Rozdział XII - Armia Daniela
- Jarosław Domański
- 30 sty 2021
- 20 minut(y) czytania
Dziki razem z Dix wracali z powrotem do Strefy Głodu. Był pewien, że podjął niezbyt mądrą decyzję, mogli przecież spróbować uciekać. Na pustej drodze chłopak miałby ich jednak jak na tacy, gdyby zdecydował się strzelać. Tylko, czy na pewno by strzelał? Mogli też spróbować sprzedać mu jakieś kłamstwo w stylu choroby zakaźnej albo czegokolwiek innego. Ale czy to by podziałało?
Spojrzał na Dix przytwierdzoną do jego lewego ramienia. Zastanowił się przez chwilę, czy chłopak wiedział kim była? Rozpoznał ją? Jej twarz była taka sama jak każdej dziewczyny. Bluza i dresowe za duże spodnie doskonale zakrywały czerwony strój defektu. Ale może Daniel miał jakieś zdjęcie, które pokazał swoim podkomendnym... Jakoś to wszystko mu się nie kleiło. Przecież gdyby chciał ich pojmać, to po co odsyłałby banderowców?
Nim się spostrzegł, wrócili w głąb strefy, mijając grupę Herlaków pracujących przy usuwaniu zgliszcz. Chłopak pozdrowił pilnującego ich banderowca słowami: „Daniel Żyje”. Następnie skręcił w stronę pobliskiego bloku, znajdującego się po przeciwnej stronie marketu. Gdy zbliżyli się, Dziki miał możliwość obejrzenia z bliska obwarowanego jak stanowisko artyleryjskie wejścia na klatkę schodową. Mężczyzna ubrany w czarną kurtkę z obowiązkową czerwoną wstążką stał na straży wejścia. Palił papierosa, obserwując ze znudzeniem na twarzy okolicę, pod jego nogami zaś leżał ogromny karabin maszynowy wsparty o ułożoną dookoła barykadę.
— Daniel Żyje! — zawołał, widząc zbliżającego się młodzika.
Chłopak poddał mu rękę, gdy przechodził przez wejście. Dziki po raz ostatni zatrzymał się, jeżeli wejdą do środka ich szanse na ucieczkę zmaleją do zera. Z drugiej strony gdyby teraz spróbowali wbiec w głąb pogorzeliska, strażnik bez problemu rozstrzelałby ich z tej ogromnej broni. Tylko czy byli warci amunicji? Spojrzał na karabin i przełknął ślinę. Ponownie jednak, nim miał czas na podjęcie decyzji, chłopak zwrócił się do niego, wychylając głowę z klatki:
— W porządku, nie bójcie się, naprawdę. Chodźcie ze mną. Nic wam nie grozi — powiedział, uśmiechając się, co najpewniej miało im dodać nieco otuchy.
„Dokładnie to bym powiedział, gdybym chciał wciągnąć kogoś w pułapkę” — pomyślał Dziki. Mimo to przeprowadził za sobą Dix, przekraczając barykadę ze złomu.
Wszedł do środka odprowadzony czujnym okiem strażnika z wejścia. Dix przyciągnęła go do siebie, gdy byli już w ciemnej klatce schodowej i wyszeptała mu do ucha:
— Co my robimy? Powinniśmy stąd wiać.
— Wiem — odpowiedział jedynie, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Doskonale wiedział, że powinni uciekać. Czuł że zrezygnowanie z tego, było jedną z najgłupszych decyzji, jakie podjął w swoim życiu. Wewnętrznie jednak czuł, że młody nie miał złych zamiarów wobec nich. Ruszyli więc schodami w górę. Na pustej klatce odbijało się echo ich kroków. Weszli na wysokość drugiego piętra, gdy zobaczyli otwarte drzwi do jednego z mieszkań.
— Wchodźcie do środka! — zawołał młodzik z jego wnętrza.
Dziki zacisnął dłoń na pistolecie schowanym w kieszeni i przepuszczając w przejściu Dix, ruszył za nią do środka. Jasność, która uderzyła go w oczy po wyjściu z ciemnej klatki przymroczyła go na chwilę. Osłonił sobie oczy ramieniem i przystanął, by się przyzwyczaić. Jak się okazało, weszli do przestronnego salonu, z nowoczesnymi meblami i szklanym stolikiem. Mieszkanie było czyste i zadbane, jak u jakiejś wyjątkowo pedantycznej rodziny. Z okna rozciągał się doskonały widok na całą strefę głodu. Na ścianie zaś, tuż obok wejścia, Dziki spostrzegł fotografie, które na pewno nie należały do dawnych mieszkańców tego domu. Na kilku z nich rozpoznał goszczącego ich młodzika w towarzystwie różnych ludzi, najpewniej również żołnierzy Daniela, wszyscy bowiem nosili na ramionach czerwone wstęgi.
— Nie mam teraz zbyt wiele, ale na pewno jesteście głodni. Częstujcie się, ile tylko chcecie. — Chłopak wyszedł właśnie z kuchni, niosąc ze sobą ogromny karton pełen jedzenia.
Było tam wszystko, co człowiek mógł sobie tylko wymarzyć. Kilka butelek różnych słodzonych napoi, konserwy i pasztety, paczkowane kabanosy i pieczywo tostowe. Na wielu produktach Dziki rozpoznał logo H—Marketu. Chłopak postawił karton na stoliku i zaprosił ich gestem do jedzenia.
— Spokojnie, naprawdę, nie krępujcie się, mogę mieć tego więcej — powiedział, uśmiechając się niepewnie.
Dziki pomyślał, że wstyd jest w tym momencie ostatni na liście emocji, jakie nim targają. Pewnie gdyby był tutaj sam, nie odczuwałby takiego strachu. Ani jego kompan z cmentarza, ani nawet Daniel nie mieli żadnego powodu, by być do niego wrogo nastawieni. Sprawa miała się nieco inaczej, jeżeli chodziło o Dix. Jego towarzyszka bez wątpienia górowała na czele wrogów Armii. I to on ją tu przyprowadził. Nie było innego wyjścia, jak zagrać w grę chłopaka.
Usiadł więc na skórzanej pufie i zabrał się do jedzenia. Rozpakował kabanosy i spojrzał w stronę dziewczyny. Wyciągnął do niej dłoń i wskazał jej miejsce obok siebie. W tym czasie ich tymczasowy gospodarz rozsiadł się w skórzanym fotelu i z radością obserwował, jak Dziki pochłania to, co im przyniósł. Po chwili jednak skupił wzrok na Dix, która wciąż stała, trzymając Dzikiego za ramię. Wyglądała na kompletnie przerażoną. Dziki sam już nie był pewien, czy dziewczyna tak doskonale udawała, czy te emocje były prawdziwe. Widział, jak zerka nerwowo w stronę drzwi, jakby w dalszym ciągu rozważała ucieczkę.
— Nie masz się czego obawiać, tutaj nic ci nie grozi. Siadaj i jedz — powiedział w jej stronę młody, jednocześnie spoglądając na Dzikiego, zapewne by ten wpłynął na swoją towarzyszkę.
— Weronika, już dobrze. Usiądź. Jestem pewien, że nasz gospodarz ma dobre intencje — powiedział, zachęcając Dix ponownie fałszywym imieniem.
Dziewczyna, czując najpewniej, że nie ma większego wyboru, również usiadła przy stole. Dziki podał jej tabliczkę czekolady. Chwilę jedli w ciszy, młody długo nic nie mówił, dając im czas, by spokojnie się nasycili. Dziki nie był jednak w stanie wcisnąć w siebie zbyt wiele. Ranne jedzenie jeszcze go trzymało. Krańcowskie wyżywienie nie należało do najobfitszych, wiec nic dziwnego, że po kilku tygodniach nie dojadania jego żołądek był niczym u modelki. Dogryzając ostatnie kawałki krakersów z kabanosem, starał się wymyślić jakąś wiarygodną historię o swoim pobycie w nowym świecie. Nie mógł mu przecież zdradzić niczego o wspólnocie. A młody zapewne aż kipiał w środku, by spytać się o to, jak wiodło mu się do tej pory. Kończąc jedzenie, wyprostował się ze szklanką Coli w dłoni.
— Dziękuję za wszystko — powiedział, kłaniając się lekko w stronę gospodarza. — Od dawna nie jadłem tak dobrze. — Przysłonił usta bo czuł, że jego mina może zdradzić to delikatne kłamstwo.
— Cieszę się — odpowiedział natychmiast chłopak. — Więc? Co się z tobą działo? — spytał z wyraźną niecierpliwością w głosie.
Mimo że nie czuł od niego podstępu, nie był pewien, ile tak naprawdę może mu zdradzić. Miał już jakaś wiedzę na temat tego świata. Czy jeśli zdradzi mu zbyt dużo, będzie to podejrzane? Albo w drugą stronę. Czy będzie to podejrzane, jeśli uda zbyt głupiego i nieobeznanego? Zamilkł przez chwilę. Było oczywiste, że nie mógł powiedzieć nic o tym, że jest członkiem wspólnoty, jej lider Krzak był w końcu dezerterem z Armii Daniela. Musiał wymyślić jakąś wiarygodną bajkę. I to natychmiast.
— Po tym, jak się rozdzieliliśmy, kiedy ty zdecydowałeś się pójść do domu, autobus do wolności zawiózł mnie do pewnej grupy ludzi. Niestety nie przyjęli mnie. Nie znałem tam nikogo, kto mógłby ich przekonać, że jestem warty czegokolwiek. — Dziki podniósł puszkę Coli do ust, udając, że pije.
Dobrze mu szło, bo chłopak kiwał głową z dosyć poważną miną. Musiał być okropnie łatwowierny, albo wymyślanie stało się u Dzikiego dawno nieodkrytym talentem.
— ...Nie miałem tam czego szukać, więc włóczyłem się trochę w okolicach bloków. Tam też spotkałem Weronikę, znamy się jeszcze ze starego świata... — zaznaczył, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. — Podróżowaliśmy razem, żywiąc się tym, co znaleźliśmy w prywatnych domach i jakoś to szło. Aż do wczoraj. To, co się działo, totalnie nas zaskoczyło. Kto by pomyślał że te cholerstwa zaczną wyłazić na ulice. Uciekając przed niewykształconymi, trafiliśmy w pobliże H—Marketu — powiedział, udając zdezorientowanie.
— Rozumiem. Nie było wam łatwo — powiedział chłopak, spoglądając w stronę Dix. — A broń jak zdobyłeś? Zaskoczyło mnie, jak zobaczyłem, że celujesz z pistoletu do tamtych kolesi. Oprócz nas obrońców nie widuje się w strefie nikogo z bronią. Nie jest o nią łatwo. — Młody spoglądał na Dzikiego z wyczekującą miną.
Dziki znowu podniósł Colę do ust, przez chwilę pomyślał, by okłamać chłopaka i powiedzieć, że to tylko zabawka. Z drugiej strony gdyby chciał ją obejrzeć i tak wszystko by się wydało.
— Pistolet? Należał do mojego wujka, był policjantem w Krańcowskiej komendzie. Wiedziałem, że ma go w domu, bo pokazywał mi go kilka razy.
— Chłopak najwyraźniej to łyknął, bo pokiwał znów głową.
— No to miałeś sporo szczęścia. Ale jak nie przyjęli cię do wspólnoty, to czemu nie przyszedłeś tutaj? — zapytał ponownie.
— Ze względu na Weronikę. O tym miejscu nie krążyły najlepsze pogłoski. Ale jak ty tu trafiłeś? Mylę się, czy mieszkałeś może w tej okolicy? — zapytał tym razem Dziki, chcąc odwrócić uwagę od swoich szytych grubymi nićmi historii.
— Tak właściwie to tak, mieszkałem kiedyś po tej stronie miasta — powiedział, wskazując kciukiem gdzieś za swoimi plecami. — Nie ukrywam, że pierwsze dni miałem naprawdę ciężkie. Po tym jak rozstaliśmy się na przystanku rzeczywiści, chciałem wrócić do domu. W starym świecie mieszkałem przy Kinie Robotnik, kawałek drogi za cegielnią — wyjaśnił chłopak, sięgając ręką po paczkę chipsów. — Po drodze natrafiłem na strefę głodu, było tu całkiem sporo ludzi. Pomyślałem, że w dużej grupie będę bezpieczny. Ale to nie do końca była prawda, już pierwszego dnia zostałem napadnięty i pobity przez herlaków. Myśleli, że skoro dopiero co wypadłem, to mogę mieć przy sobie coś wartościowego, zabrali mi cały prowiant który dostałem na drogę Kuby — powiedział, zwieszając głowę i zaciskając oczy, jakby chciał wymazać z głowy tamto wspomnienie. — Noc spędziłem, liżąc rany w szałasie, którego właściciel już dawno opuścił ten świat. Dopiero następnego dnia wieczorem odważyłem się wyjść na zewnątrz. Natrafiłem akurat na porę karmienia. — Chłopak przegryzł garść chipsów, widać było, że jego oczy stały się jakieś dziwne, jakby wspominanie tych wydarzeń dużo go kosztowało.
Dziki nawet przez chwilę miał wrażenie, że dzieciak zacznie płakać, ale chyba praca w obrońcach czegoś go nauczyła, bo odchrząknął i znów kontynuował swoją opowieść:
— Wtedy stało się coś dziwnego, jeden z obrońców wywołał mnie z kolejki. Na początku bałem się jak diabli i byłem w szoku równocześnie. Jak się okazało, dostałem zaproszenie do Gorgoru. Możesz nie wiedzieć co to jest, to budynek w którym mieszka Daniel razem ze swoją elitą, braćmi.
Ton, jakiego użył, nie spodobał się Dzikiemu. Był trochę zbyt fanatyczny. Chłopak wyglądał i zachowywał się jak dzieciak. który relacjonuje spotkanie z piłkarzem ze swojego ulubionego klubu. Dix poprawiła się na siedzeniu obok niego nerwowo. Wiedział. że chciała się stąd ulotnić jak najszybciej. Skoro młody był tak łatwowierny. musiał tylko wymyślić dobrą wymówkę. by dać im szansę na opuszczenie tego miejsca.
— No i co tam się stało? W tym Gorgorze? — spytał Dziki, starając się brzmieć na zainteresowanego. Tak naprawdę chciał jednak nieco przyśpieszyć tę rozmowę, bo najwidoczniej chłopak zamknął się na chwilę w swoim świecie.
— Och — młodzik wyrwał się z zamyślenia kontynuował: — Okazało się, że Daniel chce ze mną porozmawiać. Brat, który mnie do niego prowadził, wyjaśnił, że dzięki tej rozmowie mogę stać się kimś ważnym. Więc spotkaliśmy się ja i sam Daniel. Byłem jednym wielkim nerwem, człowieku. Nie wiem, ile słyszałeś na jego temat, ale możesz mi uwierzyć, że to naprawdę normalny facet. — powiedział dalej tym samym zafascynowanym tonem. — Rozmawialiśmy dość długo o różnych rzeczach, jak tu dotarłem, co spotkało mnie na cmentarzu… Zadawał mi też sporo pytań o tego gościa, który nam wtedy pomógł. Co najdziwniejsze wiedział o mnie naprawdę dużo. Byłem w szoku.
— Spotkaliście się wcześniej? W starym świecie? — zapytał zaintrygowany Dziki. Zastanowiło go to nieco.
— No właśnie nie, a pomimo to znał mnie prawie na wylot, moje zainteresowania, do której szkoły chodziłem. Powiedział nawet, że też jestem fanem Magicznych Gier Karcianych. Rozmawialiśmy nawet o tym, jak buduje się talie, dopytywał o moje ulubione buildy. Człowieku, jakbym poznał dawno utraconego brata — powiedział zafascynowany młodzik. — Naprawdę niesamowity człowiek.
— No ale ktoś mu o tobie opowiedział? No bo inaczej skąd wiedziałby tyle? — dopytywał dalej Dziki, bo czuł, że chłopak pomija jakiś ważny szczegół.
— I to jest właśnie najlepsze, Daniel wie WSZYSTKO o każdym, kto pojawił się w strefie. Ba! On prawie natychmiast dowiaduje się, że jest tu ktoś nowy.
Dix drgnęła w tym momencie, nerwowo zerkając przerażona w stronę drzwi.
— Przepraszam, skorzystam z ubikacji — powiedziała cicho, zachrypniętym nieco tonem.
Dziki spojrzał na nią pytająco, ale minęła go i ruszyła w stronę łazienki.
— Oczywiście, tylko użyj na koniec wiadra. W budynkach nie ma bieżącej wody. To te drzwi po prawej stronie — zawołał za nią chłopak, obserwując jak po chwili znika w korytarzu. — Wszystko z nią gra? — spytał, spoglądając na Dzikiego.
— Mam nadzieję — odparł, wzdychając jakby, zmartwił się bardziej niż ktokolwiek. — Dajmy jej chwilę. Więc co było dalej? — spytał Dziki spokojnym głosem, choć zachowanie Dix dość mocno go zaniepokoiło.
— No więc już po rozmowie wróciłem do strefy, niestety szałas w którym spałem został już zajęty. Kręciłem się więc jakiś czas po okolicy i wtedy przyszedł do mnie okularnik. On odpowiada za oddziały obrońców. Przyszedł mi oznajmić, że dostałem przydział do ochrony marketu — powiedział z dumą.
— Tak po prostu? — zapytał zaskoczony Dziki.
— Wiem, że to dziwne, ale tutaj tak jest. Jak Daniel zaprosi cię na rozmowę, to na dziewięćdziesiąt procent dostaniesz przydział w jakiejś ważnej strukturze — odpowiedział mu młody.
— I zawsze to tak wygląda? — zapytał dociekliwie.
Coś mu w tej historii nie pasowało. Chłopak widocznie zastanowił się przez chwilę.
— Więc wyjątkiem jest bandera. Do niej rekrutuje taki Maciejewski, ogromny koleś, na pewno od razu byś go poznał, ale to zupełnie inny sort. Nikt z bandery nie awansował wyżej w strukturze Armii. To tylko taka masa do brudnej roboty.
To nie była jednak odpowiedź, jakiej Dziki oczekiwał. Mógł się spodziewać, że Daniel nie przywiązuje wielkiej uwagi do bandery, skoro nawet nie przestrzegali oni jego zasad.
— Rozumiem — stwierdził Dziki. — Nie zrozum mnie źle, ale jak myślisz, dlaczego Daniel awansował właśnie ciebie?
— Chyba przez to, kim byłem w starym świecie — powiedział znów, zamyślając się chwilę. Podrapał się po całkiem gładkiej brodzie. — Ludzie tutaj mówią, że w strefie głodu jest pełno byłych urzędników, dzieci bogatych rodziców itp. Natomiast całą ochronę H—Marketu stanowią zwykli ludzie. Chodzi taka pogłoska, że Daniel nienawidzi ludzi, którzy odnieśli sukces, albo raczej mieli łatwo w życiu...
„Albo takich, którzy mogliby mu się postawić” — pomyślał Dziki, przypominając sobie słowa Dix.
— Więc powiedz, co zamierzasz... — zaczął ponownie chłopak, ale przerwał, słysząc otwieranie się drzwi od mieszkania.
Dziki obrócił się i zbladł momentalnie. Choć widział go tylko raz na plakacie przy przystanku, nie mógł to być nikt inny. Krótko obcięty, z ostrymi rysami twarzy, które w połączeniu z noszonym przez niego mundurem nadawały mu wyjątkowo poważny wygląd. Spod podwiniętych rękawów wojskowej bluzy wystawały naznaczone bliznami umięśnione ręce, które sprawiały, że przypominał jakiegoś wojennego weterana. Dziki wstał odruchowo z miejsca, podobnie jak młody, który wyprostował się prawie na baczność. Nie mogło być pomyłki, właśnie stał oko w oko z Danielem.
— Ku chwale, bracie! — zawołał młody, kłaniając się lekko stojącemu w drzwiach przywódcy Armii.
— Ku chwale, Tyzak. — Mężczyzna wyciągnął swoją długą rękę, witając się z chłopakiem. — Dostałem już informację, że masz gości, postanowiłem więc przywitać ich osobiście. — Po tych słowach oczy wodza zwróciły się w stronę Dzikiego.
Daniel miał bardzo przenikliwe spojrzenie. Dziki odniósł wrażenie, że prześwietla go na wskroś. Spojrzał niepewnie, jak mężczyzna wyciąga dłoń również w jego stronę. Nie mając wyboru, ścisnął rękę przywódcy Armii. Być może był to tylko przypadek, ale poczuł, że ich ręce zgniotły się zbyt mocno, jak na zwyczajne powitanie,
— Spocznijmy, panowie, przecież nie będziemy tak stali. — Bez żadnego zahamowania czy krępacji Daniel zasiadł na wolnej pufie i złapał za butelkę oranżady. — Poczęstuję się — rzucił bardziej w powietrze niż do młodego i nie czekając na odpowiedź, złapał spory łyk. — Wydawało mi się że nie byłeś sam, towarzyszyła ci chyba jakaś dziewczyna? — spytał, odrywając usta od butelki.
— Eee… tak, jest teraz w łazience — odpowiedział Dziki niepewnie, siadając na swoim miejscu.
„Jak, mogło do tego dojść?”— ta myśl odbiła się echem w głowie Dzikiego. To był chyba najgorszy z możliwych scenariuszy. Nawet jeżeli sprowadzenie ich tutaj przez młodego vel. Tyzaka nie było zaplanowaną pułapką, to teraz tylko wejście do toalety dzieliło ich od zdemaskowania. Daniel zerknął ze znudzoną miną w stronę drzwi, a potem spojrzał się badawczo na Dzikiego.
— Więc powiedz, jak ci się podobają moje włości? — zapytał zadowolonym tonem, sięgając po kolejne opakowanie z jedzeniem, już nawet nie pytając gospodarza. — Częstuj się, wyglądasz, jakbyś nie jadł ostatnio zbyt dobrze — stwierdził po chwili.
Dziki sięgnął po puszkę i uniósł Colę do ust. Jakie mieli teraz szanse? Czy Daniel będzie chciał zostać i na siłę przywitać się z Dix? A może jeżeli będzie rozmawiał z nim dość długo, ten się znudzi i pójdzie. A może to była tylko gra i dowódca Armii doskonale wiedział, że za drzwiami skrywa się liderka defektu? W głowie szumiało mu od miliona pytań na sekundę. Czuł też, że robi mu się gorąco, spojrzał w stronę młodego. Ten spoglądał na Daniela, jakby widział w nim jakieś bóstwo. Odjął w końcu puszkę od ust i odetchnął.
— Herlacy w strefie głodu są straszni, słyszałem, że już pierwszego dnia napadli i ograbili Tyzaka.
Dziki zwrócił na to uwagę, bo była to jedyna rzecz, która przyszła mu do głowy o tym miejscu, a która mogła nie urazić Daniela, co jak podejrzewał, mogłoby się źle dla niego skończyć. Jednocześnie gdy wódz łapał kolejny łyk oranżady, spojrzał w stronę drzwi od łazienki. Co teraz robiła Dix? Czy już wiedziała, w jakim są położeniu? Ze środka nie było słychać nawet cichego szmeru. Daniel beknął dość głośno, kończąc picie.
— Tak, są straszni. To właśnie dzieje się z ludźmi bez kręgosłupów moralnych, którzy stracą swój status. Królowie dawnego świata, którzy czerpali garściami z życia, zdegradowani do roli żebraków. Tym właśnie jest strefa głodu — powiedział, poważniejąc na chwilę. Pokiwał głową, jakby właśnie coś sobie przypomniał. — Hej, z tą twoją koleżanką wszystko gra? Długo już tam siedzi? — zapytał, ściszając głos, najwidoczniej nie chcąc, by Dix to usłyszała.
— Długo nie mieliśmy, co włożyć do ust. Może po prostu ilość jedzenia ją przytłoczyła — powiedział wymijająco, robiąc minę wyjątkowo umartwioną. — Dajmy jej jeszcze chwilę. — Również ściszył głos, a Daniel pokiwał głową, podobnie jak młody. — A wracając do strefy głodu… — podjął ponownie temat, w nadziei, że jednak mężczyzna się znudzi czekaniem i wyjdzie — to znaczy, jesteś pewien, że są tutaj tylko tacy ludzie? No wiesz, mam na myśli, czy słusznie ich tak wpychać do jednego wora? W końcu Tyzak też na początku trafił do strefy, ale go wyłowiłeś spośród tej całej hałastry…
— O tak. W strefie nie gnije nikt, kto na to nie zasłużył. Mam, że się tak wyrażę, wyjątkowy talent do wychwytywania wartościowych ludzi. Ale ciebie jeszcze nie zdążyłem poznać — powiedział i wskazał na Dzikiego palcem ze uśmiechem błąkającym mu się po twarzy.
Dziki znów poczuł na sobie ten przewiercający na wskroś wzrok. Daniel był specyficzną personą i to Dziki od razu zauważył. Bez wątpienia był człowiekiem charyzmatycznym, ale jednocześnie brakowało mu ogólnej ogłady. Nie wydawał się być typowym przywódcą czy liderem.
— To jest Dziki, opowiadałem ci o nim, bracie. To właśnie on uratował mnie wtedy w szkole — wtrącił młody.
Daniel spojrzał w stronę dzieciaka, a potem znów na Dzikiego.
— Doprawdy? — Uniósł jedną z brwi, co sądziło najwyraźniej o większym zainteresowaniu. — Więc powiedz mi, co słychać w autobusie do wolności? Jak miewa się Kuba? — pytanie zalatywało takim cynizmem, że Dziki prawie się zaśmiał.
Co było nie tak z Kubą? Skoro ani Dix, ani Daniel za nim nie przepadali. Czuł wewnętrznie coraz większe podenerwowanie, choć miał wrażenie, że udało mu się zachować kamienną minę. Czy sama znajomość z Kubą mogła mu zagrozić? Przecież nie był pierwszym, któremu pomógł. Tyzak w końcu też tam z nimi był, a teraz jest w końcu jednym z ludzi Daniela.
— Nie ukrywam, że dostałem od nich delikatną pomoc i radę od samego Kuby.
— Radę? Jaką to radę? — znów zakpił Daniel, a jednocześnie wydawał się wyjątkowo rozbawiony.
Dziki nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.
— Powiedział, żeby trzymać się z dala od twojej armii. — stwierdził zdawkowym tonem.
— Tak, słyszałem już od Tyzaka, że Kuba lubi zasiać negatywną propagandę na mój temat — westchnął, wyciągając przed siebie swoje odziane w wojskowe buty nogi i skrzyżował ręce na piersi. — Ja przynajmniej nie jestem pieprzonym hipokrytą i wbrew temu co mówi, w Armii krew nie leje się strumieniami. Po prostu ja nie udaję, że dbam o tych, na których mi nie zależy. — W tym momencie wskazał ręką na młodego. — Widzisz tego chłopaka Dziki? Kuba skreślił go, wiem o tym doskonale — stwierdził pewnie. Po tych słowach podniósł się z miejsca i stanął obok odzianego w czerń obrońcy. Oparł się na jego prawym ramieniu i wlepił swoje spojrzenie prosto w Dzikiego. — Pomógł mu tylko ze względu na ciebie, prawda? A tobie pomógł tylko po to, byś nie trafił do mnie. Kuba nie chce, żeby moja Armia wzmacniała się o wartościowe jednostki. Ale wiesz co? Ja zrobię mu na złość i pokażę jemu i tym wszystkim, którzy nazywają się weteranami, Ile potrafią ludzie, których uznali za słabych i bezwartościowych. — Po tych słowach poklepał Tyzaka po plecach, a młody naprężył się dumnie, trudno mu było ukryć uśmiech na twarzy.
Daniel w tym czasie znów sięgnął po jedzenie ze stołu. Otworzył sobie paczkę orzeszków. Przeszedł się po pomieszczeniu i ewidentnie zaniepokojony ciszą z łazienki wskazał kciukiem na drzwi.
— Jeśli za chwilę nie wyjdzie, pójdę do niej — szepnął, Dziki ledwo powstrzymując głos przed drżeniem.
— A w autobusie miło cię potraktowali? Słyszałem dużo interesujących opowieści o tej organizacji —spytał Daniel, siadając z powrotem na swoim miejscu i biorąc do ust garść orzechów.
— Cóż, dali mi kilka rad na początek, ale nie pozwolili zostać ze sobą zbyt długo. W sumie bazując na przekazanej przez nich wiedzy, dotrwałem jakoś do tej pory — odpowiedział Dziki.
Daniel pokiwał głową.
— No, to raczej oczywiste, prawo trzech nie pozwala gromadzić się zbyt licznie. Dlatego mamy tutaj dość popularny motyw podróżujących razem trio-weteranów — powiedział, jakby rozmawiał o wczorajszej pogodzie. Dziki wiedział, że jako jeden z nielicznych Daniel miał potężną wiedzę na temat tego świata. Być może nawet większą niż Dix.
— Strefa głodu przeżywa pewnie liczne najazdy? I to nie tylko takiej nocy, jak wczoraj. Taka ilość ludzi musi wabić coś codziennie, prawda? — spytał Dziki, bo zauważył, że Daniel coraz większą uwagę skupia na drzwiach od łazienki.
— O tak, takie ataki przeżywamy tutaj co dwa, trzy dni. Te sukinsyny z Krańcowa, które pomstują na mnie każdego dnia, nawet nie wiedzą, jaką przysługę im oddaję. — Mężczyzna zmarszczył brwi, a Dziki wiedział, kogo tak naprawdę miał na myśli. Wspólnotę, rzecz jasna. — Bezpieczne strefy w całym mieście istnieją tylko dlatego, że strefa głodu przyciąga tabuny niewykształconych. — Lider Armii uśmiechnął się. — Po za tym, to dzięki mnie nie mieli jeszcze okazji poznać wielu ciekawych typów naszych miastowych potworów. Tych, które próbują przedostać się dalej od strony starej cegielni — stwierdził Daniel, demonstrując Dzikiemu swoje posiekane bliznami ręce. — A uwierz mi, przyjacielu, to zajadłe bękarty.
— Bierzesz udział w walkach? — spytał, gdy zobaczył, że wzrok jego rozmówcy ponownie skupił się na drzwiach od łazienki.
Daniel uśmiechnął się słysząc to pytanie.
— Oczywiście, że zabijam niewykształconych, myślisz, że mógłbym przewodzić tym wszystkim ludziom, gdybym nie był od nich silniejszy? — powiedział, zaciskając pięści.
Dziki był pewien, że lider Armii nie należał do najsłabszych fizycznie ludzi. Bez wątpienia prezentował się znacznie lepiej niż większość członków wspólnoty, może za wyjątkiem Mike’a. Z drugiej jednak strony Dziki nie wyobrażał sobie, by miał jakiekolwiek szanse z tym olbrzymem, którego widział wcześniej. Daniel, wykorzystując chwilę zamyślenia Dzikiego, zwrócił się do Tyzaka:
— Ta cisza jest trochę niepokojąca? Może sprawdzisz, czy wszystko ok? Chciałem jeszcze o coś zapytać naszego kolegę.
Dziki zbladł i spojrzał w stronę drzwi.
— Tak, oczywiście. — młody wstał pospiesznie z miejsca i zbliżył się do drzwi łazienki i pukając, delikatnie spytał: — Halo, dobrze się czujesz? Nie potrzebujesz pomocy? — Daniel w tym czasie przesypał sobie resztę orzeszków prosto do ust, odchylając paczkę, po czym zgniótł ją i położył na stole.
— Tyzak powiedział, że zawsze wiesz, kiedy ktoś nowy jest w strefie głodu, to jakiś błąd?— Dziki wiedział, że takie pytanie jest bardzo ryzykowne i może pokazać, że wie zbyt dużo o nowym świecie jak na samotnika.
Odniosło ono jednak spodziewany efekt, chłopak i Daniel momentalnie skupili na nim całą uwagę. Zamknięta w łazience Dix nagle odeszła na drugi plan. Przełknął nerwowo ślinę, bo rozbawione dotąd spojrzenie przywódcy nagle spoważniało.
— Hmm, no proszę, więc wiesz o istnieniu użytecznych błędów — stwierdził Daniel, przyglądając się badawczo Dzikiemu. Po chwili wstał z miejsca i podszedł w stronę okna. Wyjrzał zza krótkich firan na plac przed sklepem, a potem obrócił się i oparł o parapet. — Co do twojego pytania, to pozwolisz, że na nie odpowiem. To jest moja tajemnica i pozwól, że tak zostanie — powiedział, krzyżując ręce na piersi. — Teraz ja o coś spytam. Używasz błędów, Dziki? To by mi wyjaśniło, czemu dwoje samotników nie noszących statusu weterana trzyma się tak dobrze. Przetrwaliście noc latarni po tej stronie Krańcowa? Godne podziwu. No to, jak to jest?
Dziki nie wiedział, co odpowiedzieć, nie wiedział nawet do końca, czym są użyteczne błędy. Bez wątpienia jednak Daniel zaczynał podejrzewać, że Dziki nie jest tym, za kogo się podaje. Musiał dać mu przekonującą odpowiedź, inaczej byliby zgubieni. Tą ryzykowną zagrywką mógł ich pogrzebać kompletnie.
— Ja po prostu miałem dużo szczęścia — powiedział, również wstając. Sięgnął do kieszeni, wahając się tylko chwilę. — Wiedziałem, gdzie znaleźć broń i trochę amunicji — powiedział demonstrując jako dowód pistolet, który wyjął z kieszeni.
Zgodnie z przewidywaniem Daniel od razu znalazł się przy nim i wyjął mu broń z ręki. Dziki spojrzał niepewnie, jak mężczyzna przed nim ogląda pistolet z uwagą, ważąc go w dłoni.
— Miałem w rodzinie policjanta, poszedłem do jego domu, kiedy tylko rozstałem się z autobusem. — Ta sama bajka, którą sprzedał młodemu, ciężko przeszła mu przez gardło, ledwo utrzymując swój głos na normalnym nieprzerażonym poziomie. Daniel wciąż przyglądał się broni, wyciągnął magazynek i obejrzał tkwiące w nim naboje. Po chwili jednak ku zdziwieniu Dzikiego oddał mu broń z powrotem.
— To sporo wyjaśnia, nie pokazuj jednak w strefie, że masz coś takiego. Banderowcy ucięliby ci za to łeb — stwierdził Daniel, minął Dzikiego i grzebiąc w rozsypanych na stole rzeczach, wyciągnął batona. Tyzak w tym czasie przypomniał sobie, co miał zrobić i ponownie zapukał do drzwi łazienki.
— Heej, halo wszystko gra? — spytał, pukając raz za razem i nasłuchując.
Daniel obrócił się w stronę chłopaka, żując batona i w oczekiwaniu na odpowiedź.
Dziki poczuł, jak grunt pod nogami zaczyna mu się palić. Jeżeli Dix nie odpowie, bez wątpienia stwierdzą, że coś się stało i będą chcieli wejść do środka. Zastanawiał się, czemu nie zaczęła udawać, że wymiotuje… Na pewno byłoby to mniej podejrzane, niż przeciągająca się cisza. Mogła odszepnąć też cokolwiek... Czyżby bała się, że Daniel pozna ją po głosie?
Spojrzał na pistolet, który trzymał w ręku. Daniel był chyba bez broni, a strzelba młodego leżała oparta o fotel, na którym wcześniej siedział. Bez problemu zdołałby zastrzelić ich obu… ale co potem? Strażnik na dole na pewno usłyszy strzał i przybiegnie sprawdzić, co się stało, a jeżeli wcześniej zaalarmowałby innych? Nie daliby rady wywalczyć sobie drogi ucieczki. Serce zaczęło łopotać mu w piersi, a krew dudnić w uszach. Przeszedł w stronę drzwi do łazienki, może dzięki temu uda mu się ugrać jeszcze nieco czasu.
— Hej, Weronika, to ja — powiedział przez drzwi, kiedy młody zrobił mu miejsce. — Daj chociaż znać, czy nie zemdlałaś — zawołał, a za drzwiami dało się słyszeć kopnięcie butem.
Dziki spojrzał w stronę dwójki.
— Może jednak otwórzmy te drzwi i zobaczmy, czy nie zrobiła sobie krzywdy — powiedział zmartwiony już młody.
— Masz jakieś narzędzia? Otworzę te drzwi raz dwa — powiedział Daniel, przyglądając się zamkowi.
— Zaraz coś znajdę — odpowiedział chłopak.
Dziki stał z duszą na ramieniu. Koniec. Wszystko się wyda, zginą tu jak nic. Zacisnął dłoń na broni, zobaczył, jak Daniel odwraca się, by samemu rozejrzeć się po półkach w mieszkaniu. To był ten moment, jeśli go teraz zastrzeli…
W tym momencie Drzwi od mieszkania otworzyły się po raz kolejny. Do środka wszedł niski dobrze zbudowany chłopak, ubrany w moro, które Dzikiemu przypominało krowie łaty. Stając w korytarzu, zawołał w stronę lidera Armii.
— Bracie Danielu, mamy kolejnego heterohoma. Jesteś potrzebny — powiedział i zerknął w stronę jedzenia zgromadzonego w pudełku na stoliku.
Daniel obrócił się w stronę wyjścia, wzdychając ciężko.
— Eh, już idę, bracie Piotrze, niech utrzymają go żywego, zanim się nie pojawię — odpowiedział zrezygnowanym głosem, po czym zerknął w stronę Dzikiego. —Musisz wybaczyć, nie będzie nam dane dokończyć rozmowy…
Gdy Daniel ruszył w stronę wyjścia, Dziki poczuł, jak niewyobrażalna ulga rozlewa się po jego ciele, momentalnie jednak zmroziło go, gdy dowódca zatrzymał się i jeszcze raz spojrzał w jego stronę.
— Gdybyś zdecydował się zostać w strefie, przyjdź do Gorgoru. Kto wie, może będę miał coś dla ciebie — zawołał Daniel, unosząc dłoń na pożegnanie. Dziki odwzajemnił gest, czując się jak w jakimś dziwnym letargu.
Uczucie ulgi po raz kolejny rozlało się po jego ciele z taką mocą, że przez chwilę miał wrażenie, że upadnie. Oparł się ręką o drzwi, żeby faktycznie nie paść. Nogi miał jak z waty, odetchnął, przymykając powieki. Musiał się zebrać w sobie. To nie był jeszcze koniec tej śmiertelnej pułapki.
— Co to jest właściwie ten hete… coś tam? — spytał Dziki, by ponownie odwrócić uwagę młodego od łazienki.
Ten był wciąż zajęty kopaniem po szafkach w poszukiwaniu narzędzi.
— Heterehom? to niewykształcony ze strefy przy slumsach. Bardzo niebezpieczny — odpowiedział ogólnikowo młody. — To nie jest teraz takie ważne. Słyszałeś, co powiedział Daniel, Dziki? Dostałeś zaproszenie, gdybyś dostał się do obrońców marketu, to to jest po prostu raj. Uwierz mi. Spokojnie wystarczyłoby ci żołdu dla was obojga — powiedział podekscytowany, przerywając na chwilę poszukiwania.
W tym momencie Dix wyszła z łazienki. Spojrzał na nią, była blada i ewidentnie roztrzęsiona.
— Przepraszam — powiedziała bardzo cicho nieśmiałym głosem.
Chłopak nie zwrócił jednak na nią uwagi, wpatrywał się wyraźnie uradowany w stronę Dzikiego.
Po jego minie można było stwierdzić, że oczekuje natychmiastowej odpowiedzi na propozycję Daniela. Dziki po raz kolejny poczuł, że musi uważać na słowa. Tyzak był tak zafascynowany Armią, że gdyby powiedział coś nieodpowiedniego, mógłby ściągnąć na nich kłopoty… Z drugiej strony gdyby jego odmowa nie była dosadna, młody mógłby spróbować przetrzymać ich dłużej, by przekonać Dzikiego do pozostania. Zmarszczył przez chwilę czoło, jakby rozważał propozycję.
— Wiem, że to może być szansa… — zaczął, a twarz Tyzaka rozpromieniała — ale nie wydaje mi się, żeby to było dobre miejsce dla Weroniki — dodał, obejmując Dix i przyciskając ją do siebie.
Dziewczyna na całe szczęście grała razem z nim, opuściła głowę z wyraźnym żalem w oczach.
— Nonsens, Dziki, ona nigdzie nie będzie bezpieczniejsza jak tutaj — stwierdził młody z oburzeniem w głosie.
— Nie rozumiesz, Tyzak — powiedział z powagą, głaszcząc dziewczynę po głowie. — Weronika, nim się spotkaliśmy, ona… — zawiesił na chwilę głos, patrząc na Młodego. — Spotkało ją coś bardzo złego właśnie tutaj… w strefie głodu — podkreślił, patrząc się znacząco na chłopaka.
Dziki wyciskał z siebie siódme poty, by to, co powiedział, zabrzmiało przekonująco. Miał wrażenie, że właśnie zrozumiał w jakich okolicznościach Mike mógł nauczyć się tak dobrze kłamać. Chłopak musiał chwycić przynętę, bo opuścił zrezygnowany głowę.
— Rozumiem. Przepraszam, mogłem się domyślić — stwierdził smutno. — Są pewne rany, które się po prostu nie goją. Przepraszam, Wera — zwrócił się w stronę Dix. — Ja wiem, że sporo ludzi z Armii zasługuje na śmierć, ale oni wszyscy są nam potrzebni, eh nieważne. Zapomnij, nie będę naciskał — powiedział nieco skruszony.
Dziki niemalże w myślach odtańczył już taniec zwycięstwa.
— Naprawdę chciałbym coś dla was zrobić —dodał Tyzak.
— Więc, jeżeli chcesz mi się odwdzięczyć, tak naprawdę… — powiedział, łapiąc Dix za dłoń i pociągnął ją w stronę drzwi — odprowadź nas do wyjścia ze strefy i zadbaj, by Weronika nie musiała oglądać zbyt wielu banderowców po drodze — powiedział z przekonaniem.
Chłopak westchnął zrezygnowany i wyprostował się, zostawiając bałagan, który zrobił. Minął ich, ruszając po swoją strzelbę.
— Jasne. Ale przemyśl to dobrze. Będąc wyższej klasy żołnierzem, mógłbyś zapewnić jej bezpieczeństwo. — Podszedł w ich stronę, patrząc to na skuloną Dix, to na Dzikiego, w nadziei, że ten jednak jeszcze zmieni zadnie.
Dziki ponaglił go jednak, wychodząc na zewnątrz.
— Przemyślałem, przyjacielu — stwierdził, stając na klatce. — Daj nam tylko trochę jedzenia na drogę.

To wciąga, po prostu wciąga...