więc liczy się wynik. Łatwiej wydać i sprzedać kolejnego Stalkera, bo już jest zbudowana baza fanów i tytuł znany, więc można oczekiwać, że to się sprzeda. Btw, też Stalkera lubię i znam, a Lodową Cytadelę i Sopla też czytałem ;) A jeżeli chodzi o to, jak innych autorom się udało, nie napiszę chyba nic nowego, jak to, że to prostu mieli kapkę szczęścia i…

Like

stefanowicz.nat
Apr 15, 2021

Super! Historia początków Krańcowa bardzo wciąga 😁

Like
Dziki
Dziki
Apr 16, 2021
Replying to

Panie autorze nie strasz, nie strasz bo się zesrasz:). I dawaj mi rozdzialy do poprawki. Bo w łeb

Like
Post: Blog2_Post

©2021 by Krańcowo-Postapokaliptyczna powieść internetowa. Stworzone przy pomocy Wix.com

<meta name="google-site-verification" content="_8L5l7ZOpIc6zN8N7C3WG0pU9g71yOSqXvJmSLQFg1M" />

bottom of page