Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego IX
- Jarosław Domański
- 6 lis 2021
- 26 minut(y) czytania
***
Niedługo potem, gdy w Krańcowie pojawił się Dziki wśród weteranów zrodziła się pewna legenda. Opowiadała ona o mężczyźnie, który szukając zapasów spotkał swoją dziewczynę przemienioną w niewykształconego.
Potwór ten miał podobno rozpoznać swojego dawnego kochanka i wbrew swojej morderczej naturze zaniechać prób zabicia go. Dziwaczna para żyła rzekomo przez jakiś czas razem, a niewykształcona walcząc ze swoją potworną stroną, z każdym kolejnym tygodniem miała coraz bardziej upodabniać się do zwykłego człowieka…
Historia ta przez bardzo długi czas królowała wśród opowieści ogniskowych i w różnych wersjach krążyła po całym Krańcowie zmieniając swoje szczegóły wedle woli opowiadającego.
Czasem potworna dziewczyna była więc Gospodarzem, innym razem Heterochromitką, a niekiedy zupełnie nowym, nieznanym jeszcze typem niewykształconego. Weteran-nieszczęśnik również zmieniał swoje oblicze w zależności od aktualnie słuchanej opowieści. I tak raz był zupełnie nieznaną personą, czasem nosił jakieś zupełnie przypadkowe imię, a niekiedy by dodać historii wiarygodności miał rzekomo być bliskim znajomym samego opowiadającego.
Opowiadający zaś często nie byli nawet zgodni w tym jak historia miała się właściwie zakończyć. W niektórych wersjach dziewczyna przegrywała w końcu walkę ze swoją morderczą żądzą i zabijała weterana we śnie. Niektórzy twierdzili, że niewykształcona prawie stała się człowiekiem, ale podczas nieobecności kochanka miała zostać zabita przez szabrowników. Ci przeszukując mieszkanie wzięli ją po prostu za zwykłego potwora. Najbardziej przygnębiającezakończenie opisywało, że weteran popełnił samobójstwo mając nadzieję na ponowne spotkanie z ukochaną już pod postacią Gospodarza.
Chociaż autor legendy pozostał nieznany, a większość z tych którzy ją słyszeli nie podchodziła do niej poważnie to jak każda historia kryła w sobie odrobinę prawdy…W tym konkretnym wypadku dość makabrycznej prawdy. Nietrudno bowiem zgadnąć co zainspirowało tajemniczego twórcę do stworzenia tej właśnie opowieści.
„Nie wraca się do Starego Domu” – to jedna z wielu niepisanych zasad, którą stworzyli weterani i którą przykazywali nowoprzybyłym. Nie jest trudno bowiem wyobrazić sobie jak degenerujące psychicznie było spotkanie swoich bliskich przemienionych w potwory. Większość ludzi, którzy przeżyli w Krańcowie dłużej niż kilka dni przyjmowała tę naukę wychodząc z prostego założenia ‘’Lepiej nie wiedzieć”. Od każdej reguły są jednak wyjątki i nie wszyscy, którzy pojawili się w mieście brali sobie do serca przestrogę starszych kompanów. Czasem skuszeni ciekawością, a innym razem po prostu tęsknotą, odwiedzali swój dom ze Starego Świata. Jeżeli mieli pecha mieszkanie do którego wracali zdążyło już zyskać ’’lokatora”.
W rezultacie część ciekawskich ginęła z rąk samych niewykształconych nie potrafiąc się bronić przed istotami, które, bądź co bądź, wyglądały jak ich rodzina i znajomi. Inni mordując swoich dawnych bliskich popadali w czysty obłęd. Najmniej wspomina się natomiast o tych, którzy zdołali nawiązać kontakt z potworami.
Ludzka strona niewykształconych była niemal od zawsze tematem Tabu dla większości żyjących w Krańcowie. Każdy weteran miał na rękach krew dziesiątek potworów. Dlatego uznawanie w nich jakiegokolwiek człowieczeństwa spotykało się z niemiłym przyjęciem. Fakt, że potwory mogły zachowywać część dawnej świadomości nikomu po prostu nie był na rękę. Większość wolała wierzyć, że niewykształceni są bezmyślnymi maszynkami do zabijania. Co jednak nie zawsze okazywało się prawdą.
Już po pojawieniu się Dzikiego Armia Daniela powołała do służby przywróconego do życia żołnierza Bandera-Boarda. Chociaż trudno byłoby powiedzieć o nim, że odzyskał człowieczeństwo wykazywał on taką samą wierność w stosunku do wodza jaką pałał za życia. Niewiele później Weteran Mike przez długi czas więziony był przez tajemniczą dziewczynę o imieniu Edyta, która koegzystowała ze swoją przemienioną matką i bratem. A nie były to jedyne przypadki, które mimochodem nadawały legendzie o mężczyźnie i jego potwornej ukochanej autentyczności.
Na długo przed zrodzeniem się samej opowieści człowiek, którego mylnie określano pseudonimem Pierwszy, miał wkrótce przeżywać rozterki niewiele różniące się od tych jakie musieli przeżywać bohaterowie ogniskowej opowieści.
***
Pierwszy miał w głowię taki mętlik jakiego nie zdarzyło mu się doświadczyć od przebudzenia się na cmentarzu. Świat po raz kolejny pokazał mu, że skrywa jeszcze wiele niezwykłych tajemnic, a odkrycie każdej z nich rodziło coraz więcej pytań. Czy to Nowe Krańcowo mogło być sztucznym tworem? A jeśli tak to dlaczego powstało? I czemu ktoś zadał sobie tyle trudu by odnowić komisariat? No i, przede wszystkim, czemu właśnie komisariat? Co takiego było w tym budynku co odróżniało go od pozostałych?
- To nawet nie było odnowienie…- stwierdził w myślach, gdy uświadomił sobie w jakim stanie zastał budynek ponownie.
Posterunek znał jak chyba żadne inne miejsce w mieście. Od kiedy zaczął budować kryjówki spędzał w nim całe tygodnie poszukując ukrytej broni oraz adresów Krańcowskich policjantów. Ustawienia niektórych pokoi praktycznie wyryły się w jego pamięci. Wszelkie przedmioty biurowe, układy zamkniętych i otwartych drzwi, osobiste rzeczy funkcjonariuszy. Każdy najdrobniejszy szczegół zgadzał się z tym jak go zapamiętał, gdy odwiedził to miejsce po raz pierwszy. Cały komisariat został po prostu przywrócony do stanu sprzed tajemniczego błysku. - …zupełnie jak zresetowanie gry... - podsumował głos w jego głowie.
Pierwszy ponownie pozbierał broń ze znanych sobie schowków. Wymienił nie tylko kamizelkę, ale cały strój na jego mniej zniszczony odpowiednik i z głową pełną pytań wrócił do radiowozu.
Wodząc ręką po wytartej kierownicy przyjrzał się zniszczonej skórze. Każda dziura wydawała się być dokładnie na swoim miejscu. A może tak mu się tylko wydawało? Może wszystko było tylko podobne, a on sam wmówił sobie, że wygląda identycznie? Był tylko jeden sposób żeby to sprawdzić. Musiał pojechać i porównać ten nowy radiowóz z wrakiem przy kamienicach.
– Nie dzisiaj! – syknął nagle. Przez tą całą sprawę z komisariatem zupełnie wypadło mu z głowy, że przecież miał powód dla którego nie powinien już zwlekać z powrotem do kryjówki. Niemniej od nadmiaru krążących w głowie myśli i wyrwanych z kontekstu teorii poczuł jak zaczyna dostawać migreny. Ciągle wracało to samo pytanie. - Po co? Po prostu, po co?
Odpalając samochód wyjechał z parkingu ponownie taranując przy tym szlaban. Wypadając na główną drogę szybko zauważył małe grupki niewykształconych stłoczone między blokami. – Wciąż się nie rozchodzą – pomyślał zaniepokojony.
Na szczęście zgodnie z tym co przewidywał, gdy tylko oddalił się od bloków liczba potworów na ulicach zaczynała gwałtownie spadać. Osiedle przy jego kryjówce było właściwie puste. Jedyny Gospodarz którego zauważył stał na obrzeżach, ale był zbyt daleko by zobaczyć go jak będzie wysiadał.
Zatrzymując auto na podjeździe wytoczył się ze środka. Nie miał już ochoty wypakowywać broni. Tak naprawdę marzył już tylko o tym żeby się w końcu położyć. Naciskając na klamkę przy drzwiach wejściowych Pierwszy nie spodziewał się, że coś jeszcze będzie w stanie go dzisiaj zaskoczyć.
Gdy wszedł do ciemnego korytarza został powitany nie tylko przez mrok, ale i przez nieprzeniknioną ciszę. To nieco go wystraszyło. – Czyżby Agnieszka znowu popadła w letarg?
Z bronią w pogotowiu i latarką w dłoni dał powolny krok w stronę kuchni. Jeżeli niewykształcona się uwolniła mogła albo uciec albo gdzieś się na niego zaczaić. Zdenerwowany uchylił cicho drzwi kuchni i dostrzegł spotworniałą kobietę przywiązaną do krzesła. Agnieszka momentalnie spojrzała w jego stronę.
W tym momencie spodziewał się, że ta, choć zakneblowana, zacznie się natychmiast wyrywać wykrzykując stłumione groźby. Taki scenariusz miał miejsce najczęściej, gdy danego dnia widziała go po raz pierwszy. Tym razem ku jego zaskoczeniu stało się coś zupełnie innego. Agnieszka wpatrywała się w niego tym samym pustym spojrzeniem co zawsze, ale zachowywała się wyjątkowo spokojnie. Po tym jak się do niej zbliżył wyciągnął powoli knebel z jej ust jednocześnie wciąż gotując się na niespodziewany atak. Zamiast tego kobieta odetchnęła i zupełnie spokojnym głosem powiedziała. – Bałam się, że już nie wrócisz…
Słysząc to Pierwszy prawie odskoczył do tyłu, ale na tym skończyły się niespodzianki. Agnieszka jakby pobudzona jego gwałtownym zachowaniem zaczęła z powrotem swoje wrzaski. – ZGIŃ! UMRZYJ WRESZCIE! NIE KARZ MI NA SIEBIE PATRZEĆ! ZABIJ SIĘ! ZABIJ! ZABIJ!
Pierwszy drżącą dłonią wcisnął szmatę prosto w rozdziawione usta kobiety i osunął się na krzesło. Co to było za stwierdzenie? Takie spokojne i ludzkie? Dlaczego przez chwilę miał wrażenie jakby przemówiła do niego Agnieszka?
Chowając zbolałą głowę w dłoniach Pierwszy pomyślał, że da jej się wykrzyczeć i spróbuje jeszcze raz nawiązać kontakt. Gdy jednak przez kolejne dziesięć minut niewykształcona zachowywała się jakby chciała przegryźć knebel, ból głowy i zmęczenie wygrały nad ciekawością.
Pierwszy wrócił do swojego pokoju i zamykając drzwi na klucz runął na łóżko. Nawet jego bezsenność musiała ulec temu potwornemu wycieńczeniu.
***
Przez dwa dni od powrotu z H-Marketu Pierwszy próbował jeszcze raz wywołać u Agnieszki podobną ludzką reakcję. Niestety mimo licznych starań niewykształcona zachowywała się w sposób jaki doskonale już znał. Gdy zebrała siły potrafiła grozić mu nawet kilka godzin. Gdy trochę osłabła był w stanie nawiązywać z nią mechaniczny dialog polegający głównie na uzyskiwaniu odpowiedzi na zadane pytania.
Kobieta wciąż nie zdawała sobie sprawy z większości wydarzeń dziejących się dookoła niej, ale był jeden szczegół, który się zmienił. W trakcie jednej z wymuszonych rozmów spytał jej czy pamięta, że go nie było. Słysząc pytanie Agnieszka otępiała na chwilę, a potem zupełnie spokojnym głosem odpowiedziała – Tak.
Był to pierwszy przypadek, gdy niewykształcona zapamiętała nowy fakt.
To budziło pewną nadzieję, ale Pierwszy nie miał złudzeń. Przywrócenie Agnieszki do zdrowych zmysłów, bez poznania tajemnicy niewykształconych, było niemożliwe. Chcąc nie chcąc musiał rozwiązać przynajmniej część zagadek tego świata, a do tego niezbędne było przetrwanie błysku w świadomości.
Chociaż Trzeci obiecał, że przygotuje dla niego odpowiednie ‘’serum” Pierwszy nie do końca mu ufał. Dla Kuby, jak i większości jego towarzyszy, priorytetem było opuszczenie miasta. Gdyby okazało się, że przygotowanie środka jest problematyczne albo musiałby na to poświęcić zbyt wiele czasu prawdopodobnie uciekłby z Krańcowa nie wywiązując się wcześniej z obietnicy.
Postanowił więc nie ryzykować i upewnić się, że Trzeci nie ucieknie zbyt szybko. Ubierając na siebie wyszabrowany z odnowionego komisariatu strój i ‘’nowy’’ MP-5 wyruszył radiowozem do kryjówki, którą oddał w użytkowanie grupie Drugiego.
Przejeżdżając powoli przez miasto nerwy miał napięte do granic możliwości. W niektórych momentach czuł się jakby trafił do jakiegoś filmu o żywych trupach. Gromady niewykształconych mimo upływu czasu wciąż nie znikały z ulic i włóczyły się bezmyślnie niczym zombie w horrorach. Wyglądało na to, że Gospodarze, którzy zbyt długo nie byli w stanie dostać się do swojego domu popadali w jakiś dziwny rodzaj amoku.
Niektórzy stali małymi grupami patrząc się bezmyślnie w jednym kierunku, inni krążyli jak pijani podrygując w dziwnych drgawkach i raz za razem wybuchając śmiechem albo płaczem. Pierwszy zobaczył nawet Gospodarza, który siedział na ławce i wykonywał w powietrzu gest jakby karmił niewidzialne ptaki u swoich stóp.
Na całe szczęście, w odróżnieniu od Dziadów, dla Gospodarzy jadący samochód pozostawał czymś obojętnym. Niemniej Pierwszy wolał w trakcie drogi nie ryzykować zbliżania się do skupisk potworów. Slalomując od jednej strony ulicy do drugiej, a nawet wjeżdżając czasem na chodnik, starał się mijać z daleka co większe gromady.
Jak zdążył już dawno zauważyć nowoprzybyli Gospodarze praktycznie nie różnili się fizycznie od ludzi. Ich ruchy były trochę zbyt sztywne, a wzrok pusty. Gdyby jednak nie wiedział, że są to potwory prawdopodobnie pomyślał by, że w mieście trwa właśnie jakiś festyn i ludzie wyszli tłumnie na ulicę.
Oddalając się w końcu od blokowisk Pierwszy nareszcie mógł odetchnąć. Niewykształceni mogli o wiele łatwiej dostać się do prywatnych domów niż do mieszkań w blokach. Dlatego na osiedlach większość zaległa już w swoich budynkach. Zaledwie kilka razy napotkał potwora koczującego uparcie przed podwórkiem.
Dojeżdżając do swojej dawnej kryjówki szybko spostrzegł, że towarzysze Drugiego nie próżnowali w przygotowaniach do ucieczki z miasta. Uszkodzone auto zostało wepchnięte do garażu, a podniesiona maska świadczyła, że próbują przywrócić je do działania. Grupa zorganizowała też dwukołową przyczepkę kempingową Niewiadów, która stała teraz na podjeździe podparta skoblami. Tuż przed wejściem do kryjówki zebrane były baniaki wypełnione wodą i paliwem.
Pierwszy nie miał jednak zbyt wiele czasu by przyjrzeć się co przyszli uciekinierzy zdążyli jeszcze zorganizować. Stojący w balkonowym oknie Drugi wypatrzył go już z daleka i gdy tylko wysiadł z samochodu niemal natychmiast pojawił się za bramą. Wyraźnie ucieszony jego widokiem zawołał wyciągając dłoń na powitanie. - Cholera! Myślałem, że po tych dwóch dniach razem nie zobaczę cię przez najbliższy miesiąc…
Pierwszy uścisnął mu rękę i odparł natychmiast. – Musiałem przypilnować czy Trzeci dotrzyma danego słowa…
Drugi słysząc to wzniósł z niedowierzaniem oczy do góry. - Myślisz, że pozwoliłbym mu odejść bez przygotowania tych chemikaliów? – spytał oburzony po chwili zmieniając jednak ton na znacznie bardziej wesoły. – W sumie naprawdę się cieszę, że przyjechałeś teraz… Mam dla ciebie ciekawą nowinę.
- Ja dla ciebie też…- dodał Pierwszy. – Masz chwilę żeby się przejechać?
- Poczekaj, spytam mamy…- zażartował Drugi, a Pierwszy pokręcił głową. – Pewnie, że mam! Dam tylko znać pozostałym, że wybywam.
Drugi wrócił na podwórko, a Pierwszy oparł się o furgon obserwując budynek. Za niedokładnie zasłoniętymi oknami co i rusz przemykała jakaś postać. Dostrzegając przez chwilę nie za dużą sylwetkę zamarł wykrzywiając minę.
– Siódma... - syknął w myślach, a skóra ścierpła mu na plecach. Na szczęście dziewczyna albo nie zauważyła jego przybycia albo dała już sobie spokój z adoracją i skupiła się na ucieczce z miasta. Po chwili Grzegorz wrócił z powrotem i wychodząc przez bramę przyjrzał się z dumną radiowozowi. – Zajebiście, że zorganizowałeś sobie jeszcze jeden. Przywykłem już do twojego widoku w tym furgonie…- po chwili jego wzrok skupił się na bocznym oznaczeniu. – Ej? Twój poprzedni nie miał podobnego numeru?
- Miał taki sam – stwierdził Pierwszy wsiadając do samochodu.
Drugi przechylił zaskoczony głowę, ale najwidoczniej stwierdził, że tak powinno być. Bez chwili zwłoki usiadł na miejscu pasażera odruchowo łapiąc za pas. – Uspokoiło się trochę na mieście? - spytał zaciekawiony.
- Nie…- westchnął Pierwszy odpalając samochód. – To co to miałeś za nowinę?
Drugi uśmiechnął się wyzywająco. - A co chcesz mi pokazać?
Pierwszy, wykręcając autem na wąskiej drodze, odparł na skraju irytacji. – Mogę ci powiedzieć już teraz… Tylko nie wiem czy uwierzysz.
Drugi zaśmiał się. – Do wszystkiego podchodzisz tak poważnie jak do jedzenia kebabu. Nawet gdybyś mi powiedział, że znalazłeś czynny klub go-go to bym ci uwierzył…
Pierwszy pokręcił głową. – Co to w ogóle za porównanie?
- Patrząc na ciebie jedyne co przychodzi na myśl to stypa – odparł Drugi. – Przy takim człowieku ciężko ciągle wpadać na oryginalne i zabawne anegdoty…
- Nie musisz się silić na bycie zabawnym- westchnął Pierwszy wyjeżdżając radiowozem z pomiędzy budynków.
- Muszę! – stwierdził Drugi zakładając ręce na piersi jakby został obrażony. – Obiecałem sobie, że przynajmniej raz w życiu zobaczę jak się śmiejesz.
Pierwszy jęknął. – Te infantylne podejście to twoja najbardziej irytująca cecha…
Drugi słysząc to wyszczerzył zęby. - A mnie się wydaje, że właśnie przez nie mnie lubisz. Taki kontrast do twojego pokładania się żywcem do trumny… Pamiętaj, że od nadmiaru powagi robią się hemoroidy!
Pierwszy zrobił szerokie oczy. – Ja się nie kładę żywcem do trumny! I nie mam hemoroidów.
- Acha, a to ja noszę samobójczy pistolet! – wytknął Drugi wskazując palcem na broń przy pasie Pierwszego.
Ten prawie zatrzymał samochód. W tym momencie przyszło mu do głowy pewne wspomnienie. Światła nadjeżdżającego pociągu, przekleństwa kolejarza, który podnosił go z torowiska. – Dopóki sam nie staniesz na skraju otchłani… Nie zrozumiesz…- wyszeptał trzęsąc po chwili głową jakby chciał wyrzucić z niej złe myśli. – Nieważne. Jaką miałeś nowinę? - spytał rozpędzając ponownie auto.
- Co mi chciałeś pokazać? – skontrował zaczepnie Drugi jakby naprawdę grali w 'kto pierwszy się zdradzi'.
- Mówiłem ci, że się w to nie bawię! – warknął zirytowany Pierwszy dając po chwili za wygraną. – Dobra! Komisariat się zresetował!
- Wygrałem! – krzyknął Drugi i najwidoczniej dopiero po chwili dotarło do niego co usłyszał, bo zrobił skonsternowaną minę. – Jak to zresetował?
- Zupełnie odnowił…- wyjaśnił Pierwszy.- Wygląda teraz jak w dniu w którym do niego dotarłem... Nie, w sumie nie... On wygląda jakby dopiero co błysnęło nam w oczy…
- Próbujesz teraz powiedzieć żart, a ja go nie rozumiem, prawda? – spytał zbity z tropu Drugi.
- NOŻ KUR…- chciał już krzyknąć Pierwszy, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. – Nie powiedziałeś czasem, że uwierzysz nawet w klub nocny?
- Ok, ok…- stwierdził Drugi poważniejąc momentalnie. – Twierdzisz, że komisariat się odnowił… Jak?
Pierwszemu brakowało już słów by to opisać. Na szczęście tuż przed nimi wyrósł właśnie budynek o którym rozmawiali.
- Po prostu patrz! – powiedział Pierwszy wskazując palcem na budowlę.
Drugi przyjrzał się jej wciąż nieprzekonany. – Co mogę powiedzieć? Jak dowiedziałem się, że go oczyściłeś to nawet nie zaglądałem do środka... A z zewnątrz wygląda jak zawsze…
Pierwszy słysząc to przeskoczył z fotela na tył furgonetki i po chwili przyniósł dwa MP-5. – Ta broń o którą zawsze pytałeś! – zawołał. – Znalazłem jej kopie. Spójrz! – powiedział podając drugiemu pistolety maszynowe. – Obie mają dokładnie te same numery seryjne. Tak jest w całym komisariacie. Jeżeli w jakimś miejscu znalazłem broń ona znowu tam była… Jeżeli gdzieś była kamizelka z powrotem tam leżała. Do tego jedzenie, woda, przedmioty. Wszystko jak nowe.
- Cholera…- wyszeptał Drugi spoglądając jeszcze raz na broń. – Co tu się do diabła wyprawia…
***
Drugi i Pierwszy obchodzili komisariat co najmniej półtorej godziny. W tym czasie znajdowali co raz więcej elementów świadczących o tym, że miejsce nie mogło być opuszczone dłużej niż kilka dni.
W pomieszczeniu socjalnym pełno było schowanego w lodówkach jedzenia, które wciąż wyglądało na świeże. Telefony komórkowe pozostawione na biurkach albo w wiszących na fotelach kurtkach w większości ciągle działały. Nigdzie nie było śladu wilgoci i pleśni tak powszechnej w innych obiektach Krańcowa.
Gdy w końcu usiedli na stołówce Drugi wpatrywał się w blat z miną jakby miał zaraz oszaleć. Pierwszy w tym czasie przeszukał jeszcze raz pomieszczenie i, korzystając z policyjnych zapasów oraz kuchenki gazowej, przygotował im po kawie.
Drugi niczym zahipnotyzowany złapał za postawiony przed sobą kubek i pociągnął z niego łyk. Po chwili oczy prawie wyszły mu na wierzch i zaczął charczeć jakby wypił truciznę. Pierwszy popatrzył na niego przestraszony. – Co jest!? Co się dzieje!?
Grzesiek zamknął oczy i grobowym głosem wyszeptał. – Robisz najgorszą kawę na świecie…
Pierwszy jęknął. – Naprawdę? To teraz ma dla ciebie znaczenie?
- Gdyby stanęło mi serce to i tak nie miałbym szans martwić się niczym innym – stwierdził pewnie Drugi biorąc teraz znacznie mniejszy łyk.
- No i co o tym wszystkim myślisz? – spytał w końcu Pierwszy siadając przed nim z kubkiem w ręku.
Drugi rozejrzał się po stołówce. – Nie mam pojęcia…Naprawdę, nie mam. Myślałem, że przyzwyczaiłem się już do dziwactw, a tu coś takiego. Niemniej rodzi to pewne nadzieje…
- Nadzieje? – dopytał Pierwszy.
Drugi popatrzył na kanapki w srebrnych folijkach, które wyciągnęli z lodówki. - Często bałem się, że w mieście w końcu zabraknie jedzenia i umrzemy z głodu… Gdyby okazało się, że oprócz komisariatu odnowił, czy jak to powiedziałeś ‘’zresetował” się jakiś sklep... Albo chociaż kilka mieszkań. Może nie bylibyśmy w tak złej sytuacji. Tak sobie teraz myślę, że może ktoś lub coś rzeczywiście chce żebyśmy tu przetrwali.
- Może – westchnął Pierwszy. – Ale pomyśl o skali na jaką to zostało zrobione. Wszystko odłożone na swoje miejsce, wymieniona każda rzecz… Do tego potrzeba armii ludzi. Armii, którą bez wątpienia zobaczylibyśmy na mieście. Jedyny moment w którym mogli to zrobić to gdy jesteśmy nieprzytomni…
- No właśnie! – potwierdził Drugi, którego oczy zaświeciły się jak żarówki. – Pierwszy... Gwarantuję ci, że Kuba nie pójdzie spać dopóki nie przygotuje tych środków.
- Mam nadzieję – westchnął, gdy nagle przypomniało mu się coś jeszcze. – To jaką miałeś dla mnie nowinę?
- O! – zawołał Drugi, prostując się na krześle. – Przez to wszystko zapomniałem ci powiedzieć. Poinformowałem już pozostałych, że zostaję…
- Idiota…- westchnął Pierwszy. Po chwili spytał jednak. – I jak zareagowali?
- Szósty i Siódma zostają ze mną… - wypalił Drugi, a Pierwszy uderzył czołem w stół.
- Nie...- wyszeptał załamany.
- No co?- odparł zdziwiony Drugi. - Myślałem, że się ucieszysz! Nie będę ci dzięki temu tyle siedział na głowie.
- Dlaczego ona zostaje...? – spytał z żalem.
- Siódma? – dopytał Drugi. – Bo jest pokłócona ze wszystkimi oprócz mnie. To źle wróży na przetrwanie, a jeśli już Cię to interesuje to Szósty nie wierzy w to, że Trzeci ich wyprowadzi i woli zostać ze mną.
Pierwszy oparł w tym momencie dłoń o czoło. – Nie mogliście po prostu wszyscy odejść…
- Zanudziłbyś się – wyrzucił Drugi.
- Może…- westchnął Pierwszy na co Grzesiek spojrzał na niego niepewnie, ale po chwili uśmiechnął się.
***
Gdy Pierwszy i Drugi opuścili w końcu komisariat nie zrobili tego z pustymi rękoma. Grzegorz stwierdził, że może jeszcze dodatkowo wspomóc swoich kompanów przed odejściem. Zebrali więc tyle jedzenia i wody ile tylko zdołali. Zapakowali też nowe ochronne stroje, apteczki, broń i amunicję.
Ponieważ kombi, którym planowali odjechać nie było w najlepszym stanie mężczyźni postanowili zabrać stąd jeszcze jeden furgon. Przejeżdżając miasto na dwa samochody bez większych przeszkód wrócili z powrotem na osiedle.
Grupa Drugiego nie kryła zdziwienia, gdy przed ich kryjówką stanęły dwa policyjne auta obładowane zapasami. To zrodziło natychmiast setki pytań. Drugi postanowił niczego nie ukrywać i opowiedział zebranym na podwórku kompanom o ewenemencie związanym z komisariatem.
W międzyczasie Pierwszy czekał, aż będzie miał możliwość spokojnego porozmawiania z Trzecim. Najpierw jednak musiał przetrwać ogólną debatę jaka powstała po opowieści Grzegorza.
Szósty stwierdził natychmiast, że to co się dzieje nie jest przypadkiem. Był niemal przekonany, że ktoś ich obserwuje i to co teraz działo się w mieście było wynikiem ich planów ucieczki. Chociaż chłopak był najmłodszy z grupy, i zwykle mało kto przejmował się jego opinią, tym razem jego słowa wywołały niemałe poruszenie. Dziewiąty zgodził się z nim uważając, że ktoś usilnie próbuje zatrzymać ich w Krańcowie, ale Piąta nie była przekonana. Sama uważała, że gdyby komuś naprawdę zależało by zaniechali prób ucieczki to zamiast komisariatu „resetowałby” się któryś ze sklepów. Czwarty potwierdził jej słowa. Uważał, że odnowienie komisariatu i dostarczenie im do miasta nowej broni oraz samochodów wyglądało wręcz jak zachęta do opuszczenia miasta.
Po raz kolejny padła masa pytań na które nikt nie mógł odpowiedzieć. Kto mógł ich obserwować? Dlaczego to robił? Czy jakaś grupa podrzucała niewykształconych, gdy wszyscy leżeli nieprzytomni po błysku?
Ponieważ nikt nie był w stanie dać jednoznacznej odpowiedzi, większość rozeszła się w końcu by rozładować furgonetkę.
Pierwszy spróbował wykorzystać okazję i chciał już zagadać do Trzeciego, ale nim to zrobił dopadła go Siódma. – Mówiłeś, że już nie przyjdziesz zanim nie odjedziemy – wypaliła dziewczyna patrząc na niego znacząco.
- A ty przypadkiem nie zostajesz? – spytał ironicznie.
- Cieszysz się!? – zawołała ewidentnie coraz bardziej szargając jego przestrzeń osobistą.
- Tak bym tego nie określił…- odparł próbując wyminąć dziewczynę, ale ta pobiegła zanim.
Równając się z nim stwierdziła wyraźnie zadowolona. - Będziemy mieli jeszcze masę tajemnic do odkrycia… I mnóstwo okazji by się w końcu lepiej poznać…
Pierwszy westchnął ciężko. – Musiałem robić w poprzednim życiu naprawdę okropne rzeczy skoro spotyka mnie ten wymiar kary…
Siódma zatrzymała się skonsternowana. – Zaraz… Co to właściwie znaczy?
W tym czasie Pierwszy zdążył dojść do Trzeciego i Drugiego.
- Mówiłem już Kubie żeby przygiął karku z tym serum…- stwierdził zadowolony Grzegorz.
Trzeci skinął głową. – Jak wszystko pójdzie dobrze planujemy wyruszyć za cztery, pięć dni. Jutro pojadę po składniki. Tak jak się umawialiśmy tuż przed wyjazdem zostawię Drugiemu gotowy preparat w kilku wariantach i proporcjach oraz instrukcje jak w razie potrzeby przyrządzić więcej…- podsumował.
- Cieszę się - odparł Pierwszy, a Kuba wyraźnie się zamyślił. W jego oczach było teraz coś naprawdę dziwnego.
- Ja trochę mniej…- stwierdził w końcu. – Gdy usłyszałem o tym komisariacie sam zacząłem zastanawiać się nad dłuższym pobytem.
- Czemu? – spytał zaskoczony Pierwszy.
- To miasto jest naprawdę interesujące. Tak naprawdę jedyny powód dla którego chciałem odejść to lęk przed tym, że zostaniemy bez jedzenia. Zacząłem już tworzyć cały dziennik z typami niewykształconych i ich zachowaniem…- wyjaśnił dziwnie podniecony demonstrując schowany pod kurtką spory notatnik.
Pierwszy przyglądając się okładce poczuł się naprawdę zaskoczony. – Skąd w ogóle ten pomysł?
- W szkole moim konikiem była systematyka biologiczna. Musiałem zrezygnować ze studiów, ale zamiłowanie pozostało. – odpowiedział Trzeci z jakąś dziwną dumą w głosie.
- Klasyfikujesz niewykształconych…- podsumował Pierwszy przypominając sobie nagle, że w trakcie ich spotkania w hotelu Kuba również notował to czego się od niego dowiedział. – To dlatego tak zainteresowała cię Agnieszka?
- Nie ukrywam, że jej zachowanie jest fascynujące – stwierdził podniecony Trzeci. – Żałuję, że nie mam więcej czasu by się jej przyjrzeć, ale bardziej niż na hobby i przyjemnościach zależy mi po prostu na przetrwaniu.
- To jestem w stanie zrozumieć – podkreślił Pierwszy. – Dobrze. Skoro wszystko mamy ustalone ja będę się zbierał. Gdybyście potrzebowali jeszcze jednego auta to sedan na parkingu policyjnym również jest w porządku.
- Zajrzysz tu jeszcze przed naszym wyjazdem? – spytał Trzeci.
- Nie – odparł Pierwszy.
- Więc to nasze pożegnanie – westchnął brodacz z wymuszonym żalem. – Powodzenia! Mam nadzieję, że jak się stąd wydostaniemy uda mi się ściągnąć dla was jakąś pomoc.
- Wątpię…- odparł mu Pierwszy wyciągając rękę na pożegnanie. – Niemniej życzę wam żebyście przetrwali. Może nawet znaleźli lepsze miejsce do życia…
- Dzięki – powiedział Trzeci ściskając mężczyźnie dłoń.
Pierwszy odwrócił się i ruszył w stronę furtki, a Drugi podążył za nim. – Nie chcesz się pożegnać z pozostałymi?
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę, a przez jego głowę przeszły w tym momencie ostatnie dni w markecie. - Podaruję sobie…
- Rozumiem – westchnął Grzegorz.
Gdy doszli do wyjścia czekała tam na nich Siódma. Spoglądając na Pierwszego z uśmiechem zawołała radośnie. – Do zobaczenia!
- Boże uchowaj…- odparł jej opryskliwie i żegnając się z Grzegorzem wsiadł do radiowozu.
Wyjeżdżając z osiedla pomyślał, że mógłby sprawdzić przewrócony radiowóz, ale czy miało to sens? Ile jeszcze dowodów potrzebował by utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko to idealne kopie. Zamiast tego skierował się więc do domu.
Podróż nie minęła jednak tak spokojnie jak myślał. Gdy tylko opuścił osiedle i ponownie nadział się na skupiska potworów zauważył, że są one wyjątkowo rozjuszone. Niewykształceni dużo szybciej zwracali uwagę na radiowóz, a kilku podążyło za nim gdy zwolnił by minąć jakaś przeszkodę.
– To nie wróży nic dobrego…- pomyślał.
***
Przez kolejne dni Pierwszy był tak zajęty swoimi sprawami, że praktycznie nie myślał o wyjeżdżającej grupie. Tchnięty jakimś dziwnym przeczuciem postanowił sprawdzić czy jakiś inny budynek w mieście nie został odnowiony podobnie do komisariatu. Niestety podróżowanie po mieście, zgodnie z tym co przewidywał, stało się o wiele ryzykowniejsze. Zachowanie Gospodarzy którzy koczowali na ulicach stawało się coraz bardziej irracjonalne i agresywne. Radiowóz zaczął w końcu zwracać ich uwagę na tyle mocno, że niektóre osobniki widząc go już z oddali rzucały się w szaleńczy pościg. Immunitet jaki zapewniało auto przestał obowiązywać.
Pierwszy zmienił więc taktykę i zaczął przekradać się przez miasto na piechotę. Trwało to o wiele dłużej, ale otępieni niewykształceni nie byli zbyt uważni więc, omijając główne drogi, przemieszczał się przez Centrum dość sprawnie.
Gdy udało mu się w końcu odwiedzić okolice minimarketu „Pszczółka”, gdzie stoczył kiedyś walkę z Bogdanem Regulskim, zauważył, że miejsce również się odnowiło. Niestety w okolicy kręciło się zbyt dużo niewykształconych by mógł swobodnie przyjechać tutaj i zabrać nowe zapasy. Mimo to postanowił zrobić sobie przystanek i wynagrodzić podróż jakimś przyjemnym obiadem. Niestety wędlina w chłodziarkach zdążyła się już zepsuć. Pierwszy zebrał więc kilka gotowych dań w słoikach, chleb tostowy i mrożoną herbatę. Rozkładając się na dachu budynku niczym na pikniku zaczął obserwować okoliczne potwory przekąszając jednocześnie przygotowanym na prędce posiłkiem.
Z Gospodarzami w mieście działo się coś naprawdę niepokojącego. Pozbawione możliwości powrotu do swojego domu popadały w coraz większy obłęd. Kilka razy zaobserwował jak krążące bandy zaczynały dewastować wszystko co miały na swojej drodze. Ich zachowanie nie przypominało wtedy nic ludzkiego. Rozjuszone potwory potrafił rozbijać głowami witryny sklepów, łamać sobie palce gdy uderzały w zamknięte drzwi, a czasami atakowały siebie nawzajem rozszarpując własne ciała jak wściekłe zwierzęta.
Teraz dopiero przyszło mu na myśl, że jeśli Trzeci i reszta zwlekali zbyt długo z wyjazdem to właśnie bardzo utrudnili sobie ucieczkę z miasta.
- Nie moja sprawa...- wyszeptał, ale po chwili zaczął się zastanawiać czy z Drugim wszystko w porządku. Może powinien go już odwiedzić? W sumie i tak miał zabrać serum.
Po krótkich przemyśleniach postanowił, że zajrzy do niego w przyszłym tygodniu. Byli dopiero kilka dni po błysku, więc przez jakiś czas kolejny nie powinien się pojawiać. Dodatkowo liczył, że jeśli poczeka jeszcze kilka dni to już na pewno nie zastanie Czwartego i jego kompanów. - Czas do domu... - skwitował zbierając śmieci do torby. W utrzymywaniu porządku nie było zbytniego sensu, ale z jakiegoś powodu nie lubił zostawiać po sobie bałaganu.
Schodząc po składziku na tył sklepu zaczął przekradać się przez miasto. Niestety droga powrotna okazała się dużo trudniejsza. Rozjuszeni Gospodarze zachowywali się coraz bardziej nieprzewidywalnie. Całymi watachami potrafili na raz obrać zupełnie losowy kierunek albo rzucić się do ataku na zupełnie przypadkowe przedmioty. Pierwszy w trakcie drogi zauważył między innymi grupę stworów, które przewróciły wiatę przystanku autobusowego i skakały po niej jak stado małp. Widział też samotnego Gospodarza, który idąc chodnikiem uderzał głową w każdą napotkaną latarnie. Dodatkowo trafił jeszcze na nieco karłowatego Dziada, który z jakąś dziwną lubością na swojej ogromnej gębie zgniatał głowy niewykształconych, którzy zbliżyli się w zasięg jego olbrzymich rąk.
Z duszą na ramieniu Pierwszy wrócił na swoje osiedle dopiero przed wieczorem. Na szczęście jego okolica wciąż pozostała opustoszała. Zamykając drzwi do kryjówki ruszył od razu w stronę kuchni by sprawdzić czy Agnieszka jest na swoim miejscu.
Niewykształcona siedziała spokojnie wpatrując się pusto w stół. Pierwszy widząc to zbliżył się do niej powoli i siadając na krześle wyciągnął jej knebel z ust. Spotworniała kobieta odetchnęła ciężko. - Nigdy nie widziałam tej kuchni... Gdzie ja jestem?
Pierwszy słysząc to poczuł jak skóra cierpnie mu na plecach. Czyżby niewykształcona zanotowała kolejny fakt?
- To moja kryjówka...- odpowiedział w końcu bacznie obserwując reakcje Agnieszki. Spodziewał się, że jego głos wyrwie ją z tego dziwnego transu i kobieta znowu zacznie zachowywać się agresywnie, ale niespodziewanie dopytała całkiem spokojnie. - Kryjówka? Ukrywasz się przed czymś?
- Przed potworami...- wyjaśnił Pierwszy ciągle nie spuszczając wzroku z kobiety.
Agnieszka zmarszczyła czoło jakby głęboko się nad czymś zastanawiała. - Czy ja jestem potworem? - spytała spoglądając na niego swoimi czarnymi oczami.
Pierwszy odetchnął ciężko. To było coś naprawdę niezwykłego. Zazwyczaj Agnieszka nie zadawała pytań. Jedynie udzielała zdawkowych odpowiedzi. Co teraz powinien zrobić? Powiedzieć jej prawdę? Zamiast tego zdecydował się odpowiedzieć pytaniem na pytanie. - A jak myślisz?
Kobieta ponownie zmarszczyła czoło. Widać było, że skupienie się było dla niej ogromnym wysiłkiem. - Nie czuję się normalna... Nie czuję się człowiekiem...
Pierwszy podniósł brwi, a jego serce zadrżało. - Więc czym się czujesz?
- Snem...- odparła kobieta.
To nie była odpowiedź jakiej się spodziewał. Tylko właściwie jakiej się spodziewał?
- Co to znaczy snem? - dopytał ledwo powstrzymując drżenie głosu.
Agnieszka popatrzyła pusto w przestrzeń. - Ciągle czuję się jakbym była we śnie. Raz coś pamiętam, a raz nie. Wiem, że muszę coś zrobić, a nie ma ku temu logicznego powodu. Jestem w jednym miejscu, a potem w drugim chociaż nie przypominam sobie bym gdzieś chodziła. Czasem mam kontrolę nad swoim ciałem, ale nie nad umysłem... A czasem myślę, ale nie kontroluję ciała...
- A teraz? Jaki to jest sen? - dopytał Pierwszy czując takie podniecenie jakby miał zaraz odkryć wielką tajemnicę.
- Świadomy...- odparła kobieta. - Tak bardzo chcę żeby on trwał, ale jeśli się nie skupię to zaraz znikam...
Pierwszy przełknął nerwowo ślinę. - Nie znikaj proszę... zostań ze mną...
Agnieszka patrząc na niego uśmiechnęła się, ale po chwili jej twarz wykrzywiła się w przerażającym grymasie. - Dlaczego nie umarłeś...- wyszeptała. - Czemu wciąż mnie męczysz swoją obecnością? Czemu w końcu nie pozbędziesz się tego!? WYPUŚĆ MNIE I DAJ SIĘ ROZERWAĆ! ULŻĘ CI! ULŻĘ TAK JAK POWINNAM! CHCĘ ŻEBYŚ UMARŁ! CHCĘ ŻYBY TO ODESZŁO! CHCĘ...
Pierwszy wiedział już, że to koniec rozmowy. Wcisnąwszy Agnieszce knebel w usta poszedł do swojego pokoju. Mimo, że starał się zachować spokój to wszystko czego się dowiedział po prostu go przerażało. Drżącymi rękoma zamknął drzwi na klucz po czym położył się na łóżku. - Więc dla niewykształconego rzeczywistość jest jak sen... - pomyślał rozkładając się na kołdrze. Tylko dlaczego? Czy tak działał jakiś narkotyk? Albo potworom uszkadzano coś w mózgu? Jak w przypadku lobotomii? Jeśli tak czy była w ogóle szansa na odwrócenie tego?
Pierwszy wiedział już, że nie zaśnie. Zbyt wiele myśli krążyło mu w głowie. Siadając popatrzył w stronę okna i przyjrzał się ciemności na zewnątrz. To była prawdziwa ironia. Nowy Świat dał mu tak wiele, ale nastając odebrał jedyną rzecz, którą cenił w Starym...
***
Noc mijała powoli. Pierwszy siedząc w fotelu stracił parę razy świadomość. Wiedział, że powinien iść do łóżka, ale znał swój organizm zbyt dobrze. Gdyby spróbował przejść się kawałek rozbudziłby się na tyle, że znowu nie mógłby zasnąć. - Najwyżej będzie mnie bolał kark...
Gdy był już na skraju snu do jego uszu dobiegło głuche walenie. - Agnieszka przestań... Daj mi spać...- pomyślał mając wrażenie, że to niewykształcona zaczęła rzucać się w kuchni.
Walenie nie ustawało. Było natarczywe i głośne. Pierwszy miał wrażenie, że kobieta zaraz rozerwie krzesło. Zirytowany poderwał się i otworzył drzwi na korytarz. Wtedy dotarło do niego, że walenie nie dochodzi z kuchni tylko z drzwi wejściowych. Ktoś walił w nie ze wszystkich sił...
Przestraszony cofnął się po pistolet, ale wtedy usłyszał wołanie. - Pierwszy! To ja! Otwórz, błagam!
- Drugi...- wyszeptał mężczyzna i popędził korytarzem.
Przekręcając zamek w drzwiach wpuścił niespodziewanego gościa do środka.
Grzegorz wyglądał na wykończonego. Dyszał ciężko jakby biegł całą drogę. Na jego twarzy i kurtce widać było rozcięcia i ślady krwi. Pierwszy spoglądając na niego spytał natychmiast. - Drugi, co się dzieje?
- Wody, proszę...- jęknął mężczyzna padając na podłogę.
Pierwszy wskoczył do kuchni co natychmiast wywołało jęki Agnieszki. Ignorując ją złapał za butelkę i wypadł z powrotem na korytarz by podać ją Drugiemu. Mężczyzna dossał się do szyjki jakby przeszedł co najmniej pustynię. - Chryste... biegłem całą drogę... - wysapał. – I te potwory… było ich tak dużo…
- Czemu? Co się stało? - dopytywał Pierwszy, któremu zaczęło udzielać się zdenerwowanie niespodziewanego gościa.
- Potrzebuję...pomocy...- wydyszał Drugi podnosząc się powoli. - Reszta nie wydostała się z Krańcowa. Utknęli w muzeum kolei...
- Co? - spytał natychmiast Pierwszy. - Co oni tam w ogóle robią?
Drugi, wycierając pot z czoła, popatrzył na Pierwszego przerażony. - Tkwią tam od rana... Próbowali dojechać do Kamienicy, ale gdy tylko wydostali się z Centrum, Gospodarze poszaleli i zaczęli atakować samochód. Przebijali się przez nich, ale spotkali jakiegoś potwora, który strzelał prądem jak oszalały. Spalił całą elektronikę w radiowozie. Musieli uciekać i schowali się w muzeum...
- Skąd to wiesz? - spytał Pierwszy kręcąc głową. - Macie kontakt radiowy?
- Trzeci się przedostał...Nie wiem jakim cudem. Po tamtej stronie miasto roi się od potworów - odparł Drugi. - Pierwszy, musimy im jakoś pomóc...
Słysząc to mężczyzna zamarł. Nie miał ochoty tak się narażać. Nie dla nich...
Drugi, widząc zapewne jego minę, jęknął załamany. – Wiem… Ty nie jesteś im nic winien... Ale ja muszę im pomóc, a bez ciebie sobie nie poradzę.
Pierwszy uderzył pięścią w ścianę. - Cholera by cię... Czemu, czemu tak długo zwlekałeś? Mogło was wszystkich dawno już tutaj nie być!
- Wiem, Pierwszy... Wiem. - odparł Grzegorz. - Gdybyśmy uciekli przed tym błyskiem... ale ja ich zatrzymywałem. To moja wina! Tym bardziej muszę im pomóc... Ale bez ciebie tego nie zrobię...
- GRZESIEK, NIE CHCĘ! - zawołał Pierwszy. - Czy którekolwiek z nich wróciło by się dla mnie? Zostawili by mnie przy pierwszej okazji. Oni wprost życzyli mi śmierci... Czemu? Czemu miałbym im pomagać?
- Bo jesteś od nich lepszy! - wypalił Drugi, ale Pierwszy pokręcił głową.
- Nie! Nie jestem! - warknął wściekle. - Jeśli mnie za to znienawidzisz mam to gdzieś, ale nie będę idiotą, który naraża życie dla obcych ludzi.
Pierwszy myślał, że Drugi się po tym załamie albo będzie go dalej przekonywał, ale ten wykrzyczał coś czego nigdy by się nie spodziewał. - To siebie nienawidzę!
- Co? - spytał Pierwszy, a oczy Drugiego przeszkliły się.
- Jestem najgorszym człowiekiem jaki może istnieć. Hipokrytą i egoistą! Miałeś rację. Wycierałem sobie twarz słowem ‘’przyjaciel’’, ale zamiast uszanować to, że chcesz po prostu świętego spokoju ciągle proszę cię o przysługę albo żebyś naprawiał moje błędy... Nie! Masz rację. Nie powinienem był prosić cię o pomoc. Nie miałem do tego prawa... Mogę... Mogę chociaż pożyczyć radiowóz? Nie dam rady po raz kolejny przebić się przez miasto...
Pierwszy zamarł. To była gra? Czy Drugi mówił prawdę? Podpuszczał go czy naprawdę chciał iść sam? Wyciągając z kieszeni kluczyki rzucił je w stronę mężczyzny. - Bierz.
- Dzięki - wyszeptał Drugi i ruszył bez wahania w stronę drzwi.
Pierwszy poczuł w tym momencie uderzenie sumienia. Mężczyzna znikał już za drzwiami, gdy poczucie winy przelało szalę. - POCZEKAJ! – krzyknął, ale Drugi nie zatrzymał się.
- Nie! Nie mam prawa cię narażać – stwierdził pewnie. Mam tylko prośbę. Jeśli coś by mi się stało… Miej oko na Siódmą i Szóstego. Trzeci sobie poradzi.
- Powiedziałem stój! – syknął Pierwszy. – Nie chcę cię mieć na sumieniu… Nie ciebie… Ech, chyba przyjaciele muszą się czasem dla siebie narazić...
Grzesiek odwrócił się spoglądając na niego z niedowierzaniem. – Pierwszy…- szepnął.
- Użyłem tego słowa po raz ostatni, Nie przyzwyczajaj się! – syknął po czym spojrzał w stronę domu. – Musimy zabrać parę rzeczy jeśli mamy mieć jakąś szansę…
***
Po próbie oczyszczenia H-marketu sprzęt, który Pierwszy zabrał z bazy wojskowej, był już właściwie wspomnieniem. Grupa Drugiego nie oszczędzała amunicji, więc kilka zdobycznych AK-47 bez magazynków mogło już służyć co najwyżej za przycisk do papieru. Pierwszy zachował jednak na czarną godzinę trochę taśmowej amunicji do PKS’a. Ciężki karabin był jego ostatnią poważną siłą ognia z pomocą której mógł odeprzeć większą liczbę potworów. Dlatego postanowił wykorzystać go w akcji ratunkowej. Przed wyruszeniem na pomoc uwięzionym w muzeum oddał jeszcze Drugiemu kopię MP-5. Chociaż, tak jak pistolety, strzelała amunicją 9 mm to sprawdzała się od nich dużo lepiej w walce z potworami. Dopiero tak uzbrojeni wyruszyli w drogę.
Wyjeżdżając z osiedla mężczyźni prawie natychmiast wpadli w pierwsze kłopoty. Spotykani po drodze Gospodarze byli już tak rozwścieczeni, że gdy tylko zobaczyli radiowóz rzucili się na niego jak opętani.
Pierwszy lawirował po całej drodze próbując omijać potwory, które co chwila wypadały z ciemności. Uniknięcie wszystkich nie było jednak możliwe. Już po chwili jakiś niewykształcony wbił im się w drzwi od strony pasażera obrywając przy tym lusterko. Zaledwie kawałek dalej, gdy wymijał większą grupę, zmuszony był staranować pojedynczego Gospodarza. Istota odbiła się od maski, a jej oderwane palce ugrzęzły w kracie osłaniającej przednią szybę. Nie ujechali nawet stu metrów i kolejny potwór wpadł im pod koła prawie unieruchamiają radiowóz.
- To szaleństwo…- syknął Drugi wyglądając przez boczną szybę. – To jest jakiś obłęd…
Pierwszy nie odpowiedział ze wszystkich sił skupiając się na drodze. Światła radiowozu oświetliły właśnie kolejnego potwora. Dawniej mężczyzna o potężnym brzuchu piwnym rzucił im się prosto na maskę. Całą furgonetką zachwiało gdy ciało niewykształconego odbiło się od przodu auta i stoczyło pod zderzak. Radiowóz zahamował gwałtownie, a Pierwszy docisnął gaz. Tylko dzięki masie pojazdu udało im się przemielić potwora pod spodem i nie ugrzęznąć.
- Jak staniemy to już po nas – pomyślał Pierwszy starając się uniknąć kolejnego potrącenia. Z tego powodu cały czas balansował pedałem gazu. Gdy jechał zbyt szybko ledwo udawało mu się wymijać potwory. Z kolei gdy zwalniał nie było szans na zgubienie tych, które zaczynały ich gonić.
Po kilku minutach wyjechali w końcu z pomiędzy blokowisk i główną ulicą minęli Centrum. Do muzeum kolei prowadziło co prawda kilka dróg, ale Pierwszy wybrał tą, która wiodła wzdłuż jak największej ilości sklepów i punktów usługowych. Miał cichą nadzieję, że na alejkach handlowych będzie o wiele mniej niewykształconych.
O ile Gospodarzy rzeczywiście prawie nie było widać to kilka Dziadów włóczyło się po okolicy święcąc z oddali swoimi szkarłatnymi oczyma. Na szczęście były zbyt daleko by się nim zainteresować.
Pierwszy przyśpieszając skręcił po ostrym łuku na drogę prowadzącą wprost do muzeum kolejnictwa. Przed nimi było już tylko małe osiedle i niewiele bloków. – Jest szansa…- wyszeptał z nadzieją.
Z oddali widać już było drogowskaz z zielonym parowozem. Niestety tuż za nim drogę zablokował im Dziad. Istota zauważyła światła auta i ruszyła w kierunku samochodu z głośnym rykiem. Droga była zbyt wąska by próbować go wyminąć, a na zawracanie nie było czasu. Pierwszy zatrzymał auto w poprzek drogi i wskoczył na tył furgonetki.
- Co robisz!? – zawołał Drugi obserwując go niepewnie.
- Musimy się go pozbyć! Otwórz drzwi! – rozkazał ustawiając na podłodze PKS’a.
Drugi złapał za klamkę, a Pierwszy zdążył się położyć i oprzeć kolbę na ramieniu. Było już jednak za późno.
Dziad dopadł do pojazdu, a jego olbrzymie palce przeszyły blachę jakby była z papieru. Furgon przechylił się, a niewykształcony wyrwał z niego ogromny kawał ściany. Pierwszy chciał wystrzelić, ale karabin przesunął się na bok. Nim zdążył go poprawić Dziad wsadził ogromną rękę przez otwór po bocznych drzwiach i poderwał go do góry gniotąc przy tym jak przerośnięte imadło.
Pierwszy nie miał nawet możliwości żeby się bronić. Do oczu nabiegły mu łzy bólu. – Nigdy się nie nauczę…nigdy się kurwa nie nauczę… Czemu znowu pozwoliłem się w coś wciągnąć… - wyrzucał sobie w myślach, gdy potwór co raz bardziej pozbawiał go tchu.
W tym czasie Drugi wyskoczył z pojazdu i pociągnął serią po korpusie potwora. Dziad ryknął ściskając Pierwszego tak mocno, że ten aż wrzasnął z bólu. Drugi wycelował po raz kolejny tym razem trafiając w okolicę szyi. Wtedy stało się coś niespodziewanego. Niewykształcony wypuścił Pierwszego łapiąc się oburącz za grdykę.
Pierwszy runął twardo na asfalt. Jego stare urazy momentalnie się odnowiły. Całe ciało przeszyła mu fala bólu. – KURWA! - krzyknął czując jak jego płuca zapłonęły.
W tym czasie Drugi nie przerywał ostrzału raz za razem trafiając Dziada, ale większość kul po prostu wbijała się w niego jak w stare drzewo nie czyniąc mu widocznej szkody. Z jakiegoś powodu potwór jednak nie atakował. Zamiast tego swoimi długi rękoma trzymał się za szyję z której zaczynały wyciekać ogromne ilości żywicznej posoki.
Pierwszy doczołgał się do swojej broni, ale gdy chciał się podnieść ból go zablokował. Jego ręce nie były w stanie unieść się na tyle by wymierzyć w Dziada. Przygarbiony doczłapał się do Drugiego, który przestał strzelać i wpatrywał z niedowierzaniem w potwora.– Co się dzieje? - spytał zszokowany.
Pierwszy musiał przyklęknąć na kolano by móc objąć wzrokiem niewykształconego. Dziad siedział na drodze nie mogąc zatamować krwawienia. Całe jego ręce lepiły się od czerwonej żywicy. Jego twarz robiła się ciemniejsza z każdą sekundą, a oczy mętniały.
Najwidoczniej szyja była dla niego bardziej newralgicznym punktem niż głowa czy twarz. – To oczywiste…- uświadomił sobie nagle Pierwszy. – Wszystkie nieruchome części ciała ma twarde jak dąb, ale szyja jest delikatna bo obraca się na niej głowa… Do tego jest potężnie ukrwiona…
Drugi dopiero po chwili otrząsnął się i doskoczył do niego. - Wszystko ok? Błagam! Powiedz, że nic ci nie jest…
- Nie jest…- jęknął Pierwszy próbując się wyprostować. Chociaż w końcu mu się to udało to każdy głębszy oddech palił w płucach, a całe plecy miał sztywne jakby ktoś zamienił mu kręgosłup na metalowy pręt.
Drugi spojrzał na niego przestraszony. – Jezu, nie powinienem cię tu zabierać... Może powinieneś…
- Co? – spytał Pierwszy idąc w kierunku auta. – Teraz się już nie cofniemy. Tylko musisz poprowadzić. Jak usiądę mogę już nie wstać…- jęknął wyciągając ketoprofen z kamizelki.
Drugi wszedł do auta i usiadł za kółkiem, a Pierwszy złapał za jego fotel. Na szczęście, poza uszkodzeniem blachy, radiowóz wciąż był sprawny i już po chwili mogli ruszyć dalej w stronę muzeum.
Drugi toczył furgon powoli zmieniając nawet światła na dzienne by nie zwracać uwagi potworów z oddali. Wtedy oczom mężczyzn ukazało się coś co przypominało odległą burzę. W ciemności co jakiś czas błyskała niebieska łuna.
- Co to może być? – spytał Drugi.
- Na pewno nic przyjemnego…- odparł ciężko Pierwszy.
Mężczyźni jechali już wzdłuż muzealnego muru. Drugi skręcił za rogiem by podjechać jak najbliżej wejścia i wtedy ich oczom ukazał się najobrzydliwszy potwór jakiego do tej pory widzieli.

Trochę się zeszło, ale nadrabiam rozdziały :)
Przeczytałam dziś, bo już nie wytrzymałam. Wstrzymywałam się, bo czekałam na kolejny, żeby wsunąć na raz przynajmniej dwa, ale się nie udało.
Kurczę macie rację, że nachalne zachwalanie przynosi odwrotny skutek. Ale cały czas nagabuje znajomych :)
Fajna książka, proszę wpłacać tantiemy
Ludzie, piszcie coś!
Jarek na badaniach ale my chyba jeszcze żyjemy, co?
Czy nikt więcej nie chce się podzielić wrażeniami po ostatnim opowiadaniu?
A ilu z nas zadbało o to żeby Krańcowo poszło w świat? Ja sprzedałem historię bratu i szwagrowi; jeden z nich obiecał przeczytać.
W poniedziałek zamieszczę link na tablicy ogłoszeń w mojej firmie.
Czy wszyscy tu jesteśmy sępami, że tyko chłoniemy treści Jarka?
Czy może warto byłoby dorzucić równowartość dwóch paczek fajek do zrzutki?
A może ktoś z waszych znajomych lubi taki klimat chociaż o tym nie wiecie?
... Idę na piwo z kolegami, in też prześle linka.
Fajnie się czyta, ale żeby partycypowac w wydaniu to już się nie chce?
@przepiorka
O, cóż za dorodny cliffhanger :P
Nowy rozdział, idealnie pojawił się na podróż pociągiem :) Nawiazanie do historii, jaka Dziki uslyszal od Defektu przy ich pierwszym spotkaniu, bardzo fajnie :) Oczywiscie wątek z Agnieszka nabiera rumiencow! Widac efekty korekty, na plus!