Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego VII
- Jarosław Domański
- 9 paź 2021
- 31 minut(y) czytania
Mimo że Pierwszy był już przytomny od jakiegoś czasu, nawet nie próbował się podnieść. Bóle, jakie przeszywały w tym momencie jego czaszkę, były nieporównywalne, z niczym co miał już okazję odczuwać w swoim życiu. Po żadnym błysku nie czuł się bowiem tak źle, jak teraz.
Gdy leżał na podłodze, próbując znieść własną agonię, do jego uszu zaczęły dobiegać ciche jęki i westchnienia. - Czyli nie tylko ja wróciłem do życia…
Otoczony odgłosami podobnymi do poranka po suto zakrapianej imprezie, uznał, że nie uda mu się ponownie odpłynąć. Za to z jakiegoś powodu miał wrażenie, że dodatkowy ciężar hełmu na skroniach, tylko pogarsza jego stan. Po irracjonalnie długiej chwili odnalazł w końcu zapięcie i zwalniając je, pozwolił hełmowi zsunąć się z głowy. Gdy tylko jego potylica zetknęła się z chłodnymi płytkami na podłodze toalety, poczuł delikatną ulgę.
- Jak długo trwał ten Błysk? – zastanawiał się, czując w jak tragicznym stanie się znajduje.
Pierwszy od dawna już przypuszczał, że im dłużej było się nieprzytomnym, tym gorsze skutki następowały po wybudzeniu. Na podstawie swojego obecnego stanu, zgadywał, że musiał być nieświadomy co najmniej godzinę.
Kładąc sobie rękę na nosie, wcisnął tarczę zegarka na lewe oko. Otwierając delikatnie powiekę, dostrzegł rozmazane cyfry, wskazujące godzinę dziewiętnastą.
W tym momencie serce mu zadrgało. - Dziewiętnasta?! - pomyślał zszokowany. Przecież gdy ostatnio spojrzał na zegarek, nie było nawet szesnastej. Naprawdę to trwało aż trzy godziny? - To nie tylko wyjaśniałoby, czemu miał wrażenie, że jego mózg zaraz wypłynie na wierzch przez uszy, ale było to też naprawdę niepokojące. Przeważnie nie tracił przytomności na dłużej niż trzydzieści minut, a godzinny błysk był do tej pory najdłuższym jaki mu się przydarzył. To oznaczało, że ten którego doświadczyli w markecie znacząco odbiegał od normy. – To nie wróży nic dobrego…- pomstował w myślach.
Przez uczucie niepokoju które zaczęło go dręczyć, postanowił doprowadzić się do porządku, ale gdy tylko spróbował się podnieść, zawroty głowy i mdłości zmusiły go do powrotu na podłogę.
Pierwszy musiał niechętnie przyznać, że nawet gdyby w tym momencie miasto zaczęło płonąć, to i tak nie czuł się na siłach, by gdziekolwiek uciec. - Najwyżej poleżałbym i poczekał aż się spalę...- pomyślał.
Gdy po chwili spróbował przekręcić się na bok, by ulżyć odrętwiałemu ciału, poczuł, ukłucie w wewnętrznej kieszeni. Wtedy dostał niespodziewanego olśnienia. Przecież w kamizelce zawsze trzymał proszki przeciwbólowe. – Strasznie wolno myślę...- jęknął otępiony i nie otwierając oczu, odpiął rzep na kieszeni. Wyciągając powoli opakowanie z ketoprofenem, zaczął wyciskać sobie zawartość do ust, szeleszcząc dookoła blistrem.
- Błagam! - zawołał nagle Drugi, który najwidoczniej też odzyskał już przytomność. - Niech mi ktoś powie, że to dźwięk tego o czym myślę...
Gdy Pierwszy napełnił już usta tabletkami, cisnął opakowaniem w kierunku z którego dobiegał głos. - Masz...- wysapał, opierając sobie ramie na czole, bo po tym drobnym wysiłku czuł, że zaraz umrze.
W tym samym momencie do jego uszu dobiegł odgłos czołgania się po podłodze. - O Boże...o kurwa...- jęknął Drugi, który najpewniej dopadł się właśnie do proszków. - Kocham cię Pierwszy, kocham, kocham, kocham! Pobierzmy się tu i teraz!
- Masz szczęście, że nie mogę się podnieść...- warknął mężczyzna, zirytowany na równi bólem i głupim żartem. - Bo wracałbyś do domu kulejąc...- dodał przekręcając się na bok. - Jeśli błysk nie zmienił cię w kobietę z bajki, nie próbuj się więcej oświadczać...
Pierwszy marzył już tylko o tym by znowu przysnąć na chwilę, ale w tym momencie Trzeci przerwał ciszę. - Drugi zostało ci coś jeszcze?
- Tylko dwa proszki...- odparł mężczyzna, rzucając Kubie pudełko, a jego odpowiedź wywołała chóralny jęk.Wyglądało na to, że większość grupy wróciła już do świadomości.
Zaraz po tym jak Trzeci, pożarł zawartość opakowania, Ósmy wyszeptał - Pierwszy gościu... Nie masz tam jeszcze trochę tabsów?
- To wszystko co miałem...- odparł. - Ale naprzeciw kas jest apteka. Jeśli ktoś czuje się na siłach by zaryzykować...- dodał po chwili.
W tym momencie Drugi zaproponował. - Jak to co wziąłem zacznie działać pójdę po więcej...Poleżcie jeszcze…
- Dzięks... - westchnął Ósmy i zamilkł.
Przez chwilę łazienkę ponownie wypełniały jedynie odgłosy pufania, ociężałych oddechów i cichych jęków. Pierwszy nie oczekiwał cudów jeśli chodziło o proszki. Z doświadczenia wiedział, że mogły one jedynie wytłumić ból, ale Błysk trzeba było po prostu odchorować. Mimo to już po kilku minutach, zaczął odczuwać delikatną ulgę.
Drugi najwidoczniej też poczuł się lepiej, bo oparł się o drzwi jednej z kabin. - Jeszcze chwila. Dajcie mi jeszcze chwilę i pójdę... - szepnął, spoglądając na swoich skulonych na podłodze kompanów.
Nagle Pierwszy usłyszał głuchy huk. - Co jest? - spytał, pochylając się by spojrzeć na Drugiego. Przez chwilę miał wrażenie, że ten uderzył z jakiegoś powodu zirytowany w kabinę.
- To nie ja...- odparł zdziwiony mężczyzna, spoglądając natychmiast w stronę wejścia.
W tym samym momencie coś ponownie łupnęło, a Pierwszy dostrzegł, że drzwi do toalet zadrgały. Coś ewidentnie znalazło się po drugiej stronie i chciało je sforsować. - Potwór...- jęknął, podnosząc się powoli.
Jego słowa wywołały poruszenie wśród dogorywających na podłodze toalety. Wszyscy zaczęli się podnosić i ślamazarnie sprawdzać swoja broń. Tylko Siódma która wciąż leżała na wznak, spytała mdłym głosem. - Muszę wstawać? Wyważy je?
Pierwszy spojrzał mętnym wzrokiem w stronę wejścia. Przemysłowe drzwi osadzone w solidnej futrynie i pokryte blachą, wydawały się naprawdę mocne. - Nie sądzę... - odparł, osuwając się po ścianie z powrotem na ziemie.
To stwierdzenie spotkało się z wyjątkowo optymistycznym przyjęciem. Wszyscy z grupy Drugiego z wyrazami ulgi na twarzy, padli tam gdzie stali. Pierwszy nie miał wątpliwości, że w tym stanie nikt nie miał ochoty na jakąkolwiek walkę.
Przez kolejne kilkanaście minut nikt się nie poruszył i to pomimo tego, że potwór co jakiś czas uderzał nagle w drzwi. W końcu Piąta usiadła po turecku na środku pomieszczenia i zasłaniając twarz dłońmi, spytała - myślicie, że pojawił się teraz? Jak byliśmy nieprzytomni?
Jej głos był niewyobrażalnie trzeźwy i spokojny, jak na fakt, że nie dawno ocknęła się z błysku. Pierwszy wiele razy czytał w różnych pseudonaukowych czasopismach, że kobiety z natury są odporniejsze na ból. Gdy spojrzał teraz w jej stronę i zauważył, że trzymała się nie wiele gorzej od niego, zaczynał co raz bardziej wierzyć w te teorie.
Pytanie dziewczyny przez dłuższy czas nie otrzymało odpowiedzi. Dopiero Trzeci trąc ręką po swojej czarnej czuprynie, wydukał – wątpię... Potwory zaczynają pojawiać się na mieście, jakieś kilka godzin po tym jak oprzytomniejemy. Ten musiał być już w sklepie...
- Czyli Pierwszy nas uratował! - wtrąciła entuzjastycznie Siódma, a swój nagły zryw przypłaciła natychmiastowym odruchem wymiotnym.
Drugi przytaknął jej natychmiast, patrząc z dumą na tymczasowego kompana. – No...Gdyby nie to, że ściągnął nas tutaj i zabarykadował, mielibyśmy naprawdę przegwizdane.
- Przestań...- jęknął Pierwszy. – Nie mów mi, że nikt z was o tym nie pomyślał.
- Nigdy nie złapało nas poza domem - wtrącił Trzeci. - Szczerze mówiąc gdy zaczęło się to wcześniejsze błyskanie nie wiedziałem jak się zachować. Właściwie to chciałem po prostu położyć się na podłodze...
Tłumaczenia Kuby przerwała istna nawałnica uderzeń. Najwidoczniej potwór po drugiej stronie drzwi rozjuszył się, słysząc jak rozmawiają.
- Możemy coś w końcu z tym zrobić?! - krzyknął Czwarty, zasłaniając uszy. - Szlag mnie zaraz trafi od tego walenia!
Drugi podniósł się na drżących nogach. - Pierwszy, może spróbowalibyśmy? Chciałbym, już iść do tej apteki...
- Nie mówiąc już o tym...- wtrącił Trzeci. - Że tym waleniem może nam ściągnąć więcej kłopotów pod drzwi.
Pierwszy podniósł się powoli. Chociaż głowa ciągle go ćmiła, to odzyskał już w pełni władze nad ciałem. Zaciskając rękę na pistolecie, sprawdził czy będzie w stanie celować. Chociaż dłoń drżała nieznacznie, uznał, że jest w stanie walczyć.
W tym samym czasie Drugi wyciągnął nóż i wepchnął końcówkę ostrza, w otwór po klamce. - Gotowy? - spytał, zerkając na Pierwszego.
Ten ustawił się z pistoletem w pogotowiu. Nim jednak Drugi otworzył drzwi, Pierwszy uświadomił sobie, że huk wystrzału w tak ciasnym pomieszczeniu nie tylko ‘’dobije’’ dogorywających, ale ściągnie też wszystko, co kryło się jeszcze w sklepie. Zrezygnowany schował broń do kabury i wyciągnął nóż. - Otwieraj...
W tym samym czasie ludzie na podłodze ''odpełzli'' od wejścia, czekając w gotowości.
Drugi pogmerał przez chwilę w zamku, aż udało mu się zablokować ostrze w odpowiednim miejscu. Gwałtownym ruchem odciągnął drzwi do tyłu, wpuszczając potwora do środka.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, istota wyskoczyła w powietrze, rzucając się na Pierwszego. Mężczyzna odruchowo zasłonił się nożem, a istota praktycznie sama nadziała się na niego. Odskakując w ostatniej chwili na bok, z ledwością uniknął przewrócenia, a truchło niewykształconego prześlizgnęło się po płytkach, znacząc je krwią.
Zebrani w toalecie podsunęli się spod ściany przyglądając leżącemu pośrodku potworowi. - Co to jest do cholery? Pierwszy raz coś takiego widzę... Obrzydliwe...- syczeli, ciągle otępiałymi i mdłymi głosami.
Martwa istota pozbawiona była nóg. Dół jej tułowia składał się w jakiś nieokreślony workowaty kształt, a górna część ubrana była w strój kasjera H-marketu. Ręce potwora były przesadnie umięśnione i najwidoczniej one służyły mu do poruszania się. Pierwszy był w szoku, gdy dotarło do niego, że zdołał on wybić się z ich pomocą na taką wysokość.
Gdy zgromadzeni wciąż jeszcze oglądali bestie, mężczyzna wychylił się na korytarz i poświecił latarką wzdłuż holu. Przejście wydawało się opustoszałe. Nawet jeżeli w markecie były jeszcze jakieś potwory, to walenie w drzwi ich nie przyciągnęło. W tym samym momencie usłyszał za swoimi plecami głos Trzeciego. - Widziałeś ten strój? Typ związany z tym miejscem… Na pewno jest ich tu więcej...
- Wiem...- syknął Pierwszy, którego ze zdenerwowania zaczynała mocniej boleć głowa.
- To może dajmy sobie spokój z tą apteką? - zaproponowała Siódma. - Poczekajmy na spokojnie, aż wszyscy dojdziemy do siebie.
Pierwszy słysząc to, cofnął się do pomieszczenia. - Wasza wola...
Propozycja dziewczyny wywołała jednak natychmiastowe oburzenie. - Wolałbym czekać w aptece...- syknął Czwarty. - Zaraz mi łeb rozerwie... - dodał po chwili i nagle poderwał się wbiegając do jednej z kabin. Odgłos wymiotów wypełnił pomieszczenie.
Piąta podniosła się i podchodząc do drzwi zapukała w nie. - Kamil? Wszystko dobrze?
- Tak...- jęknął mężczyzna. - Po prostu boli tak bardzo...
Drugi widząc to pokręcił głową. - Dobra ja i Pierwszy jakoś się trzymamy. Wywalcie tego dziada i poczekajcie tutaj. My ogarniemy w tym czasie leki. Jak je weźmiecie to damy sobie jeszcze chwilę spokoju i bierzemy się za sklep...
W tym momencie Trzeci zaprotestował. - Przecież nie musimy się spieszyć...- westchnął, opierając czoło o dłonie tak, że jego długie czarne włosy zasłoniły mu twarz - I tak nie powinniśmy się stąd ruszać do jutra...
Dziewiąty który opierał się o ścianę tuż obok niego, spytał natychmiast. - Czemu?
Trzeci, z twarzą wciąż ukrytą za ścianą włosów odparł. - Bo w kilka godzin po błysku zawsze robi się mnóstwo niewpełniwykształconych na ulicach... A my już nie mamy samochodu...- dodał po chwili.
- Kuba ma rację - stwierdził Drugi. - Tylko, że teraz ani tu, ani na ulicy nie jesteśmy bezpieczni. Nie wiemy ile potworów jest na terenie marketu, a nie długo zrobi się ciemno. Wolałbym uniknąć czyszczenia marketu przy świetle latarek. Dlatego załatwiamy na szybko leki, dajemy wam jeszcze chwilę na dojście do siebie, a potem czystka.
Pierwszy słysząc to popatrzył na zegarek. - Lepiej się pośpiesz. Za jakieś dwie godziny zacznie się ściemniać - oznajmił złowieszczo.
- Jasne...- potwierdził Drugi, odwracając się w stronę Trzeciego. Pogrzebał przez chwilę w swojej torbie, aż w końcu wyciągnął z niej dziecięce Walkie-talkie. - Trzymaj! Będziemy w kontakcie. Gdyby były kłopoty damy wam znać...
Kuba popatrzył na plastikowe radyjko z politowaniem. - Przecież to jest zabawka...
- Wiem... - stwierdził Drugi. - Ale na odległość do apteki powinno starczyć...
Trzeci zrobił niepewną minę, nie mniej włączył radio. - No dobra, jak coś to alarmujcie.
Pierwszy sięgnął w tym momencie po swój kask i zapiął go z powrotem na głowie. Gdy był już gotowy skinął na Drugiego i obaj mężczyźni z latarkami i bronią w pogotowiu, wyszli na korytarz.
Przechodząc przez pokryte mrokiem pomieszczenie, ruszyli w kierunku stanowisk kasowych, na przeciwko których miał znajdować się pawilon z apteką.
Drugi który szedł jak w transie, wyszeptał nagle - przerażające... Cholera tak teraz pomyślałem, że ja przecież kiedyś prawie codziennie byłem w H-Markecie. Na pewno znałem człowieka, który stał się tym potworem – stwierdził marszcząc czoło, po czym spytał niepodziewanie. - Pierwszy jak myślisz? Dlaczego my jesteśmy normalni, a oni nie?
- Nie mam pojęcia...- odparł mężczyzna, świecąc latarką po witrynie stoiska z akcesoriami do telefonów. - A w obecnej chwili bardzo ciężko mi się myśli.
- Mi też - westchnął Drugi. - Próbuję odwrócić uwagę od bólu rozmową...
- ...Zauważyłem już, że ty w ogóle masz jakiś problem z siedzeniem cicho - wtrącił zirytowany Pierwszy, przypominając sobie, sprzeczkę z kamienicy.
- Dalej się złościsz o Siódmą? - jęknął Drugi. - Daj spokój! Była po prostu ciekawa tego ''tajemniczego gościa'' który żyje sam w mieście. Miałem jej nakłamać, że jesteś sodomitą?
Pierwszy słysząc to pytanie, zrobił wielkie oczy. - Zamiast robić ze mnie dewianta, mogłeś po prostu powiedzieć, że nie jestem nikim szczególnym...
- … Dla mnie jesteś! - wtrącił Drugi, robiąc niespodziewanie zaciętą minę. - Uratowałeś mi życie i nie pozwolę ci o tym zapomnieć...
- Dlaczego to zabrzmiało jak groźba? - spytał Pierwszy.
- Bo wkurza mnie to, jak umniejszasz sobie na każdym kroku! - odparł Drugi.
Pierwszy zatrzymał się spoglądając na niego. - Zrozum, że wreszcie! - warknął. - Ja sobie nie umniejszam! Doskonale wiem w czym jestem dobry, a w czym kiepski! Podchodzę do tego świata w najbardziej racjonalny sposób jaki się da! Powiedz mi, po jakiego diabła mam się związywać z ludźmi którzy chcą stąd odejść, kiedy ja chcę zostać? Żeby było mi gorzej gdy znowu zostanę sam? Wystarczy mi dyskomfort który mam przez to, że przyzwyczaiłem się do ciebie...
Drugi słysząc to popatrzył zszokowany, po czym opuścił głowę. - Przepraszam... - westchnął. - Naprawdę myślałem, że w którymś momencie cię przekonam. Cholera nawet nie brałem pod uwagę, możliwości, że tu zostaniesz. Nie chciałem, żeby było ci ciężko po moim odejściu… Wiesz kiedy tak patrzę na wybory których dokonujesz, przerażam się na samą myśl, jakie ty musiałeś mieć życie...
- Kiepskie - skwitował Pierwszy. - A teraz chodź, bo mam wrażenie, że Czwarty nie będzie jedynym który się rozwiązał...
- Ok… - powiedział Drugi, który był teraz w znacznie gorszym humorze.
Mężczyźni ruszyli z powrotem w kierunku stojących w oddali stanowisk kasowych. Ponieważ na dachu było tu znacznie więcej świetlików, obaj wyłączyli latarki i szli w pół mroku.
- Przynajmniej tu tak nie cuchnie - stwierdził nagle Drugi, chcąc ewidentnie zmienić temat.
- Przy kasach były alkohol i napoje, nic co mogłoby się zepsuć - wyjaśnił Pierwszy, który dostrzegł już witrynę apteki.
W tym samym momencie odgłos tłuczonego szkła, rozbił się echem po opustoszałym sklepie. Mężczyźni spojrzeli w kierunku półek marketu i dostrzegli w ciemności jakiś ruch.
- Nóż czy pistolet? - spytał natychmiast Drugi.
Pierwszy zmrużył oczy próbując ocenić zagrożenie. - Wydają się delikatne...Może lepiej nie ściągać ich tu naraz... - wyszeptał.
Drugi skinął głową i sięgnął po nóż, a Pierwszy zorientował się w tym momencie, że swój zostawił tkwiący w głowie poprzedniego potwora. - Daj...- szepnął wyciągając dłoń w stronę broni kompana.
Drugi popatrzył niepewnie. – Dlaczego?
- Bo oni nie poradzą sobie bez ciebie…- wypalił Pierwszy, prawie wyrywając Drugiemu nóż z ręki.
Ściskając rękojeść wysunął się natychmiast do przodu, obserwując alejki między kasami. Do jego uszu dochodził niewyraźny odgłos cielska ciągniętego po podłodze. W końcu spomiędzy stanowiska czwartego i piątego, wypełzł kolejny niewykształcony, identyczny jak ten sprzed łazienki.
Bestia dostrzegając go, ruszyła z niewyobrażalną szybkością do przodu, trąc ciałem po podłodze. Nim Pierwszy zdążył unieść nóż, potwór wyskoczył nagle w powietrze i natychmiast powalił go na ziemie. Jego cielsko było niewyobrażalnie ciężkie, i ściskało mu żebra jak worek kamieni.
Niewykształcony niemal natychmiast uniósł swoją olbrzymią rękę i uderzył go w głowę z siłą ogromnego młota. Pierwszy miał wrażenie, że gdyby nie hełm jego czaszka roztrzaskała by się jak arbuz. Bestia wymierzyła kolejny cios i wtedy stało się coś przerażającego – hełm zaczął pękać. Niewykształcony był na tyle silny, że skruszył tworzywo. Przerażony Pierwszy pchnął go nożem w bok, ale w niczym to nie pomogło. Potwór uniósł rękę gotów do kolejnego uderzenia, ale nim zdążył się zamachnąć Drugi wystrzelił w jego stronę.
Mężczyzna z bronią wycelowaną w głowę potwora, wypalił po raz kolejny, a niewykształcony osunął się martwy.
Drugi natychmiast doskoczył do truchła próbując je zrzucić. - W porządku? Nic ci nie jest? - spytał zerkając na Pierwszego.
- Jest ok...- odetchną, czując jak jego przepona zostaje uwolniona. - … ale naprawdę mało brakowało - stwierdził ściągając z głowy pęknięty kask. – Dzięki…- dodał po chwili.
- Przestań, tkwimy w tym razem – stwierdził Drugi, pomagając Pierwszemu wstać. – Zareagował bym wcześniej, ale po tym jak łatwo poradziłeś sobie z poprzednim, nawet nie brałem pod uwagę, że będziesz potrzebował pomocy… Przez to szarpałem się chwilę z kaburą.
Pierwszy zastanowił się nad tym i powiedział – po przednio miałem spore szczęście. Właściwie ten z wcześniej sam się zabił o mój nóż...
Nim Pierwszy zdążył skończyć obu mężczyzn po prostu zmroziło. Z głębi sklepu zaczął dobiegać istny rumor. Odgłosy przewracanych stojaków, strącanych pudełek i tłuczonych butelek wypełniły całą halę sklepową.
- Apteka! - krzyknął Drugi i ciągnąc za sobą Pierwszego, ruszyli do pawilonu.
W tym samym momencie z pomiędzy stanowisk kasowych wyskoczyły dziesiątki pełzających potworów.
Mężczyźni wpadli do wnętrza sklepu z farmaceutykami. Pierwszy spojrzał natychmiast na kratę antywłamaniową wiszącą tuż nad wejściem, ale była ona opuszczana elektrycznie. Drugi musiał pomyśleć o tym samym, bo spojrzał zdenerwowany na mechanizm.
- Na tył! - zawołał Pierwszy i przeskakując przez ladę, dopadł do drzwi na końcu apteki.
Obaj wbiegli na korytarz który prowadził do magazynku i pomieszczenia socjalnego. Ponieważ w zamku nie było klucza, Pierwszy zatrzymał się blokując klamkę ręką.
W tym samym momencie z zabawkowego Walkie-talkie dobiegł trzeszczący głos Trzeciego. - Drugi! Co się dzieje? Słyszeliśmy strzał? Wszystko dobrze?!
Pierwszy ryknął. - Szukaj czegoś do zablokowania klamki!
Drugi nie czekając wpadł w głąb pomieszczenia, a w tym samym czasie po drugiej stronie drzwi coś uderzyło w ścianę. Pierwszy blokował wejście ze wszystkich sił, gdy nagle poczuł, że coś uderza w klamkę. Siła ciosu prawie złamała mu bark, a drzwi uchyliły się. W ostatniej chwili zdołał zatrzasnąć je z powrotem, nim potwór po drugiej stronie zdołał dostać się do środka. - POŚPIESZ SIĘ! - krzyknął do Drugiego.
Po chwili mężczyzna przybiegł krzycząc - NIC NIE MA! MUSIMY WIAĆ!
- Jest jakieś wyjście?! - zawołał Pierwszy.
- Otworzyłem okno! - odparł mu Drugi.
Pierwszy wypuścił klamkę i pobiegł z kompanem w głąb pomieszczenia. W małym pokoiku socjalnym było nie zbyt duże okno, ale wystarczające by się przez nie wydostać. Mężczyźni błyskawicznie wyskoczyli na zewnątrz budynku.
- Co teraz? - spytał Drugi.
- Na dach! - zarządził Pierwszy. - Z tyłu jest drabina.
Mężczyźni pędem okrążyli H- market. Na tyłach zobaczyli rampy, przy których wciąż stały dwie ciężarówki pozostawione w trakcie rozładunku. Kawałek dalej na rogu budynku, znajdowała się drabina serwisowa.
Pierwszy doskoczył do niej i zaczął wspinać się na górę, a Drugi ruszył tuż za nim. Po chwili obaj padli na dachu, dysząc ciężko...
- No to udupiliśmy...- jęknął Drugi.
***
Przez trzeszczące bez opamiętania dziecięce radio, Drugi dał znać swoim kompanom, że są bezpieczni. Nakazał im też zatrzasnąć się w toalecie i czekać, aż on i Pierwszy rozeznają się w sytuacji.
Mężczyźni, upewniając się, że potwory nie podążyły za nimi, zeszli z dachu i przez główne wejście, zajrzeli jeszcze raz do wnętrza H-marketu. Niestety za szybą czekał ich nieciekawy widok. Najwidoczniej potwory, które do tej pory skrywały się gdzieś w pomieszczeniach magazynowych, zajęły teraz cały front sklepu. Blokując zarówno wejście dla Drugiego i Pierwszego, jak i możliwość ucieczki dla pozostałych.
Ponieważ wszyscy byli osłabieni Błyskiem, Drugi postanowił, że wstrzymają się do rana z wszelkimi działaniami. Razem z Pierwszym wrócił więc na dach, a reszta musiała przecierpieć noc na podłodze toalety.
Siedząc tuż za ogromną literą ''H'', będącą firmowym znakiem sieci sklepów H-market, Drugi jęknął. - Zimno...- a po chwili dodał. - Teraz się zastanawiam, kto ma gorzej... My marznąć tutaj, czy oni na dole w odorach wymiocin Kamila.
- Zakładając, że tylko on finalnie się porzygał - skwitował Pierwszy. - Poza tym ja wolę, jak jest chłodno... Nie lubię gorąca – stwierdził i dodając po chwili, wyjaśnił. - Gdy jest chłodno, możesz się ubrać, napalić w piecu, włączyć ogrzewanie w samochodzie i po problemie. Gdy jest gorąco, nawet jak się rozbierzesz, to się z tym męczysz.
Drugi podrapał się po głowie. – Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób, ale zawsze możesz włączyć klimę w samochodzie...
- … nie w takim na który było mnie stać - wtrącił Pierwszy.
Drugi zaśmiał się.
Mężczyźni siedzieli przez chwilę, obserwując powoli tonące w ciemności Krańcowo.
- Pierwszy...- zagadnął w końcu Drugi. - Damy radę to ogarnąć?
Mężczyzna oparł się o wspornik wielkiej litery. Sytuacja nie wyglądała dobrze, ale wolał nie dzielić się tym z wyraźnie przybitym kompanem. - Te stwory są silne. We dwóch nie oczyścimy frontu – stwierdził. – Jak zacznie świtać, będziemy musieli narobić trochę hałasu od strony rampy. Odciągniemy w ten sposób tyle niewykształconych ile się da, żeby twoi ludzie mieli szanse się wydostać.
Drugi milczał przez chwilę, aż w końcu spytał dość nie pewnie. – A potem spróbujemy zdobyć sklep? Prawda?
Słysząc zwątpienie w jego głosie, Pierwszy stwierdził – to już chyba zależy od twoich ludzi. Czy będą chcieli podejmować ryzyko dalej…
- Oni nie mają wyjścia – odparł Drugi. – Ale ty tak…
Pierwszego zatkało. Czyżby Grzegorz domyślił się, jak duże skrywa zapasy? A może sugerował jedynie, że dla niego zaopatrzanie się poza Centrum, nie jest problemem. – Lubię kończyć, to zacząłem – odparł wymijająco.
Drugi z jakiegoś powodu, ciągle starał się wzbudzić w nim wątpliwość. - Pójdzie na to masa amunicji... – stwierdził niespodziewanie. – Możesz zostać po tym wszystkim mocno rozbrojony.
- To i tak w przyszłości byłoby nieuniknione – stwierdził Pierwszy. – A dzięki temu H-Market będzie dla mnie dostępny. Wydaje mi się, że warto…
Drugi przycichł na chwilę, nawet się nie poruszając. Dopiero po dłuższym milczeniu, stwierdził coś niespodziewanego. – Gdy uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie naprawdę tu zostaniesz, poczułem się źle na myśl o tym, że będziesz bezbronny…
Pierwszym targnęła w tym momencie dziwna myśl. Czyżby Drugi naprawdę martwił się o niego? Polubił na tyle, by jego los nie był mu obojętny? Przyjemne uczucie, które przez chwilę wypełniało jego wnętrze, zostało natychmiast stłamszone przez wewnętrzny głos. – Konwenanse i nic więcej. Co innego miałby powiedzieć w takiej sytuacji. – Nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy, stwierdził po prostu. – Nie zastanawiaj się nad tak odległą przyszłością, jeśli nie masz gwarancji, że wszyscy przeżyjemy jutro…
- Ty i ten twój fatalizm - powiedział Drugi milknąc ponownie.
W tym momencie ciemność zalewająca Krańcowo, zaczynała robić się nieprzenikniona. Tylko w jednym miejscu na niebie widać było coś, co przypominało łunę odległego miasta.- Jak myślisz...- zagadnął Drugi. - Co tam jest?
- Polana…- odpowiedział Pierwszy. – Jedyne miejsce w Krańcowie, gdzie w nocy jest jasno…Zupełnie jakby padało tam światło niewidocznego księżyca.
- Nie wiedziałem, że takie miejsce istnieje – stwierdził zaintrygowany Drugi. - Może to w tamtą stronę powinniśmy się udać gdy już się zaopatrzymy...
- Może...- westchnął Pierwszy, zamykając oczy.
Najbardziej zdziwiło go teraz, że nie zauważył już znaczącej różnicy między ciemnością a tym, co widział pod powiekami. Drugi rozciągnął się w tym czasie na dachu. - Ciągle dręczy mnie jedna myśl.
- Jaka? - dopytał Pierwszy, wsłuchując się w głos kompana.
- Dlaczego my? Dlaczego właśnie my jesteśmy ludźmi...- spytał jak oczarowany. - Ty jeszcze się jakoś wyróżniasz... ale Kuba? Albo Dominika? Nie mówiąc już o Decu... To są zwyczajni ludzie, najzwyczajniejsi ze zwyczajnych. Co zadecydowało?
Pierwszy, którego ból głowy w końcu opuścił, był teraz w znacznie lepszym nastroju do gdybania, niż gdy szli przez market. Z tego powodu postanowił pociągnąć temat, by nie zboczył on znowu na wspólną ucieczkę. - Załóżmy przez chwilę, że ta wasza teoria o eksperymencie wojskowym, medycznym czy tam innym jest prawdziwa... - zaczął sennym głosem. - Kryteriów może być wtedy kilka. Może z jakiegoś powodu jesteśmy odporni na przemianę w potwory i muszą się nas jakoś pozbyć. Może też być tak, że wszyscy mogliśmy stać się potworami, ale wybrano nas, właśnie jako najprzeciętniejszych z przeciętnych, żeby zobaczyć jak poradzimy sobie z potworami, albo raczej potwory z nami... No i trzecia opcja, nie było żadnych kryteriów i po prostu wybrano nas drogą losowania...
Drugi zamyślił się. - Z twoich ust to wszystko brzmi tak wiarygodnie, że sam zaczynam mocno wierzyć w te teorie.
Pierwszy pokręcił głową. - Dla was lepiej by było, gdyby ta konkretna okazała się bujdą.
- Czemu? - spytał Drugi.
- Pomyśl! - wyrzucił Pierwszy. - Żyjemy w Polsce. To nie jakiś szczyt cywilizacji, ale nasi politycy muszą jeszcze stwarzać minimalne pozory, że się nami przejmują. Jeżeli rzeczywiście ktoś prowadzi tutaj eksperyment, to przecież nie mogą dopuścić, żeby ktoś się wydostał i ogłosił to światu. Dlatego granice na pewno są strzeżone, a was w najlepszym wypadku zawrócą, a w najgorszym zabiją...
- Au...- jęknął Drugi, wyraźnie zawiedziony.
- Na twoje szczęście, nie wydaje mi się by to było prawdopodobne - pocieszył go Pierwszy. - Wspominałem ci już, że ani Krańcowo nie byłoby najlepszym miejscem do takiego testu, ani tym bardziej nie wyobrażam sobie technologii pozwalającej na zmienianie ludzi w niewpełniwykształconych.
Drugi pociągnął temat dalej. - To skoro już tak wymyślamy. Co dla ciebie jest jak na razie najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem?
- Koniec świata...- odopowiedział Pierwszy. - W tym biblijnym znaczeniu... Tylko, że ta teoria nie daje wam większych nadziei, bo gdyby okazała się prawdziwa, gdziekolwiek nie pójdziecie zastaniesz ten sam świat co tutaj.
- Naprawdę myślisz, że to może być to? - spytał Drugi.
Pierwszy pokręcił głowa. - Po prostu patrząc na te nieprawdopodobne rzeczy które się tu dzieją, to najbardziej nieprawdopodobna odpowiedź, stała się dla mnie najbardziej prawdopodobną.
- Mimo wszystko zmartwiłeś mnie - stwierdził Drugi. - Do tej pory o ucieczce myślałem z nadzieją, ale teraz jakby zaczynam się trochę bać...
- Proszę, proszę - zakpił Pierwszy. - Więc optymistę też można zaniepokoić. Idź lepiej spać zamiast się nad tym zastanawiać, poczuwam trochę.
- Jesteś pewien? - spytał Drugi.- Mogę popilnować nas pierwszy...
- Ja i tak nie usnę - odparł, kładąc sobie latarkę na kolanach.
- No dobra, jak coś to mnie budź…- westchnął mężczyzna i rozłożył się na blasze.
Już po chwili Pierwszy usłyszał dobiegające z ciemności równomierne chrapanie.
- Niektórzy to mają szczęście…- pomyślał i podnosząc się powoli, wyszedł z zza ogromnej litery.
Pod stopami miał w tym momencie parking, ale było już tak ciemno, że był w stanie go dostrzec tylko w świetle latarki. Siadając na krawędzi dachu, wyłączył ją i zaczął wsłuchiwać się w odgłosy otoczenia.
Od bardzo długiego już czasu noce w mieście przestały być spokojne. Gdy mężczyzna dopiero się pojawił, właściwie nic nie przerywało panującej tutaj ciszy. Nie było samochodów, ptaków albo choćby wiatru, który trząsłby gałęziami, wydobywając jakikolwiek dźwięk. Czasami tylko jakiś odkruszający się element fasady, pękająca sklepowa witryna albo przewracające się wyschnięte drzewo, mąciło ten spokój. To była jednak przeszłość. Obecnie każda noc w Krańcowie swoimi dźwiękami przypominała odgłosy rodem z piekła. Krzyki, płacz, jęki i dziwaczne pomruki rozchodziły się po ulicach. Każdemu, kto pojawiłby się nagle w mieście, zmroziłyby one krew w żyłach, ale Pierwszy zdążył się do nich przyzwyczaić. – Nie lubię ciszy…- pomyślał. Gdy porównywał dawną głuszę i to, co otaczało go teraz, zdecydowanie wolał ten hałas. Ciągłe poczucie obecności potworów wymuszało na nim skupienie, a to pozwalało dużo lepiej radzić sobie z natrętnymi myślami niż nawet najlepsza farmakologia.
W pewnym momencie mężczyzna miał wrażenie, że dostrzegł coś jak mroczki. Gdy mrugnął kilka razy i upewnił się, że nie przysypia z zamkniętymi oczami, uświadomił sobie, że owe ‘’mroczki’’ widzi tylko w jednym miejscu w przestrzeni. Nagle tajemnicze plamy zaczęły robić się coraz wyraźniejsze. Z oddali przez ciemność, zaczęło przebijać się bardzo mdłe światło. Pierwszy rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nie jest to tylko złudzenie zmęczonych latarką oczu, ale tajemnicze zjawisko wciąż znajdowało się w jednym punkcie.
Mężczyzna podniósł się powoli i mrużąc oczy starał się zrozumieć z czym ma do czynienia.
Gdy się nad tym zastanowił, była to pierwsza od dawna noc, którą spędzał na zewnątrz. Okna w jego domu były pomalowane na czarno, by potwory nie widziały w ciemności zapalonych świateł. Może więc takie coś pojawiało się w mieście regularnie, tylko on sam nigdy tego nie widział?
Spoglądając ciągle w to samo miejsce, dostrzegł w końcu migotanie, a światło zdawało się co raz bardziej intensywne. W końcu Pierwszy zdecydował się obudzić Drugiego. Przechodząc obok wspornika litery, szarpnął kompana delikatnie za ramię.
- Co… Co się dzieje? – spytał rozespany Drugi.
- Chodź ze mną, musisz coś zobaczyć – odparł Pierwszy, prowadząc towarzysza na skraj dachu.
Gdy tylko stanęli obok wielkiej litery, mężczyzna wskazał palcem na plamę światła która robiła się co raz wyraźniejsza. – Widziałeś już takie coś? – spytał natychmiast.
- Nie…nigdy – odparł Drugi i przyklęknął jakby się bał, że ktoś go dostrzeże. – Dawno się pojawiło?
- Przed chwilą…- wyjaśnił Pierwszy, również przyklękając.
Mężczyźni zamarli, obserwując dziwne zjawisko, które zdawało się przybliżać z każdą sekundą. Światło było już tylko kilka przecznic od H-marketu i zdawało się wypełniać całą szerokość ulicy.
- Cholera…- syknął Drugi. – Jakby zmierzało w te stronę, a my jak na złość rozdzieleni…
Pierwszy nie odpowiedział. Ze wszystkich sił starał się wyłapać coś z tego nieokreślonego kształtu. Plama światła powiększała się, ale nie była szczególnie intensywna. – To nie latarki… - pomyślał. – Raczej pochodnie… Światło było jednak za słabe, nawet jak na pochodnie.
Nagle Drugi wyrwał go z zamyślenia. – Słyszysz to? – spytał. – Brzmi jak kroki…
- Dziesiątki kroków - dodał Pierwszy.
W tym momencie obaj popatrzyli na siebie zlęknieni. Drugi chwycił za radio chcąc najpewniej poinformować pozostałych, ale Pierwszy powstrzymał go łapiąc za rękę. – Nie rób tego pochopnie…
- Co robisz! Muszę ich ostrzec! Coś się zbliża! – syknął Drugi.
Pierwszy ścisnął mocniej za jego nadgarstek. – Zastanów się. Oni i tak są w tragicznym położeniu. Otoczeni przez potwory. Uwięzieni od tylu godzin w ciasnym pomieszczeniu. Ktoś może w końcu nie wytrzymać i spróbuje nieprzygotowany uciec z łazienki… Jeśli śpią lepiej dla nich. Przekonajmy się najpierw co nadchodzi…
Drugi odetchnął. – Masz rację.
Mężczyźni obrócili się z powrotem w kierunku ulicy, światło było już tylko kilkanaście metrów od parkingu, a kroki zaczynały odbijać się echem pomiędzy blokami. Nagle z tego nieokreślonego kształtu Pierwszy zaczął wyłapywać pojedyncze sylwetki. – To Znicze! – zawołał nieco zbyt głośno i po chwili już zupełnie bez sensu, poprawił się szepcząc. – To Znicze…
- Masa Zniczy…- dodał Drugi. – Co one tu robią? Tak daleko od Cmentarza… I skąd ich aż tyle…
- Jesteśmy zaraz po błysku i to przesadnie długim błysku – wyjaśnił Pierwszy. – Ale dokąd idą? – spytał sam siebie gdy nagle dostał olśnienia. – Przecież po tamtej stronie miasta jest cmentarz komunalny, muszą zmierzać do niego…
Drugi nawet nie przytaknął, słysząc odpowiedź. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w łunę która zaczęła przetaczać się przed nimi. Plac pod H-marketem wyglądał jakby przepływał przez niego cmentarz w dzień zaduszny. Dziesiątki czerwonych, białych i pomarańczowych świateł przesuwały się ulicą, wbite w twarze niewykształconych.
- Przerażające…- wyszeptał mężczyzna.
Pierwszy spoglądał na ten dziwaczny pokaz z równym skupieniem. – Nie zwracają uwagi na market, może pójdą w swoją stronę.
Wypowiadając te słowa nie był on nawet świadomy, w jak złą godzinę to zrobił. Nie minęła nawet sekunda gdy dźwięk roztrzaskiwanej witryny, przeraził obu mężczyzn stojących na dachu.
Pierwszy i Drugi spojrzeli na dół sklepu i w poświacie zniczy dostrzegli niewykształconego z marketu, który leżąc na plecach w odłamkach, szkła podnosił się powoli ociekając krwią.
- Czemu… - spytał Drugi jak zahipnotyzowany, a Pierwszy wskazał palcem na kolumnę potworów. – Patrz…
Kilku niewykształconych idących na obrzeżach odłączyło się od reszty i ruszyło nieśpiesznym ciężkim krokiem w stronę potwora z marketu. Ten zdołał w końcu obrócić się brzuchem do ziemi i na służących za nogi rękach, popędził w stronę nadchodzących Zniczy.
- On je atakuje…- wysapał Pierwszy, a w tym momencie kolejne szyby w H- markecie pękły z hukiem. Mała grupa beznożnych niewykształconych wyskoczyła za swoim kompanem i ruszyła w stronę parkingu.
Biegnący na czele zaatakował idącego z przodu rosłego Znicza. Niczym tygrys napadający na człowieka, powalił go na ziemię i pojedynczym uderzeniem swojej umięśnionej ręki, rozłupał szklane pół twarzy potwora. Chociaż Znicz natychmiast przestał się poruszać, to bestia z marketu nie dała spokoju jego trupowi. Okładając je ze wszystkich sił, wydawała się po prostu rozwścieczona.
Potwór do tego stopnia zaaferował się pastwieniem nad swoją martwą ofiarą, że nie zwrócił nawet uwagi jak dwa kolejne Znicze zaszły go z obu stron. Chwytając beznożnego za kikut pleców i ręce, rozdarły go niemal na pół.
- Walczą ze sobą? I to tak zajadle? – zauważył Drugi. – Czemu, przecież to też są potwory!
Pierwszy nie odpowiedział, do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że bestie mogą być w stosunku do siebie tak agresywne. – Może różne gatunki są dla siebie wrogie? - stwierdził, obserwując jak jeden wyjątkowo skoczny potwór z marketu przeskakuje od Znicza do Znicza, bez trudu zabijając je ciosami w szklaną twarz.
Nagle w jego głowie zrodziła się przerażająca myśl. Agnieszka była sama w kryjówce. A jeśli zacznie tak hałasować, że zwróci na siebie uwagę jakiś potworów które będą szły ulicą? – Nie- dom był dobrze wyciszony, sprawdzał to wielokrotnie. Nawet gdyby zaczęła drzeć się wniebogłosy, nie było szans by przyciągnęła coś samym hałasem.
W tym momencie z dziecięcego radia dobiegło trzeszczące wołanie Trzeciego. – Drugi! Co tam się dzieje?! Skąd ten hałas?!
- Mamy tu dziwną sytuację…- wyszeptał mężczyzna. – Nie denerwujcie się, gdyby działo się coś niebezpiecznego dla was, dam znać…
- Dziwną sytuację? Jaką dziwną sytuację? Grzesiek co się dzieje?! – dopytywał Trzeci którego najwidoczniej nie uspokoiły zapewnienia kompana.
W tym momencie Drugi popatrzył w stronę Pierwszego. – Powiedzieć im?
- Nie wiemy jak to się potoczy, muszą być gotowi uciekać albo walczyć…- odparł spytany.
W tym momencie Grzegorz wziął głęboki oddech i siląc się na spokój zawołał do radia. – Na drodze pojawiły się Znicze, potwory z H-Marketu rzuciły się na nie i walczą teraz ze sobą na parkingu…
- Walczą?! – zawołał trzeszczącym głosem Kuba.
Drugi nie odpowiedział skupiając się ponownie, na tym co działo się właśnie pod nimi. Ogromna ilość Zniczy odłączyła się od korowodu i wmieszała w walkę ze stworami które masowo zaczęły wypadać ze sklepu. Całe okolice H- marketu rozświetliły się płomykami z których pojedyncze gasły co chwila, gdy któryś z potworów został zabity. O ile Znicze umierały w ciszy, o tyle marketowi niewykształceni darli się wręcz opętańczo, gdy któryś z nich dostał się w łapy wrogich stworów.
W tym samym czasie radio zaczęło trzeszczeć niemiłosiernie, a z jego głośnika wydarł się tabun przerywanych oburzonych głosów. – Dru… CO SIĘ TA… Mamy ucie… Mó…
Drugi odsunął się od krawędzi dachu, by nie zwrócić uwagi potworów z dołu i zaczął tłumaczyć sytuację swoim kompanom. – Próbujemy rozeznać się w sytuacji…Dajcie nam chwilę.
Dla Pierwszego sytuacja była już jednak oczywista. Zniczy było po prostu mnóstwo i zbliżały się one do sklepu co raz bardziej, pokonując jego poprzednich mieszkańców.
- Drugi, one tu wejdą…- stwierdził Pierwszy.
Mężczyzna słysząc to zawołał. – Czekajcie chwilę! Idziemy do was!
Po tych słowach natychmiast chwycił za latarkę i ruszył w kierunku drabinek. Pierwszy nie czekając poszedł za nim. – Myślisz, że korytarz opustoszał?
- Mam nadzieję…- jęknął mężczyzna.
Zsuwając się po drabinie, znaleźli się z powrotem na tyłach sklepu, a tam przez uchyloną rampę załadunkową dostali się do środka. Pomieszczenie magazynowe w świetle latarek przypominało gniazdo jakiś ogromnych gadów. Roztrzaskane palety i kartony po produktach spożywczych ułożone były w dziwaczne legowiska, pokryte lepiącą się cuchnącą wydzieliną.
- Tu musiały siedzieć na początku – wyszeptał Drugi, a Pierwszy ponaglił krocząc w kierunku głównej hali sklepu. – Pośpieszmy się…
Przez oddzielone gumową kurtyną przejście, dostali się na główną część sklepu. Wyglądało na to, że w trakcie swojego szturmu na przód, niewykształceni pędzili na oślep i staranowali ogromną cześć półek i wysepek. Samych potworów nie było jednak widać.
Potykając się o porozrzucane pudełka i resztki regałów mężczyźni dostali się na front sklepu. Mijając kasy wkroczyli do miejsca gdzie potwory zaskoczyły ich przy aptece. Ciało istoty zabitej przez Drugiego wciąż leżało przed wejściem.
- Pusto…- wyszeptał Pierwszy. – Dalej, dalej!
Drugi skinął głowa i dwaj mężczyźni popędzili ciemnym korytarzem, dobiegając w końcu do drzwi łazienki. Stąd słyszeli już wyraźnie całą wrzawę jaka działa się na parkingu. Ku swojemu przerażeniu Pierwszy dostrzegł kilka płomyków Zniczy, które zdawały się świecić już w obrębie sklepu.
Drugi dopadł w tym czasie do drzwi i załomotał w nie. – To ja! Nie strzelajcie! – zawołał, a po chwili z pomocą noża, otworzył je i zajrzał do środka.
Jego towarzysze czekali z przestraszonymi minami i bronią w pogotowiu. - Drugi! – zawołało kilka osób, a Trzeci wychylił się natychmiast na korytarz.
- Co się tam dzieje…- syknął, słysząc odgłosy walki potworów.
- Nic dobrego – odparł Pierwszy i gestem ponaglił ludzi by wyszli na zewnątrz.
- Co właściwie robimy? – spytała Siódma.
Drugi zerkając na Pierwszego rzucił propozycję. – Uważam, że powinniśmy ukryć się teraz gdzieś w głębi sklepu i przeczekać, aż to się skończy…
Trzeci słysząc to nie był do końca przekonany. – A Pierwszy co o tym myśli…
Słysząc swój pseudonim, mężczyzna dodał. – Na mieście mogą być teraz dziesiątki niewykształconych, więc na pewno stąd nie uciekniemy. Jedyne co powinniśmy ustalić, to czy bronimy się tu, czy na dachu.
Drugi rozejrzał się po zgromadzonych. – Na dach prowadzi tylko jedna drabina, a ze sklepu wydostać się można wieloma drogami. Ja bym został tutaj…
Pierwszy słysząc to ruszył w głąb sklepu. – Zamknę drzwi magazynu, przynajmniej nie zajdą nas od tyłu… Wy spróbujcie w tym czasie zabarykadować korytarz, tylko nie róbcie dużo hałasu…
***
Szczęściem dla wszystkich uwięzionych tego dnia w markecie, był fakt, że Prawo Trzech nie istniało w tej samej formie od początku Krańcowa. Chociaż wszyscy niewykształceni pojawiają się ze swoistym zmysłem pozwalającym odróżnianiać ludzi oraz inne typy niewykształconych, to przez pierwsze pokolenia nie była to zdolność która pozwalała na coś więcej niż rozpoznanie przy bezpośrednim kontakcie.
Zdolność którą w pełni można rozumieć jako Prawo Trzech, pojawiła się znacznie później i nie jako zastąpiła wśród niewykształconych inne zmysły, które degradowały się w raz z kolejnymi powrotami. W czasach gdy formowała się ‘’Pierwsza Grupa”, większość potworów polegała jeszcze na wzroku i słuchu.
O niespodziewanym pojawieniu się Prawa Trzech, wspominać później będzie Mike, w czasie podróży z Dzikim przez Zatorze. – ‘’a zaraz potem na bakier Danielowi zrodziła się zasada 3. Podobno przedtem ludzie nie przyciągali niewykształconych’’ – fragment z opisu powstania Armii Daniela.
***
Pierwszy wraz z grupą Drugiego, zabarykadowali cały główny hol H-Marketu, oddzielając go paletami i stalowymi półkami z pobliskiego salonu prasowego. Zabezpieczając się po części przed powrotem niewykształconych, zamarli w oczekiwaniu na finał starcia potworów.
Chociaż odgłosy walki ucichły, to przez roztrzaskaną witrynę sklepu, ciągle widać było małe płomyczki pojawiające się raz za razem na parkingu.
Z tego co wiedział Pierwszy, towarzysze Drugiego wielokrotnie walczyli ze Zniczami na cmentarzu, ale na pewno nigdy nie widzieli ich w takiej ilości. Dziesiątki tańczących kolorowych ogników sprawiały, że nawet gadatliwy Drugi i nie mniej ''cicha” Siódma zamilkli całkowicie i w skupieniu czekali czy potwory w końcu odejdą.
Dopiero nad ranem ledwo przytomny Trzeci, podszedł do Drugiego ogłaszając coś, czego wszyscy się spodziewali.
- Nie sądzę, żeby one stąd odeszły…- westchnął zrezygnowany.
Siódma popatrzyła przez szczerbinkę karabinu, na jedną z ciemnych sylwetek przechadzających się w oddali. – Przecież tu nie ma cmentarza... Dlaczego zostały? – spytała, a palec zadrżał jej na spuście.
Drugi ziewnął szeroko. – Wydaje mi się, że te które wmieszały się w walkę, zgubiły drogę…
Trzeci podrapał się po brodzie. – Mówiłeś w nocy, że z Pierwszym dostaliście się tutaj przez tylną rampę. Może moglibyśmy spróbować się wymknąć tamtędy?
Drugi zerknął w tym momencie na Pierwszego i pokręcił głową. – Mieliśmy oczyścić sobie H – Market…
W tym momencie do rozmowy wtrącił się Czwarty. – Mieliśmy zorganizować sobie zapasy na drogę. Przecież możemy po cichu zebrać teraz to co potrzebujemy i wymknąć się stąd niezauważeni…
Piąta przytaknęła. – Kamil ma rację, nie musimy wdawać się w kolejną walkę. W dziale z rzeczami sportowymi są ogromne torby. W tyle osób wyniesiemy stąd masę jedzenia nawet bez samochodu.
Drugi ponownie zerknął na Pierwszego. Ten wiedział już, że mężczyzna ma pewnie wyrzuty sumienia bo w ramach współpracy mieli oni oczyścić sklep, tak by mógł z niego korzystać gdy reszta opuści miasto.
Mimo, że na próbie zdobycia sklepu stracił już naprawdę dużo, Pierwszy postanowił nie robić Drugiemu problemów.- Piąta ma rację. Wszyscy jesteśmy wycieńczeni… Zabierzcie czego potrzebujecie i wymkniemy się tyłem.
Drugi spojrzał w tym momencie na niego wzrokiem pełnym żalu. – Wiem, że nie tak się umawialiśmy…Wybacz…
Pierwszy westchnął. – Nikt z nas nie mógł mieć gwarancji, że to się uda. Zbierajmy rzeczy…
Zostawiając Ósmego i Szóstego na straży. Reszta grupy weszła w głąb H – Marketu.
Dochodząc do zrujnowanego działu sportowego, wyciągnęli z gruzów kilkanaście toreb podróżnych, po czym stanęli na głównej alejce.
- Musimy zadecydować co bierzemy - oznajmił Drugi rozglądając się po kompanach.
- Czekoladę! – zaproponowała Siódma.
- Konserwy! – dodał Dziewiąty.
Drugi pokręcił głową. – Mamy ograniczone miejsce, o ile czekolada mało waży i jest wydajna kalorycznie to konserwy są ciężkie…
- To może suchary?- zasugerowała Piąta.
Pierwszy słysząc ich wahanie postanowił się wtrącić. – Posłuchajcie. Ryż i kasze są najbardziej wydajne w stosunku do swojej masy. Tylko, że do ich przygotowania potrzebujecie wody. Tej nie zabierzecie stąd zbyt dużo, a bez wody i tak nie przetrwacie. Musicie więc założyć, że uda się wam ją znaleźć po drodze. Możecie zabrać kilka filtrów do wody z pojemnikami, wtedy nawet jak nie znajdziecie butelkowanej, będziecie mogli oczyścić sobie tą ze studni. Możecie dobrać też przyprawy, bo prawie nic nie ważą, a sprawią, że nawet monotonna kuchnia będzie bardziej znośna. Do tego rozpuszczalne witaminy i suplementy, załóżcie, że będziecie musieli iść wiele dni… Mięsa konserwowego nie bierzcie za dużo, bo jest ciężkie ale niech każdy ma go trochę, dodając go do przyprawionego ryżu dobrze się nasycicie…
Zebrani wysłuchali porady z uwagą, a Drugi przyjął ją bez negocjacji. – Słyszeliście co powiedział Pierwszy? Ryż, kasza, filtry do wody, przyprawy, witaminy, jak starczy miejsca to mięso…
Ludzie zaczęli się rozchodzić w poszukiwaniu wymienionych rzeczy, tylko Siódma została i spytała. – A czekolada? Jest kaloryczna…
Pierwszy popatrzył na nią. – Nie jestem ekspertem od survivalu, ale czytałem trochę czasopism medycznych w kolejkach do lekarzy. Czekolada ma wysoki indeks glikemiczny i pobudza apetyt bo powoduje skok insulinowy…
- Nie jesteś ekspertem, ale mówisz jak ekspert…- wtrąciła dziewczyna.
Zirytowany Pierwszy, popatrzył pustym wzrokiem w jej stronę. – Chciałem wam trochę podpowiedzieć, nie chcesz słuchać bierz co sama uważasz…
Siódma uśmiechnęła się. – To nie była kpina, chciałam cię pochwalić bo dużo wiesz…
Pierwszy spojrzał w jej ciągle uśmiechniętą twarz i nagle poczuł, że patrzy się na niego zdecydowanie za długo. – Nie miałaś czegoś zrobić? – syknął. – Chyba nie chcesz tu spędzić całego dnia…
Dziewczyna pokręciła głową, ale uśmiech nie zniknął jej z twarzy. Gapiąc się przez chwilę na Pierwszego szła tyłem, po czym odwróciła się w stronę najbliższej alejki i idąc jakby stąpała po linie zniknęła za półkami.
- Co z nią jest nie tak…- pomyślał Pierwszy, gdy nagle na jego plecach wylądowało ramię Drugiego.
- Stary, ona leci na ciebie jak nic!
Słysząc to Pierwszy obrócił się i huknął Drugiego z całej siły w brzuch. Mężczyzna zagiął się mimo kamizelki. – O co ci chodzi…- wydyszał natychmiast.
- Znowu to robisz! – zawołał Pierwszy. – Ubzdurałeś sobie, że z jej pomocą zmusisz mnie do odejścia?
Drugi spojrzał na Pierwszego z ukosa i z uśmiechem na ustach rzucił się na niego. Łapiąc za jego kark, szarpał się przez chwilę, aż w końcu przydusił go przy biodrze. – Mówiłem ci już, zdejmij tą foliową czapkę z głowy. Tu nie ma żadnego spisku! Dziewczyna próbuje dać ci sygnał, że jest tobą zainteresowana, a ty zachowujesz się jak burak…
Pierwszy zauważył w tym momencie, że w jego zasięgu jest kolano Drugiego. Łapiąc za nie wyszarpał szczupłego mężczyznę do góry i obalił się z nim na ziemię. – Nie potrzebuję niczyjego zainteresowania… nie potrzebuję niczyjej łaski… nie potrzebuję…- wysapał wyrywając się z rąk Drugiego.
Ten zamarł przez chwilę na podłodze, spoglądając w twarz Pierwszego z miną jakiej nigdy u niego nie widział. – Chodź ze mną na chwilę…
- Po co? – spytał Pierwszy. – Idź lepiej zbierać zapasy…
- Zapasy zdążę zebrać, a z tobą już mogę nie zdążyć szczerze porozmawiać.
Pierwszy popatrzył niepewnie na kompana gdy obaj podnosili się z podłogi. – Posłuchaj wiem, że pewnie czujesz się wobec mnie dłużny, ale mówiłem, że to niepotrzebne.
Drugi popatrzył surowo na Pierwszego. – Nie chodzi o to, że czuję się dłużny. Chociaż trochę się czuję, ale naprawdę źle mi gdy patrzę na ciebie i to w jaki sposób podchodzisz do wszystkiego… Ja chcę wiedzieć… Nie ja muszę wiedzieć, dlaczego…
Pierwszy prychnął. – Byłeś chyba pedagogiem, nie psychiatrą. Skoro rozmowa z zawodowcem nie zmieniła mojego światopoglądu, dlaczego z tobą miałoby być inaczej?
- Bo nie rozmawiałeś wcześniej z przyjacielem…- powiedział niespodziewanie Drugi.
W tym momencie Pierwszego zszokowało. Poczuł coś zupełnie innego niż zazwyczaj. Coś co nie było gniewem, strachem ani chłodną kalkulacją. Było to nie zwykle miłe odczucie które natychmiast zniknęło, gdy w jego głowie pojawiła się pytanie. – Czego on będzie za to chciał?
Pierwszy wyprostował się i chodź był niższy od Drugiego, spojrzał na niego miażdżąco. – Nie lubię gdy ktoś używa w stosunku do mnie takich słów. Nie znoszę wycierania sobie twarzy szlachetnymi ideami…
- Wiesz co? – wtrącił nagle Drugi. – Już zaczynam to powoli rozgryzać. Ty uważasz, że tylko TY w całym świecie możesz być dobry. To jest twoje spojrzenie. Uważasz, że wszyscy knują, kombinują kłamią albo są interesowni. Myślisz, że tylko od ciebie coś dobrego może stać się bezinteresownie…
- BO TAK JEST! – przerwał Pierwszy, którego nie wiadomo dlaczego strasznie rozwścieczyło to co usłyszał. – Przestań się w końcu zachowywać jakbyś był moim bratem! Uratowałem ciebie, ty uratowałeś mnie! Nie jesteś mi nic dłużny nawet w moralnym sensie! Pomogłem wam z marketem, bo chciałem mieć do niego dostęp. Pomogę się wam wydostać, bo w grupie będzie to łatwiejsze… Potem koniec! Wy znikacie! Koniec… koniec!
- To przerażające…- podsumował Drugi, a Pierwszy myślał już, że ten w końcu zmienił o nim zdanie. Niespodziewanie mężczyzna popatrzył na niego spojrzeniem pełnym wyrozumiałości i załamanym głosem stwierdził. – Teraz już wszystko rozumiem… I jest dla mnie niepojęte, że ktoś tak dobry jak ty spotykał na swojej drodze samych złych ludzi. Ta zbroja którą zbudowałeś, opryskliwe podejście, chłód, przesadne dążenie do samodzielności, chęć bycia tym złym i strasznym… To ma chronić…Chronić tego delikatnego ciebie który jest w środku…
W tym momencie Pierwszy nie wytrzymał. Nim zdążył się opanować, zacisnął pięść i rąbnął Drugiego w twarz. Mężczyzna zachwiał się do tyłu.
- Nic o mnie nie wiesz! Nic! – krzyknął.
Drugi uśmiechnął się. – Możemy się o to bić, ale ja już cię poznałem Pierwszy… Możesz nie akceptować tego kim jesteś. Może twoja żywa zbroja gardzi nawet twoim prawdziwym ja… Ale mnie więcej nie oszukasz.
Pierwszy z rykiem rzucił się na mężczyznę okładając go pięściami. Większość z nich wytłumiał hełm i kamizelka kuloodporna, ale Drugi i tak musiał osłaniać twarz. W pewnym momencie mężczyzna odwinął się i rąbnął Pierwszego w podbródek. - Powiedziałem, że mogę się o to z tobą bić i będę.
Pierwszy złapał się za usta z których pociekła krew. Ból wywołał w nim istny amok bo rzucił się na Drugiego, niczym potwór z marketu i przygwoździł do ziemi. Chwytając za pistolet przycisnął go mężczyźnie do czoła. – I co teraz? Co?! Dalej uważasz, że jestem dobrym człowiekiem…
Drugi popatrzył na lufę bez śladu przerażenia na twarzy. – Nie wierzę, żebyś strzelił…
Pierwszy docisnął pistolet mocniej. – CHCESZ SIĘ PRZEKONAĆ!
- No dalej zrób to! – rozkazał Drugi. – I ty i ja dobrze wiemy, że nie mógłbyś z tym żyć!
- ZABIŁEM JUŻ CZŁOWIEKA! – ryknął Pierwszy.
- Zabiłeś potwora…- odpowiedział mu Drugi. – A ja nie jestem potworem, tylko kimś komu nie jest obojętny twój los.
Pierwszy patrzył przez chwilę w twarz Drugiego. Nie było po nim widać nawet cienia strachu czy złości, było mu po prostu przykro. Zrezygnowany opuścił pistolet. W tym momencie odgłos wystrzału wypełnił pomieszczenie.
Czwarty ściągnięty zapewne przez ich krzyki, trzymał broń z dymiącą lufą, a plecy Pierwszego przeszył niewyobrażalny ból.
Mężczyzna padł na podłogę dysząc ciężko a Drugi wyskoczył w tym momencie krzycząc. – CO TY ROBISZ! CO TY DO CHOLERY ROBISZ!!!
- Celował do ciebie, krzyczeliście…ja…- tłumaczył się Czwarty, ale Drugi go nie słuchał. Doskakując do lezącego na ziemi Pierwszego, złapał go za głowę. – Błagam nie… proszę powiedz, że jest ok… proszę nie! Nie tak! Nie tak…
Pierwszy wyrwał się z jego objęć i usiadł na ziemi. – Kamizelka… - syknął.
- Co z nią? – spytał spanikowany Drugi. –Mam ją zdjąć?
Pierwszy pokręcił głową prostując się. Pocisk Czwartego przeszył kamizelkę od boku, obcierając mu jedynie plecy. Za to cały plate-holder był tak rozerwany, że jego dolna połowa odpadła.
W tym momencie zbiegli się Dziewiąty, Piąta, Trzeci i Siódma. – Co się stało? – spytała natychmiast Dominika, patrząc przerażona w stronę Kamila.
Ten spoglądając na nią, odparł w szoku. – Pierwszy mierzył do Drugiego ja…
- Mierzył do Drugiego? – powtórzył Dziewiąty i podniósł natychmiast broń.
Widząc to Drugi poderwał się z ziemi i zasłonił Pierwszego. – Przestańcie! My się tylko wygłupialiśmy…
- To wcale tak nie wyglądało! – zaprotestował Czwarty.
- Chyba wiem lepiej! – zawołał Drugi, patrząc na niego z wyrzutem.
W tym momencie od wejścia dobiegło wołanie. – Idą tu! Znicze tu idą!
Drugi słysząc to przeklął. – Kurwa mać! Byliśmy za głośno… - po czym spoglądając na Pierwszego spytał– Dasz radę iść?
Pierwszy skinął głowa i podniósł się, chociaż plecy bolały go jakby upadł co najmniej z dachu garażu. Po chwili Szósty i Ósmy pojawili się między półkami krzycząc. – Doszli już do barykady, zaraz będą się przedzierać!
- Bierzcie co zebraliście i tyłem! – rozkazał Drugi.
Gromada zebrała się błyskawicznie i popędziła w stronę pomieszczeń magazynowych. Przedzierając się między zniszczonymi regałami, dotarli do ramp rozładunkowych. Pierwszy doskoczył natychmiast do łańcucha i zaczął podnosić rolowane drzwi. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu gdy wejście otwierało się wpuszczając co raz więcej światła do wnętrza magazynu.
- Starczy! – krzyknął Trzeci. – Przeciśniemy się! – mówiąc to natychmiast pochylił się gotów prześlizgnąć pod drzwiami, ale zamarł nim wyszedł na zewnątrz.
Nim ktokolwiek zdążył spytać co się dzieje, mężczyzna cofnął się wrzeszcząc. – DZIAD!
Niemal natychmiast ogromne gałęziowate palce pojawiły się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był Trzeci. Wszyscy spojrzeli z przerażeniem jak istota siłuje się z drzwiami próbując je podnieść.
- Do sklepu! – zawołał Drugi, a grupa ruszyła z powrotem zostawiając z tyłu Pierwszego.
Ten wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w palce potwora. Dziad wytrzymał kilka pocisków, ale w końcu gdy jego ręka pokryła się przypominającą żywicę krwią, zabrał ją z powrotem. Wykorzystując moment Pierwszy opuścił drzwi od rampy. Dopiero potem ruszył za grupą Drugiego.
Dogonił ich tuż przed wejściem na sklep. Grupa stała obserwując pojedyncze znicze które krążyły bezmyślnie pomiędzy ruinami półek.
Szósty najmłodszy z całej grupy, przyglądał się temu praktycznie ze łzami w oczach. – Boże, co my teraz zrobimy…- wy kwilił.
Pierwszy widząc go, wysunął się przed grupę. – Przejdziemy tam, gdzie łatwiej przejść…- wyszeptał i ruszył w stronę najbliższego Znicza.
Wszyscy zamarli widząc jak podchodzi, prawie na wyciągnięcie rąk do potwora i niemal przystawiając mu pistolet do podbródka strzela.
- Pierwszy ma rację! – krzyknął Drugi. – Walczyliśmy ze zniczami nie jeden raz, co z tego, że jest ich więcej! Działamy razem!

Strasznie mi się podoba Historia Pierwszego. Uwielbiałam go wcześniej. Myślałam, że będę tęsknić za Dzikim, ale Pan Autor świetnie wypełnia pustkę. Literacką i dnia codziennego. Kolejny raz stwierdzam, że Krańcowo to narkotyk. Czekam na kolejne rozdziały jak na ulubione seriale.
Te zwroty akcji, walka zniczy, emocje bohaterów. Współprzeżywam.
A co tu tak cicho ?
Jarku: ile kosztuje utrzymanie strony?
Możemy chyba zrobić następna zrzutke. Myślę, że lepiej żeby ten adres pozostał aktywny, nawet jeśli nie będzie nowoprzybylych.
Gdyby wszyscy tu obecni dali złotówkę to strona mogłaby istnieć wiecznie.
Teraz do wszystkich:
Czy ktoś chciałby pokazać Jarkowi ile nas jest I jak jesteśmy zaangażowani?
Jakiś czas temu usunąłem post z datą inwazji na dom Jarka.
Jeśli ktoś chciałby odwiedzić naszego mistrza to dajcie znać, najlepiej na priv (jeśli coś takiego to istnieje)
Oczywiście za Jego zgodą podjedziemy pod Jego dom I będziemy skandowac "Pierwszy, Pierwszy..." A On wtedy wyjdzie na balkon i powie ....
Wypierdalac, sąsiadów mi wkurwiacie.
Ps: jak widzisz znowu najebany ale(chyba) tego posta nie usunę
3m
Edit:
Nie wiem czy mój komentarz dalej coś znaczy. Mam jedynie do powiedzenia że im masz dłuższą przerwę (o czym nie raz ci mówiliśmy) efekt twojej pracy jest lepszy. Nie spiesz się. Wszyscy poczekamy, a historia Pierwszego zasługuje na to żeby napisać ją na poziomie. Pozdrawiam z całego serducha.
Nie wiem czy to pomoże, ale mam serwer postawiony na malinie.
Nie jest to żaden hosting www ale może użylibyśmy to do dalszego kontaktu po zakończeniu subskrypcji na "https://www.krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com/post/opowie%C5%9Bci-z-martwego-%C5%9Bwiata-historia-pierwszego-vii" ?
Mogę zainstalować jakieś pseudo-forum jeśli trzeba..