Rozdział XIII- Bolesny powrót.
- Jarosław Domański
- 30 sty 2021
- 17 minut(y) czytania
Pozostawiając za sobą strefę głodu, Dziki odetchnął z niewyobrażalną ulgą. Widział, jak Dix zerka w jego stronę, ale nic nie mówi. Pomimo że obecność Tyzaka, który odprowadził ich aż do granicy wpływów Daniela, zapewniła im ochronę przed wszelkiego rodzaju bandziorami włóczącymi się po strefie, to jednak uczucie strachu towarzyszyło mu aż do momentu, gdy znak reklamowy H—marketu i królestwo Daniela zostało ostatecznie gdzieś daleko za blokami.
Mimo że zostali sami, Dix długo jeszcze milczała. Widać, sama nie mogła otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała w niej niespodziewana gościna od członka Armii. Chociaż zdawała się robić kamienną minę, Dziki czuł, że musi mieć w sobie sporo złości. Wiedział, że decyzje które podejmował pod presją chwili, nie były najmądrzejsze. Z drugiej strony kto wie, czy gdyby to wszystko potoczyło się inaczej, to czy w ogóle udałoby im się opuścić strefę? Banderowcy, którzy ich zaczepili, na pewno nie pozwoliliby im odejść. A ucieczka przed Tyzakiem nie wydawała się mu wtedy ani trochę rozsądna.
— Powinieneś zmienić sobie ksywę z Dziki na Fuks — stwierdziła w końcu dziewczyna, przerywając przeciągającą się ciszę.
Dziki spojrzał na nią, a ta z poirytowaną miną pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić z siebie resztę złych myśli.
— Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem wyszliśmy stamtąd żywi — dodała po chwili, poprawiając spadający jej na czoło kaptur.
— Raczej na Peszek — odpowiedział ironicznie. — Gdyby nas nie zaczepili wtedy i nie spotkalibyśmy tego Tyzaka, nie byłoby całej tej sytuacji... Ba! Podejrzewam, że prześlizgnęlibyśmy się przez strefę głodu i nikt by nie zwrócił na nas uwagi — stwierdził Dziki, miał w tym momencie odmienne zdanie na temat tego, co dziewczyna nazywała jego szczęściem. — Twój plan z przebierankami był dobry, ale wyszło na to, że mam za charakterystyczną facjatę...
— Co ty nie powiesz — zakpiła Dix, spoglądając na niego spod kaptura. Po chwili ciszy obydwoje parsknęli śmiechem
— Słyszałam waszą rozmowę przez drzwi łazienki i z tego co wyłapałam, to Daniel niewiele się zmienił. Co gorsza potwierdził moje obawy. — westchnęła Dix marszcząc nieco czoło.
Dziki spojrzał na nią z zaciekawieniem, prawie potykając się przez to o krawężnik.
— Jakie obawy? — spytał niezgrabnie, starając się złapać równowagę.
Dix odruchowo pochwyciła go za ramię, nie komentując tej chwilowej niezdarności.
— Miałam na myśli to, że Daniel i jego Armia to nasi wrogowie, z drugiej strony samo jej istnienie jest dla nas cholernie korzystne. Za cegielnią jest spory kawałek miasta i to wyjątkowo niewykształconogenny teren. Od dawna podejrzewałam, że strefa głodu odciąga ten syf od rozłażenia się po naszej stronie.
Dzikiemu przyszło po tych słowach do głowy coś, co usłyszał u Tyzaka w mieszkaniu.
— Hej, właśnie! Powiedz, wiesz, co to jest ten heterochrom? — spytał.
Dix pokręciła jednak głową, spoglądając na niego.
— Nie i to jest właśnie dowód na to, że po tamtej stronie kryje się jeszcze sporo niepoznanych zagrożeń. Ogólnie większość nazw niewykształconych została nadana przez Drugiego i Pierwszego. Wszyscy posługują się więc tymi samymi określeniami, czy to weterani czy żołnierze Daniela, wszyscy używają tych samych zwrotów. Znicz, gospodarz, delimer, specjalista ale o heterochromie nie słyszałam. Co znaczy, że nikt tego po naszej stronie jeszcze nie spotkał.
Dziki pokiwał głową, w pamięci odbiły mu się słowa Tyzaka odnośnie tego czegoś. „Bardzo niebezpieczny”… Jak bardzo? Czy ten heterochrom był groźniejszy od delimera? Starał się go sobie wyobrazić jako nieokreślonego niewykształconego o głowę większego niż delimer. Ciekawe, po co Daniel chciał zachować go żywego? I znów powrócił do niego obraz ND-ków z obwodnicy, czy oni chwytali niewykształconych z tego samego powodu?
— Wiesz co? — zwrócił się nagle do Dix, bo przypomniało mu się coś, czym chciał podzielić się od początku tej rozmowy. — Był taki moment, kiedy mogłem zastrzelić Daniela, nie potrafiłem tego zrozumieć, ale kiedy pokazałem mu broń, obejrzał ją i oddał mi z powrotem. Siwy na przykład nie pozwala nikomu z bronią przejść przez próg swojej faktorii... A on zachowywał się tak, jakbym miał pistolet na wodę.
— Dobrze, że nie próbowałeś, to bez wątpienia nas uratowało. Dziki uwierz mi, nie dałbyś rady zastrzelić Daniela — powiedziała, klepiąc go w ramię, jakby chcąc go pochwalić za to, że jednak tego nie zrobił. — Chodź przejdziemy tędy — dodała i skręciła w wąskie przejście między dwoma budynkami, które poprowadziło ich w stronę równoległej ulicy.
Mijając obryzgane wulgaryzmami ściany, wyszli na przeciwko pobojowiska przy sklepie ze sprzętem sportowym. Rozbita witryna i powywalane na chodnik różne nieprzydatne śmieci świadczyły o tym, że już od dawna nie ma tu czego szukać. Po chwili milczenia Dziki postanowił wrócić do ignorancji, jaką okazał mu Daniel.
— Nie wiem, czy miałbym wyrzuty sumienia… — zaczął, ale Dix przerwała mu w pół zdania.
— Tu nie chodzi o twoją wolę, Daniel posługuje się błędami, jestem tego pewna. Jeżeli opanował je dość dobrze, to obawiam się, że miałbyś nikłe szanse... na cokolwiek.
Przeszli po szkle z rozbitej witryny, które zatrzeszczało im pod nogami. Dziki zerknął odruchowo do wnętrza sklepu, ale nie było tam już czego szukać.
Nie dopytywał dalej o Daniela. Zagadnienie błędów było dla niego jeszcze niezrozumiałe. Jego przyjaciel Mike, czyli jedyna osoba, z którą regularnie rozmawiał o tym świecie, był do nich nastawiony niezwykle sceptycznie i raczej nie grzeszył wiedzą na ich temat.
Po kilku chwilach przeszli koło starego komisariatu. Wejście do budynku było zawalone stertą gruzu. Konstrukcja musiała zapaść się z jakiegoś powodu, jedynym sposobem na dostanie się do środka byłoby okno obwarowane potężnymi kratami. Dziki nie widział jednak sensu w szabrowaniu tego miejsca, z tego, co zdążył się dowiedzieć, było to jedno z miejsc oczyszczonych do cna przez samego Pierwszego. Zresztą trudno się dziwić. Dziki pomyślał, że w miejscu takim jak to, było coś, czego ludzie w tym mieście pożądają najmocniej: broń. Pierwszy najwidoczniej zrozumiał to szybciej, niż zdążył pojawić się ktokolwiek inny. Z zamyślenia wyrwało go marudzenie Dix:
— Rany, oddałabym wszystko, żeby móc się w końcu przebrać — stwierdziła, podciągając ciągle zsuwające się męskie spodnie, które miała na sobie.
— Możemy zatrzymać się w którymś ze sklepów. Jest tu ich pełno — zaproponował Dziki, rozglądając się po witrynach butików z ubraniami biegnących wzdłuż drogi. Niektóre z nich ciągle wyglądały na nietknięte.
Dix pokręciła jednak głową.
— No dobra, jednak to nie jest warte wszystkiego. — Wywróciła oczyma wyraźnie sfrustrowana. — Nie będziemy ryzykować spotkania z niewykształconym dla mojego psychicznego komfortu — odparła, choć z nieskrywanym żalem w głosie.
Przystanęli na chwilę, dochodząc do kolejnego skrzyżowania, Dix rozejrzała się uważnie, wyglądając zza witryny sklepu z zabawkami, przez którą na przestrzał miała doskonałe pole widzenia na to, co działo się za zakrętem. Sklep musiał być chyba w trakcie zmiany ekspozycji, bo na wystawie i wewnątrz stały nierozpakowane pudła.
— Wolałabym ominąć aulę, ale z drugiej strony, idąc równoległą drogą, możemy trafić na koczujących w dawnej bibliotece bandytów. Cholera, czy w tym mieście nie ma ani jednej bezpiecznej drogi? — warknęła rozeźlona w stronę Dzikiego.
Najwidoczniej było to pytanie retoryczne, bo nim zdążył odpowiedzieć cokolwiek, wypaliła:
— Dobra idziemy koło auli.
Dix ruszyła przed siebie, zostawiając zaskoczonego chłopaka za sobą. Musiał mocno przyspieszyć, by ją dogonić, bo najwyraźniej chciała ten teren minąć jak najszybciej.
W starym świecie aula koncertowa była małą sceną znajdującą się tuż przy brzegu rzeki. Ukształtowanie terenu przypominające trybuny stadionu zostało wykorzystane przez radnych Krańcowa, by stworzyć tanim kosztem miejsce do organizowania miejskich imprez. W tym świecie niewiele się zmieniło, może oprócz tego, że dawniej, gdy nie było żadnych koncertów, ławki te zawsze pełne były miejscowych koneserów taniego wina. Obecnie wszystko świeciło pustkami.
— Pamiętam te wszystkie durne koncerty, które organizowali z byle okazji. — Uśmiechnął się do siebie, obserwując z uwagą miejsce pod sceną.
Barierki pomalowane po raz setny kolejną warstwą olejnej farby wyglądały tak samo obskurnie i nieestetycznie jak w starym świecie.
— A ty, przychodziłaś tutaj? — zapytał Dziki, zezując kątem oka na drugą stronę ulicy, gdzie kiedyś znajdowała się bardzo dobra knajpa z włoskim jedzeniem.
Budynek lokalu dalej tam był, z tym że bez jedzenia i personelu. Dojrzał, jak Dix pokręciła głową.
— Ambicja moich rodziców sprawiała, że miałam w życiu o wiele mniej czasu na zabawę, niż myślisz — odpowiedziała z niezadowolona miną.
— Rozumiem, byli z tych, którzy chcieli mieć córkę kujonkę.
— Wiesz, wtedy miałam im to za złe, zwłaszcza w szkole średniej, gdy wszystkie dziewczyny miały już chłopaków. Jak zrobiłam się starsza i bardziej pyskata, nie raz usłyszeli ode mnie sporo gorzkich słów. To na złość im poszłam do szkoły pielęgniarskiej, a oni chcieli, żebym została lekarzem…
— Łał, prawdziwa buntowniczka! — zażartował Dziki . — Zamiast na medycynę, poszłaś na pielęgniarstwo… — Po tych słowach Dix zrobiła obrażoną minę i próbowała puknąć go pięścią w ramię, zrobił jednak unik, nie dając towarzyszce wymierzyć kary za podśmiewanie.
— Wiem, że to brzmi głupio —dodała po chwili, rezygnując z próby ukarania Dzikiego. —Ale dla nich to i tak był dyshonor. Na więcej nie mogłam sobie pozwolić. Utrzymywali mnie w końcu. A Ty? — spytała nagle, zerkając podstępnie na Dzikiego, jakby szukała możliwości odegrania się za poprzednie śmieszki z jej osoby. — Ze mnie ciśniesz, a ty, co robiłeś zanim tu cię wyrzuciło?
— Eee, ja nie miałem takich problemów, po szkole średniej od razu poszedłem do naszych zakładów chemicznych — odpowiedział.
W porównaniu do historii Dix czuł, że nie bardzo miał się czym chwalić.
— To właściwie miała być tylko praca na wakacje. Finalnie pewnie, gdyby nie błysk, pracowałbym tam do końca życia. Coś tak myślę.
— Jasne, rozumiem więc, że nie lubiłeś się uczyć? — zapytała i choć pewnie miało to zabrzmieć nieco złośliwie, Dziki wcale tak tego nie odebrał.
— Byłem chyba zbyt niepokorny — odparł z przekonaniem.
Dix spojrzała na niego przez ramię z uśmiechem. Odwzajemnił go, zadowolony z tego, jak przyjemnie się z nią rozmawia. Minęli aulę bez większych problemów i ruszyli znaną Dzikiemu, aż za dobrze, drogą w stronę cmentarza.
— Pamiętam, jak uciekałem przez te bloki — wskazał dziewczynie palcem na rząd wielopiętrowych budynków.
Ta spojrzała z zaciekawieniem w ich stronę.
— No nie wiem, czy to było zbyt rozsądne — odparła.
— Wtedy tego nie wiedziałem. — stwierdził Dziki wzruszając ramionami— Czasami zastanawiałem się, co by się stało, gdybym nie przeszedł testu Kuby — dodał, zerkając na jej zamyśloną twarz.
Po tych słowach Dix niespodziewanie zmarszczyła czoło, jej mina wskazywała, że coś wyraźnie jej się nie spodobało, choć nie miał pojęcia co.
— Więc jak było w autobusie? Naprawdę byłeś z nimi tylko jeden dzień? — zapytała nieco chłodniejszym tonem.
— Nie do końca. To było kłamstwo dla Daniela. Tak naprawdę jeździłem z nimi przez cały tydzień, jeszcze zanim spotkaliśmy się z Mikiem — odparł.
Dix kiwnęła głową, dając znać, by przeszli na drugą stronę ulicy.
— Odniosłem może mylne wrażenie, że masz z nimi jakieś niemiłe wspomnienie…? — stwierdził niepewnie, obserwując reakcję towarzyszki.
Dix przekręciła głowę na bok, wzdychając ciężko.
— Nie mam nic przeciwko ludziom z autobusu. Nie zrozum mnie źle, robią coś na swój sposób szlachetnego, ale Kuba to już inna historia — powiedziała wyraźnie poirytowana.
— Słyszałem że ty i on podróżowaliście kiedyś razem — mówiąc to, pożałował, że o tym wspomniał, bo Dix zrobiła wściekłą minę.
— To był ogromny błąd z przeszłości, o którym nie chcę rozmawiać, ok? — warknęła przez zęby.— A teraz się pośpieszmy, chcę w końcu wrócić do siebie.
Dziewczyna przyśpieszyła kroku, a Dziki zrozumiał, że nie powinien był dopytywać. Przeklął w myślach to, że jego ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Przecież widział, jak drażni ją ten temat, po co więc go kontynuował? Zacisnął dłonie w pięści, wkładając je mocniej w kieszenie kurtki. Powinien ją przeprosić albo chociaż powiedzieć, że nie chciał jej urazić. Dix jednak nie była w nastroju do dalszej rozmowy. Szła przed siebie równym szybkim krokiem. Musiał sam narzucić sobie szybsze tempo, bo dystans między nimi coraz mocniej się pogłębiał. Ruszył do przodu, doganiając ją w końcu. Dziewczyna zaciągnęła na głowę kaptur tak mocno, że nie mógł dostrzec jej twarzy. Musiała być naprawdę zła. Szedł więc w milczeniu, obserwując okolicę cmentarza. Stwierdził, że danie jej czasu na ochłonięcie będzie teraz najlepszym wyjściem.
Omiótł wzrokiem teren dookoła nekropolii. Uderzyła w niego myśl o dziewczynie, którą spotkał zaraz po przybyciu. Czy gdyby wiedział to co teraz, byłby w stanie jej pomóc? Czy miałoby to jakikolwiek sens, przedłużać jej męczarnie w tym chorym świecie? Zastanawiał się, czy jej ciało dalej leży na cmentarzu, czy też zostało już zabrane przez niewykształconych zwanych grabarzami. Próbował coś dojrzeć przez płot, ale z zamyślenia wyrwała go ręka Dix, na którą nadział się niczym na szlaban. Nabrał powietrza, by spytać, co się dzieje, ale dziewczyna powstrzymała go gestem. Dopiero po chwili zrozumiał, co się stało, w oddali słychać było głosy. Grupa ludzi rozmawiała ze sobą. Dix pochyliła się nisko i idąc przy murku doszła do jego krawędzi, to samo zrobił Dziki. Przyklęknęli obydwoje, podsłuchując dobiegającą rozmowę.
— ...wyraźnie widoczni i to w tylu różnych miejscach — stwierdził jakiś kobiecy głos zaledwie parę metrów od nich.
— Ale pomyśl o tym, gdyby jednak mu się udało, jakie to otwiera możliwości — odezwał się drugi głos, tym razem męski.
Dziki zmarszczył brwi, nasłuchując uważniej. Skądś kojarzył ten głos, Dix spojrzała na niego pytająco.
— Czy mu się uda, czy też nie, zabawa będzie i tak przednia — stwierdził trzeci wyjątkowo podekscytowany i rozbawiony towarzysz tej grupy.
Tak charakterystyczny i jedyny w swoim rodzaju głos był znany nie tylko Dzikiemu, ale i zaskoczonej Dix. Przesłodzony, zniewieściały głosik, który mógł należeć tylko do jednej osoby.
— Siwy! — zawołał Dziki, wychodząc zza muru, nie zważając na zszokowaną dziewczynę, która wciąż kryła się obok niego.
Trzy postacie odwróciły się jak na komendę w jego stronę. Oprócz dobrze Dzikiemu znanej osobistości Siwego, był tam jeszcze mężczyzna, w którym Dziki rozpoznał rudowłosego Szymka strażnika Bajlandii oraz o dziwo kobieta.
Z wszystkich postaci to właśnie ona wydawała się Dzikiemu nie do końca na miejscu. Nosiła na sobie strój moro w niebieskim kolorze, a twarz skrywała za półmaską podobną do tych, jakich używało się w lakierniach samochodowych. Na widok wyłaniającego się zza muru Dzikiego od razu chwyciła za pistolet, który nosiła w kaburze przy pasie, powstrzymał ją jednak właściciel faktorii, który wystrzelił przed nią, sylabizując z każdym krokiem.
— Dzikusek? O mój... Jejciu... — Pan Bajlandii uścisnął rękę Dzikiego jak panienka.
Mina jego towarzyszy wskazywała na to, że o całej tej sytuacji myślą dokładnie to samo, co Dziki.
Ten nie dał jednak nic po sobie poznać i z uśmiechem ukłonił się lekko Siwemu, jak zwykle robił to Mike.
— Rany! Dzikusku, wyglądasz okropnie i gdzie Majkuś? Nie powiesz chyba, że te obdartusy wyrzuciły cię ze wspólnoty, co? — zawołał Siwy, wpatrując się w jego twarz, jakby chciał z niej wyczytać jakąś smutną, łzawą historię.
— Nie, nie — zaprzeczył natychmiast Dziki, unosząc dłonie przed siebie, tak by mieć możliwość w razie potrzeby zatrzymania mężczyzny, gdyby ten jednak zdecydował się na coś głupiego. Na samą myśl wczorajsze placki i jedzenie z marketu przewróciły mu się w żołądku. — Spokojnie, mieliśmy trochę kłopotów przez noc latarni i próbujemy wrócić do siebie.
— Mieliśmy? — powtórzył niczym echo Siwy, nieco zdezorientowany, kiedy usłyszał liczbę mnogą. — Przebiegł swoimi nienaturalnie błękitnymi oczami w dół i spostrzegł ciągle jeszcze skrytą za murem Dix. — A cóż to za niebożątko ci towarzyszy? — spytał z politowaniem.
Dix podniosła się z kucek i stanęła za prawym ramieniem Dzikiego. Siwy z ciekawością i jakimś dziwnym błyskiem zerkał na nią przez chwilę, ale przez kaptur nie był w stanie dojrzeć dostatecznie dobrze jej twarzy. Odchrząknęła i odpowiedziała bardzo cicho:
— Jestem Weronika, ja i Dziki znamy się ze szkoły ze starego świata, pomógł mi wydostać się ze strefy głodu.
Siwy wysłuchał jej zgrabnego kłamstwa z wyraźnie niknącym zainteresowaniem, gdy tylko do jego uszu dobiegł damski głos.
— Hm, no tak, to bardzo miłe z jego strony — stwierdził wyraźnie znużony, podpierając się pod bok. Zerknął na paznokcie u drugiej z dłoni, po czym znowu spojrzał w stronę Dzikiego z uśmiechem. — Słuchaj, Dzikusku, jeżeli czujesz się niepewny, no wiesz, w waszej dalszej drodze, to chętnie odprowadzimy was do Wspólnoty. Tylko musimy skończyć tutaj z jedną sprawą.
Kiedy Siwy odruchowo spojrzał się na drogę obok cmentarza, Dix kopnęła Dzikiego w kostkę.
— Byłoby mi niezwykle miło, Siwy, ale muszę jeszcze znaleźć miejsce dla mojej koleżanki, a nie chcę marnować też twojego cennego czasu — odparł uprzejmie, podchwytując aluzję liderki defektu.
— Och, rozumiem, rycerz do bólu — stwierdził z westchnieniem blondyn. — No szkoda, liczyłem na to, że będę miał jeszcze możliwość pokazać ci, jak sprawuje się Modrzew w swojej nowej roli — zachichotał, zasłaniając usta koniuszkami palców.
Dziki uśmiechnął się krzywo, udając, że dał się na to złapać. Jednocześnie spytał:
— Nowej roli? — Jego wzrok pobiegł w stronę towarzyszy Siwego i biegnącej za nimi drogi. W starym świecie prowadziła ona do miejsca nad rzeką, gdzie weekendami zjeżdżali się wędkarze. Woda była tam dość płytka, Dziki pamiętał, że gdy był młody, parę razy zdarzyło mu się próbować swoich sił w przeprawianiu się piechotą na drugi brzeg, podczas zimy i nie tylko.
— No tak, marny był z niego pożytek jako maskotka, nieprzyjemnie pije się herbatę w towarzystwie kogoś, kto rzuca tyle nienawistnych spojrzeń — stwierdził Siwy teatralnie smutnym głosem, jakby naprawdę czuł się głęboko zraniony.
— Teraz Modrzew bada dla nas możliwości przedostania się na drugi brzeg…
Tuż obok Dix poruszyła się nerwowo. Widać słowa Siwego musiały być dla niej w jakiś sposób interesujące. Dziki zerknął w tamtą stronę i ponownie na Siwego, uśmiechając się sztucznie. Ten odwzajemnił gest, trzepocząc przesadnie rzęsami.
— Cóż, w takim układzie życzę sukcesów. No i do rychłego zobaczenia, mam nadzieję.
Dziki skłonił się nisko i łapiąc Dix za rękę, ruszył w stronę wspólnoty, odprowadzony trójką spojrzeń i nachalnym machaniem ze strony blondyna.
— Pa Pa Pa Dzikusku!—
Dix szła tak szybko, jakby bała się, że Siwy nagle rzuci się za nimi w pościg. Dopiero gdy po kilku minutach zniknęli za najbliższymi blokami, dziewczyna wyszarpnęła swoją dłoń i załapała Dzikiego za połę jego ciemnej kurtki, uderzając zaskoczonym chłopakiem o ścianę.
— Co ty sobie do cholery myślałeś, Dziki? — warknęła wściekle w jego stronę.
Spojrzał na nią w takim szoku, że przez chwilę zapomniał, jak się mówi. Szczególnie, że pchnięcie z jej strony nie należało do najlżejszych.
— Czekaj, ale o co chodzi? — zapytał zdezorientowany tym nagłym atakiem z jej strony. — Przecież to Siwy, wspólnota handluje z nim, ja z nim handluję. Wiem, że jest straszny, ale swoich klientów nie…
— Swoich klientów? Dziki, wiesz kim jestem? A wiesz, z kim jeszcze handluje Siwy oprócz wspólnoty? Z ARMIĄ DANIELA! — powiedziała, podnosząc głos, by dobitnie dać mu do zrozumienia, jaką głupotę zrobił.
Dziki otworzył delikatnie usta, nie mogąc cały czas zrozumieć, o co cały ten raban. Widząc jego bezwiedną minę, Dix spuściła nieco z tonu, wypuszczając ze świstem powietrze. Odsunęła się od niego i przetarła dłonią twarz.
— Dziki, posłuchaj. Daniel i Siwy mają ze sobą bardzo dobry układ. Myślisz, że dlaczego w ogóle handlują ze sobą? Przecież Armia mogłaby przejąć Bajkolandię siłą, nie mają do niej tak daleko, jak do wspólnoty, jest w niej tylko kilku ochroniarzy, za to ile fantów. Oczywiście, że Siwy handluje ze wspólnotą. Siwy handluje z każdym. Zobacz jednak, w jakiej jesteśmy sytuacji, praktycznie bezbronni, sami, we dwoje. Wiesz, co dałby mu Daniel za moją głowę? Wszystko. Dociera teraz do ciebie? — zapytała wyraźnie zirytowana.
Dla Dzikiego dopiero teraz stało się jasne, czemu Dix tak się wściekła. Sam myślał, że Siwy jest po prostu neutralny i jedyne, na czym mu zależy, to życie w swoim małym królestwie. Powinien był jednak przewidzieć, że to nie może być takie proste.
— Przepraszam, ja naprawdę nie wiedziałem, że to cię naraża... — podjął, by w końcu wyjaśnić całą sytuację i swoje zachowanie.
Dix położyła rękę na jego ramieniu, spoglądając jak na dziecko, które nieświadomie zepsuło w domu coś cennego.
— To już nieważne. Jesteś tu jeszcze zbyt krótko, by wiedzieć o wszystkim — odparła już normalniejszym tonem. Ruszyła przed siebie, spoglądając na niego przez ramię i kiwając głową. — Cóż, przynajmniej dowiedziałam się czegoś pożytecznego — stwierdziła po chwili, kiedy przemierzali ponownie jezdnię przez przejście dla pieszych.
— To znaczy? To coś istotnego? — zapytał.
— Tak, właściwie nawet bardzo istotnego. Wygląda na to, że istnieje szansa na przedostanie się na tamtą stronę, skoro Siwy poświęca swoją zabawkę, to znaczy, że musi mieć jakieś konkretne podejrzenia.
— Albo być może chce się zabawić, po prostu go męcząc. Ot tak, wiesz, Siwy nie jest do końca zrównoważony — stwierdził Dziki. — I nie mówię tu tylko o orientacji.
— Znasz tego chłopaka? Tego, o którym mówił? — spytała nagle Dix, obserwując badawczo Dzikiego.
— Nie — skłamał Dziki, czując, że jego wyrzuty sumienia po raz kolejny wracają. — Widziałem go tylko, jak przychodziłem coś sprzedać, siedział przypięty do tego jego tronu... Chyba czymś ostro podpadł — powiedział to, nie patrząc na nią.
Najwidoczniej kłamstwo było wiarygodne, bo usłyszał zaraz od Dix:
— Albo spodobał się blondasowi i odrzucił jego chore zaloty...
— Może... — rzucił Dziki, jakby to nie było nic ważnego, prawda była jednak taka, że chciał jak najszybciej zakończyć ten temat.
Sprawa Modrzewa często wracała do niego, był to jeden z tych etapów życia, o których wolałby raz na zawsze zapomnieć. Niezależnie od tego, jak wiele przywłaszczył sobie ten nieszczęśnik, nie zasługiwał na los, który go spotkał, a do którego Dziki tak mocno się przyłożył. Coś zakuło go wewnątrz na samą myśl. Przez chwilę zastanowił się, czy Mike też się tak nad tym rozwodzi. Jemu zdecydowanie łatwiej było chyba z tym przejść do porządku dziennego. By ostatecznie zakończyć temat, spytał o coś, co zaciekawiło go, kiedy tylko natknęli się na Siwego.
— Wiesz kim była ta dziewczyna?
— To była Zjawa — odpowiedziała Dix bez namysłu.
Dziki miał wrażenie, że już kiedyś słyszał ten pseudonim, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
— Ona jest kimś ważnym?— Spytał.
— Może niekoniecznie ważnym, jest weteranką tak, jak ja. Wydaje mi się, że musiałyśmy pojawić się w podobnym czasie — powiedziała Dix, rozglądając się po oknach starego sklepu RTV, obok którego przechodzili. —Szkoda, że nie spotkałam się z nią w innych okolicznościach, zawsze chciałam z nią porozmawiać.
—Czemu?
Dix spojrzała w kineskop telewizora stojącego na, o dziwo całej jeszcze, wystawie.
— Weterani znają dużo sekretów, Dziki —stwierdziła, przyglądając się swojej twarzy odbijającej się w ekranie odbiornika. — Problem w tym, że niewielu chce się tą wiedzą dzielić, a zawsze jest szansa, że ktoś, kto jest tu dość długo, dowiedział się o defekcie czegoś, czego ja nie wiem — mówiąc to, dziewczyna położyła z jakiegoś powodu rękę na swojej piersi, gdy jednak dostrzegła że Dziki się jej przygląda, odeszła szybko od witryny. — Szkoda, mogę już więcej nie mieć okazji. Zjawa raczej długo nie odejdzie od Siwego, w żadnym innym miejscu nie będzie miała lepiej. A do tego ma pewność, że różowy nie będzie jej nagabywał — westchnęła z wyraźnym zawodem, prowadząc ich dalej wzdłuż chodnika.
Wspólnota była już naprawdę blisko, teraz musieli tylko wybrać jedną z dwóch dróg. Pierwsza prowadziła przez rondo obok parku i wiaduktu nad torami kolejowymi. Tą samą drogą Dziki przyjechał do wspólnoty autobusem do wolności. Druga zaś biegła obok przedszkola i całej gromady bloków, tędy z kolei przeprawiał się razem z Mikiem i Modrzewem na taczkach.
— Chyba pójdziemy koło przedszkola, przy parku kręci się za dużo włóczęgów, a my wyglądamy na łatwe cele — zdecydowała w końcu Dix, nie pytając nawet Dzikiego o zdanie.
— Szczerze mówiąc, tylko raz widziałem grupę kręcącą się okolicy parku — stwierdził. — Droga tamtędy wydaje mi się szybsza.
Dix zastanowiła się przez chwilę, obracając głowę wyraźnie zamyślona.
— Jesteśmy po nocy latarni, teraz może być naprawdę różnie, jacyś uciekinierzy mogą małymi grupami wracać do swoich koczowisk, tak jak my teraz — stwierdziła w końcu po chwili namysłu.
— Ok, niech więc będzie droga koło przedszkola — odpowiedział, przytakując dziewczynie.
Sam jednak nie był do końca przekonany. Dziwne przeczucie przebiegło mu po plecach. Tak jak w momencie, kiedy czujesz, że jesteś obserwowany przez kogoś. Rozejrzał się do tyłu, ale nikogo ani niczego nie dojrzał.
Ruszyli asfaltem, zostawiając za plecami centrum miasta. Dookoła nich powoli wyrastały charakterystyczne bloki o okrągłych fasadach, z daleka widać było witryny zniszczonych sklepów spożywczych, wyszabrowanych już chyba ze wszystkiego, oprócz fug i płytek. Nie spodziewał się w tej okolicy niczego innego. Do głowy mu przyszło, że w końcu po tej stronie miasta nie było przecież żadnego tak dużego sklepu jak H—Market.
— Wyglądają na od dawna puste — stwierdził Dziki. Cisza, jaka panowała dookoła, była przytłaczająca. Odniósł wrażenie, że w centrum miasta nie było aż tak cicho, jak po tej stronie Krańcowa.
— To dlatego, że od kiedy pamiętam, jeszcze się nie odnowiły. — Dix popatrzyła na potłuczoną szybę sklepu spożywczego — Ten świat niczego nie rozdziela sprawiedliwie…
— WAAAAAAA! — Głośny wrzask odbił się echem od ścian bloków, przerywając dziewczynie w pół zdania.
Obydwoje przystanęli jak wryci, słysząc coś tak niespodziewanego.
— Niewykształceni? — Dziki rozejrzał się nerwowo, obserwując parkany przy najbliższych blokach.
— Nie wydaje mi się… Biegiem! — krzyknęła na wdechu Dix i ruszyła pędem wzdłuż drogi, Dziki pobiegł za nią, wyszarpując pistolet z bluzy.
— WAAAAAAAA! — Kolejny krzyk dobiegł do nich ze znacznie bliżej odległości.
Biegli co sił w nogach, starając się wydostać z tego lasu bloków. Dziki pomyślał, że może warto by się gdzieś ukryć. Nim jednak zdążył coś wymyślić, tuż za nimi na drogę wypadła jakaś postać, drąc się w niebogłosy. Wychudzony mężczyzna ubrany całkiem na czarno biegł w ich stronę, wściekle siekając powietrze nożem. Jakby był opętany, albo co najmniej naćpany. Dix parła do przodu, nie zwalniając nawet na chwilę, tuż za nimi dwie kolejne postacie wybiegły spomiędzy bloków, dołączając do mężczyzny. Dziki zatrzymał się nagle i mierząc pistoletem, skierował lufę w stronę machającego nożem.
— Dziki, co ty robisz? — krzyknęła Dix, również zwalniając i obracając się przodem do napastników.
— Może odpuszczą, jak zobaczą broń! — krzyknął i wycelował dokładnie, by nie zmarnować kuli.
To nie był pierwszy raz, gdy strzelał, ale strzelanie do człowieka to nie to samo, co do niewykształconego.
„Nie wahaj się” — szepnął sam do siebie — „Albo ty, albo on... Albo on, albo ona…” — Wypuścił z płuc całe powietrze i nacisnął spust.
Huk wystrzału wypełnił niebo, rozbijając się echem pomiędzy blokami. Mężczyzna runął na ziemię chwilę po tym, jak Dziki zobaczył błysk z lufy, dwaj pozostali się zatrzymali. Przez chwilę nikt nie ośmielił się poruszyć. „Szukali łatwej ofiary” — przeszło mu przez myśl.
— Co? Ktoś z bronią to dla was za dużo? — krzyknął do stojącej w szoku dwójki pozostałych przy życiu.
— DZIKI!!! —krzyknęła Dix po raz drugi za jego plecami, więc odwrócił się gwałtownie w jej stronę.
Tuż przed nimi maszerowała cała gromada ludzi, wychodzili spomiędzy bloków, otaczając ich ogromnym kołem. Ruszył do przodu, chcąc dobiec do towarzyszki, gdy tylko jednak dał krok przed siebie, poczuł uderzenie z tyłu głowy i mimowolnie runął na ziemię. Na asfalcie zobaczył swoją krew i ogromny kamień, którym musiał przed chwilą dostać w potylice. Złapał za pulsujące z bólu miejsce, czując pod palcami cieknącą mu z głowy ciepłą krew. Spróbował się podnieść, ale wtedy zobaczył tuż przed twarzą ogromny roboczy but, który już po chwili spotkał się z jego twarzą. Ostatnie, co usłyszał, to głos wołającej Dix, a oczy zalała mu ciemność.

Comments